Seans piłkarski (13). Mean Machine

Większość fanów piłki nożnej chyba kojarzy Vinniego Jonesa. Jednego z największych boiskowych psychopatów, lidera „Szalonego Gangu” z Wimbledonu – drużyny, która uosabiała najgorsze stereotypy angielskiego futbolu, z prymitywnym kick and rush na czele. Walijczyk, po zawieszeniu butów na kołku, zajął się karierą filmową, występując w mniej lub bardziej udanych produkcjach. Opisywany poniżej tytuł należy do tej drugiej kategorii.

Grany przez Jonesa Danny Meehan to upadły sportowiec, niegdyś świetny piłkarz. Napastnik znany kiedyś kibicom jako „Mean Machine”, czyli „Okrutna Maszyna”. Dawniej maszyna do strzelania goli, teraz co najwyżej samobieżne urządzenie do chlania. Były kapitan reprezentacji Anglii, za jazdę po pijaku i pobicie policjanta, trafia na trzy lata do więzienia. Miejsca pełnego psycholi, przy których nawet najwięksi boiskowi wariaci to gimnazjalni złodzieje drugiego śniadania.

Jest narwany konstruktor bomb, narkoman- psychofan głównego bohatera, drobny Murzyn o ksywce „Masywny”, czy tajemniczy „Mnich”, przed którym trzęsie portkami sam naczelnik oraz nawet najwięksi kozacy wśród grypserów. Z takich osobowości Anglik musi stworzyć drużynę, która ma zagrać przeciwko strażnikom.

mean-machine,aph

Nowy więzień ma jednak mały problem. Mało kto go lubi. Nie tylko dlatego, że w przeszłości był sławny i bogaty. Swoją karierę skończył bowiem w mało honorowy sposób – sprzedał mecz reprezentacji przeciwko odwiecznym wrogom „Lwów Albionu”, Niemcom.

Zdecydowanie najmocniejszą stroną filmu są ciekawe, zakręcone, nieszablonowe, dobrze zagrane postacie, pasujące bardziej do wariatkowa niż zakładu karnego. Świrów znajdziemy zarówno pośród więźniów, jak i strażników. Do tego ostry, męski humor, podsycony futbolową rywalizacją. Zmagania te nie są o wielką stawkę, czy chociażby o jakiekolwiek trofeum. W bohaterach jest raczej chłopięca, pierwotna miłość do piłki, jako synonimu pewnego rodzaju wolności, której w dostatku nie posiadają. No i jest też możliwość dokopania znienawidzonym klawiszom. Niekoniecznie w sportowy, dżentelmeński sposób. Obowiązuje wolna amerykanka, nie wyłączając ciosów rodem z kung-fu, czy kopnięć w jaja.

„Mean Machine” to solidny, lekki, dosyć przewidywalny film, broniący się jednak doskonale napisanymi bohaterami oraz klimatem przypominającym lekko „Przekręt”, pochodzący zresztą od tych samych producentów. Miło się również ogląda Jasona Stathama z jego najlepszego okresu, nim zaczął grać praktycznie tylko w wyjątkowo głupich produkcjach.

Obraz Barry’ego Skolnicka idealnie pasuje na męski wieczór przy piwku lub jakimś mocniejszym trunku. Najlepiej zaraz po kilku meczach naszej rodzimej ekstraklasy. Ekranowi więźniowie zostawiają przynajmniej na murawie trochę serducha, a i niejeden z naszych pierwszoligowych orłów mógłby się wiele nauczyć od Vinniego Jonesa. Chociaż raczej nie sportowego trybu życia.

Tomasz Gadaj