Seans piłkarski (114). Sędziowie

Futbol byłby piękny, gdyby nie dziennikarze, tzw. eksperci, większość kibiców, menedżerowie, działacze i komentatorzy. No i oczywiście sędziowie.

Ci ostatni to państwo w państwie. Taki Tomasz Kwiatkowski robi ordynarnego babola, ale nie będzie się tłumaczył. W Hiszpanii Guillermo Cuadra Fernández w niedawnym hicie Sevilla – Real Madryt popełnił tyle błędów, że mógłby sobie przybić piątkę z Henningiem Øvrebø czy Byronem Moreno. W Anglii Manchester United nie dostaje ewidentnego karnego w meczu z Arsenalem… Wyliczankę można ciągnąć aż na koniec internetu.

A całkiem niedawno zacząłem o arbitrach myśleć w sumie pozytywnie.

***

Zacząłem pisać o serialu „Sędziowie” (Canal+ Sport, 2021-2022) kilka miesięcy temu, ale straciłem ochotę. Dziś w końcu zmęczyłem całość (dziewięć odcinków) i pomyślałem, że warto jednak wspomnieć o dokumencie autorstwa Macieja Klimka i Michała Siejaka. Dokumencie ciekawym i nudnawym jednocześnie.

Ciekawym, bo pokazującym pracę arbitrów (pojawiają się też panie, ale język polski chyba nie wytworzył jeszcze arbiterki czy arbitrzyni) z perspektywy boiska, a nudnym, bo… O tym później.


Słynny Pierluigi Collina zaprasza Szymona Marciniaka i jego kolegów do stolicy Kataru. Podpowiedź dla Canal+ Sport: powinno być „w Dosze”

Leciał kiedyś w „Lidze+ Extra” (chyba w niej) – gdy ta nadawała się jeszcze do oglądania – cykl, którego nazwy nie pomnę. W każdym razie dzięki niemu mogliśmy zobaczyć i usłyszeć pracę arbitrów z perspektywy murawy. No i przekonać się, że nie jest to łatwa fucha. A że wszystko wyglądało naturalnie (wspomniany wyżej Kwiatkowski potrafi rzucić mięchem i na potrzeby programu wcale się nie powstrzymywał), patrzyło się na to jak na dobry film sensacyjny.

„Sędziowie” biorą ten pomysł, dorzucając do niego możliwość spojrzenia na arbitrów od strony prywatnej, „uczłowieczając” ich. Wiadomo, nie jest to grupa zawodowa najbardziej lubiana przez kibiców.

Winę za to ponosi status, jaki mają arbitrzy (i, nazwijmy to tak, nadmierna emocjonalność fanów piłki). Odnosi się wrażenie, że świat sędziów to państwo w państwie, które nie musi się z niczego tłumaczyć (przykładem Kwiatkowski); które – mimo VAR-u – wciąż podejmuje dziwaczne decyzje. Tak jak wkurzało kiedyś, tak wkurza teraz.

Klimek i Siejak chcieli pokazać, że sędzia też człowiek, i to na dodatek fajny chłop (albo miła kobieta). Same tytuły odcinków serialu o tym świadczą: „Simon”, „Kwiatek”, „Franek”, „Musiałek”, „Brylant i Liściu”, „Sylwek”, „Raczek”… Czyli po prostu Szymon Marciniak czy Tomasz Musiał to tacy sami goście jak „Gruby” czy „Siwy”, których spotykacie na piwie albo w robocie.

Jak to wyszło? Tak sobie. Niektórzy są wręcz zbyt fajni. Paweł Raczkowski, gdy usiadł przy stole z kolegami – Michałem Pierścińskim i „Kwiatkiem” – pomyślał chyba, że jest Joe Pescim w „Chłopcach z ferajny”. Czasy są jakie są, przeklinają pewnie pięcioletnie dziewczynki, ale „Raczek” jest blisko granicy bycia kmiotem.

Gdyby wybrać największą gwiazdę ekstraklasy, byłby nią pewnie Lukas Podolski. Kto za nim? Wskazałbym na Szymona Marciniaka. I, choć to trochę sztywniak, płocczanin wypada najlepiej. W otwierającym całość odcinku z najbardziej znanym polskim arbitrem widzimy samą robotę sędziego, nie dowiadujemy się niczego o życiu prywatnym „Simona”, a mimo to – a może właśnie dlatego – to najciekawsza część serialu.

Inne odcinki przykuwają uwagę, gdy widzimy pracę sędziego w trakcie meczu. Szczerze mówiąc, Musiał w kapciach, tłumaczący się ze słynnej wtopy z uznanym golem Rafała Siemaszki czy inne wizyty w domach jego kolegów po fachu, są nudnawe. Choć syn słynnego zawodnika Wisły da się lubić, wypada naturalnie – w laciach i z kotem, który – jak to kot – gdzieś tam sobie biega.

Inaczej trzeba spojrzeć na sytuację Kamila Wójcika, sędziego asystenta, który swoją pracę traktuje jako odpoczynek od wychowywania ciężko chorego syna, który kilka razy – brzmi to strasznie – oszukał śmierć.

W sumie mogłem dwa razy obejrzeć odcinek z Wójcikiem, a darować sobie ten, w którym pojawia się Michał „jedna czarna owca” Listkiewicz. Jakoś nie podzielam sympatii wielu kibiców do tej postaci, króla anegdoty i mistrza w udowadnianiu, że czarne jest białe. Facet kojarzy mi się z najczarniejszym okresem polskiej piłki.

No dobra, zostawmy może elokwentnego „Listka”, bo lepiej skupić się na paniach, które pojawiają się w „Sędziach”. O swej niełatwej robocie opowiada nam Monika Mularczyk, najlepsza polska sędzia piłkarska oraz nauczycielka WF-u. Wypada trochę jak osoba przeszkolona przez piarowca, ale ogólnie na plus. Szkoda, że za moich czasów wuefistki wyglądały jak enerdowskie sportsmenki.

Show próbuje ukraść jej trener Medyka Konin, Roman Jaszczak. Męczący, niczym Michał Probierz, typ. Padł, najwyraźniej, ofiarą spisku, bowiem w trzecim meczu z rzędu gwiżdże się przeciwko jego drużynie, w związku z czym doniesie na panią arbiter odpowiednim organom. No, ale w sumie, dlaczego panie miałyby mieć łatwiej, skoro wybrały sobie tę niełatwą robotę? Jedna z asystentek Mularczyk (mógłby C+ podpisywać wszystkich bohaterów serialu) nie ma cierpliwości szefowej, ale wytrzymała ciśnienie (sorry za spoiler).

Dużo sobie obiecywałem o odcinku na temat VAR-u, ale ten akurat rozczarowuje. Nie wiem, może obejrzę go raz jeszcze, bo jakoś tak przeleciał mimochodem.

Czy ten ciekawy, choć nudnawy nieco (taki paradoks), serial spełnił swoje zadanie, jakim pewnie było ukazanie sędziów jako ludzi?

16 października br., mecz Górnik Zabrze – Lech Poznań. Kto widział, ten wie. I 10 seriali, nakręconych wspólnymi siłami przez Martina Scorsese, David Finchera i Denisa Villeneuve’a nie pomoże, gdy mamy do czynienia z takim sędziowaniem. Arbiter – zresztą jeden z bohaterów serialu, co prawda średnio medialny, ale nawet gdyby miał urodę Brada Pitta i dowcip Johna Cleese’a, nic to pomoże przy takich babolach – przeszedł samego siebie. Koledzy od VAR-u też.

Wychodźcie do ludzi, tłumaczcie kontrowersje, przepraszajcie za błędy. W miarę zgrabny dokument to za mało.