Seans filmowy (117). Real Madryt – biała legenda

Sześcioodcinkowy serial o 14-krotnych zdobywcach Pucharu Europy jest sentymentalny. I z mojego, kibica Królewskich, punktu widzenia – wybaczcie patos – piękny.

Jego siła polega m.in. na tym, że nie jest skierowany do masowego widza. Kogoś może zdziwić taka opinia: przecież, po pierwsze, Real ma miliony kibiców, po drugie – oglądamy ten dokument dzięki platformie Prime Video Amazona (albo i nie, o czym na końcu).

Zgadza się. Natomiast sam klimat powstałej w tym roku produkcji, skupienie się na przeszłości, wspaniałe archiwalia, oddanie ekranu ludziom tworzącym dawną historię Los Blancos powodują, że nad całością unosi się raczej duch starej opowieści niż współczesnej rozrywki. To skupienie się na historii może być zaskakujące, biorąc pod uwagę, jak wiele Real wygrał w ostatnich latach. Łatwiej byłoby wziąć fachurę, który stworzy rzecz pt. „Patrzcie, byliśmy i jesteśmy najlepsi!”.

Nie ma sensu rozpisywać się po kolei na temat każdego z odcinków. Całość jest zrobiona od strony technicznej na piątkę z plusem, a że ważniejszy od tego jest romantyczny duch unoszący się nad całością, świadczy to tylko o wyczuciu twórców i wielkości Realu Madryt.

Mnie najbardziej spodobały się dwie rzeczy. Pierwsza to prosty, lecz świetny pomysł: widzimy piękne gole i zagrania starych mistrzów z Madrytu: Alfredo Di Stéfano, Paco Gento czy Raymond Kopy, a potem podobne akcje dzisiejszych bądź niedawnych wirtuozów z Santiago Bernabéu: Raúla, Cristiano Ronaldo i Karima Benzemy. Wniosek? Geniusz jest ponadczasowy. À propos geniuszy – fantastycznie został przedstawiony Ferenc Puskás.

Druga to opowieści piątki panów, którym czas stawia powoli na karku szósty krzyżyk. Emilio Butragueño, Manolo Sanchis, Martín Vázquez, Míchel i Miguel Pardeza, czyli słynna El Quinta del Buitre. „Piątka Sępa” („Sęp”, El Buitre, to przydomek Butragueño). No więc siedzą bądź spacerują panowie i wspominają stare, dobre czasy. Czasy, w których – w okresie 1985-1990 – pięć razy z rzędu zdobywali mistrzostwo Hiszpanii i dwa Puchary UEFA (gwoli ścisłości: Pardeza w 1986 r. odszedł do Realu Saragossa). Czasy, w których zabrakło najważniejszego trofeum dla klubu spod adresu Avenida de Concha Espina, 1 – Pucharu Europy.

Tego właśnie Míchel zazdrości Sanchisowi, który później sięgnął po to trofeum dwa razy: w 1998 r. (jako 33-latek i podstawowy stoper) oraz dwa lata później (jako rezerwowy).

Pisząc o Butragueño i jego kompanach, nie mogę nie wspomnieć o wybitnym tłumaczu z języka Francisco Gento na język Włodzimierza Lubańskiego, czyli z hiszpańskiego na nasze, który zajął się „Białą legendą”. Otóż według tego osobnika El Quinta del Buitre to… „Szwadron sępów”. Ręce opadają.

Jeszcze jedna rzecz. Najpierw rozczarowuje Predrag Mijatović (który nb. z biegiem lat, dzięki bramce strzelonej Juventusowi w finale Ligi Mistrzów w 1998 r., będzie się stawał coraz bardziej mityczną postacią w historii Królewskich). Rzadko się odzywa, jak gdyby w towarzystwie hiszpańskich kolegów z Madrytu czuł się nie do końca swojo. Potem jednak, sam przed kamerą, udowadnia, że potrafi opowiadać. Bo i ma przecież o czym. To zresztą świetny obserwator i komentator futbolowej rzeczywistości.

W serialu pojawiają się też postacie spoza świata piłki: Rafa Nadal (nie trzeba przedstawiać), Andrés Amorós (eseista, krytyk literacki, historyk literatury hiszpańskiej), José Mercé (pieśniarz flamenco; w pewnym momencie zaczyna śpiewać hymn Królewskich) i inni. „Spoza świata piłki” – za to określenie mogliby się obrazić.

Wczoraj skończyłem oglądać rewelacyjny, stary angielski serial „Sprawy inspektora Morse’a” (w roli głównej wybitny John Thaw). Jeden z bohaterów, sierżant Lewis (gra go Kevin Whately), mówi do Morse’a: „Mój ojciec lubił piłkę nożną, ale nie lubił piłkarzy”. Oglądając serial dokumentalny Iñigo de Carlosa, można do gości kopiących piłkę poczuć jednak pewną sympatię.

A jeżeli „Biała legenda” to serial wyłącznie dla kibiców Realu, i to tych starej daty, którzy są w stanie obejrzeć 45-minutową połowę meczu, nie korzystając z mediów społecznościowych – trudno. Ja byłem zachwycony.

PS Jak pisałem wyżej, La Leyenda Blanca dostępna jest na Prime Video Amazona, tyle że… nie dla polskich subskrybentów. Nic jednak straconego, bowiem serial można obejrzeć na sport.tvp.pl. Szkoda tylko, że bez napisów i z zacinającym się obrazem. No i wyszukiwarka na tej stronie jest po prostu fatalna.