Seans piłkarski (24). 1:1 Thierry Henry

Zbliżenie na piłkarza, który zasługuje na osobne, wysokie miejsce w historii piłki nożnej…

Na początku pojawia się sylwetka szczupłego i wysokiego człowieka, podbijającego ze swobodą i elegancją futbolówkę. Tą osobą jest Thierry Henry, wybitny reprezentant Francji, legendarny zawodnik Arsenalu, w tej chwili mający na sobie strój klubu MLS, New York Red Bulls…

Przez lata ten ciemnoskóry napastnik był bożyszczem fanów tej pięknej dyscypliny. Raczył on widzów grą na najwyższym poziomie technicznym. Zdobywał kapitalne gole, a jego uderzenia piłki wewnętrzną częścią stopy, tą tak zwaną w żargonie piłkarskim pasówką – można uznać za znak firmowy, będący wyrazem jakości i kunsztu. Tak oto rozpoczyna się podróż z Henrym…

Gdybym miał już na początku tej wspólnej wycieczki wskazać rzecz charakterystyczną dla tego filmu, to byłoby tempo, rytm; płynny, równy po prostu, taki, jaki cechował samego bohatera, obdarzonego u szczytu kariery sporą szybkością, a jeszcze większym chyba przyspieszeniem. Tak samo jest z nastrojem dokumentu o nim…

Francuz przenosi nas do zgiełku ulic Nowego Jorku, miasta, w którym jest mu dobrze, bo – jak twierdzi – może w nim czuć się lekko, może być sobą. Dodaje również, że od dawna wiedział, że kiedyś dane mu będzie przenieść się do Stanów Zjednoczonych, a samo złożenie podpisu pod kontraktem nie będzie czymś zaskakującym.

thierry-henry-red-bulls-2

Aleje Nowego Jorku tętnią życiem, ludzie wyglądają tam jak mróweczki, uwijające się błyskawicznie ze swymi czynnościami. Mkniemy więc autem, podziwiamy te widoki.
Zwiedzamy także miejsca godne uwagi, gdzie Amerykanie na przykład zrobili użytek z charakterystycznych dla centrum miasta drapaczy chmur – ustanawiając z jednego, najwyższego budynku, wieżę widokową na panoramę miasta. Henry mówi, że z tego miejsca można dotknąć niebios…

Komunikacja przyjmuje różne formy w tej produkcji, która wyszła od samego sponsora strategicznego klubu. Jedziemy więc środkiem lokomocji, a dokładnie pociągiem, którego tor tak bardzo chwali sam Henry, wskazując na to, że nawet w ten sposób może dojechać spokojnie na stadion, a podróż koleją zwyczajnie lubi, do tego stopnia, że gdy kiedyś został rozpoznany przez jednego z podróżujących w tymże miejscu, który zresztą nie krył zdziwienia faktem, że ktoś taki jedzie z nim w jednym przedziale, odpowiedział mu: Człowieku, to jest Nowy Jork…

Jeśli ktokolwiek uznawał, że przejście Henry’ego do ligi MLS jest jakimś przejawem słabości, braku ambicji tego gracza, tego przynajmniej na konferencji, prezentacji spotkało rozczarowanie. Nowy atakujący drużyny podkreślał w wywiadach, że nie przyjechał do Stanów odcinać kuponów – że chce dalej w pocie czoła pracować, a poza tym nie czuje się wypalony.

W międzyczasie głos w materiale zabierają byli współpracownicy piłkarza, na czele z Arsenem Wengerem, który wskazuje na cechy swojego rodaka, uważając, że jest on dość niecierpliwy i wymagający. Jeszcze będą mieli oni czas, jak się później okaże, żeby się spotkać, uściskać, wymienić poglądy…

Tymczasem w najlepsze trwają krótkie przygotowania do meczu Gwiazd ligi amerykańskiej z Manchester United. Przed rokiem gospodarze, wyselekcjonowana grupa wyróżnionych zawodników ligi, ulegli angielskiemu klubowi 2:5. Tym razem także nie było taryfy ulgowej, nawet w tej rangi meczu o charakterze towarzyskim, w jakiejś mierze też marketingowym. Przyjezdni gładko wygrywają 4:0, a Gwiazdom nie pomógł ani David Beckham, ani Thierry Henry…
Surowej lekcji zostali poddani reprezentanci ligi MLS, a francuski kapitan NY Red Bulls przyznał, że to jest właśnie United w pełnej krasie – skuteczny do bólu, a różnica pomiędzy rywalizującymi drużynami była taka, że podopieczni Aleksa Fergusona mieli cztery sytuacje, które potrafili wykorzystać.

Pomiędzy przerwami na grę, były napastnik Trójkolorowych opowiada o swoim ojcu, który od początku chciał i był przekonany, że jego syn stanie się znakomitością – że będzie piłkarzem wielkiego formatu. Tak się stało, a Henry twierdzi, że chciał za wszelką cenę uszczęśliwić rodzica…

thierry-henry-1-1-cover

Wychowywał się w południowej części Paryża wraz z innym reprezentantem Francji i dobrym kolegą Patricem Evrą. Jesteśmy zatem w stolicy tego kraju, gdzie nasz zmysł, nasz wzrok raczony jest tradycyjnymi widokami wieży Eiffela, a także paryskich uliczek; bulwarów, restauracji, kafejek. Henry opowiada, że gdy był jeszcze dzieckiem, uznawał miasto, w którym się wychował, za miejsce na styku wielu kultur, gdzie na początku nie było nierówności na dużą skalę, a każdy mieszkaniec mógł się czuć jednakowo, sprawiedliwie traktowany.

Mając 16 lat Henry trafił do AS Monaco, gdzie grał z rówieśnikami w drużynie juniorów. Prawie od początku ujawniał talent, a narzekano jedynie na jego skuteczność, bo do sytuacji strzeleckich dochodził z łatwością. Wśród innych dostrzegł go sam Wenger, dla którego przeglądanie zaplecza jest czymś na porządku dziennym, koniecznością, która wiele mówi o jego filozofii pracy…

Później ściągnął go Wenger do Arsenalu, ponieważ wcześniej nie udał się piłkarzowi pobyt w Juventusie. Francuski menedżer szybko znalazł z Henrym wspólny język, przydzielając mu odpowiednio rolę i pozycję na boisku – wyznaczając mu miejsce na środku ataku.

O Londynie mówi Henry w samych superlatywach, traktując stolicę Anglii za swój drugi dom. Mimo że w nim się nie wychował, nie wychowała się też jego córka – uważa siebie za londyńczyka, swoją latorośl również.

Powrót do tego miejsca nadarza się podczas turnieju Emirates Cup, w którym, obok gospodarzy, wystąpią jeszcze drużyny PSG oraz Boca Juniors. Zanim przywita Francuza transparent rozwinięty na jednej z trybu z hasłem „Henry, welcome home!”, przejdziemy się z nim korytarzami, wśród których przemkną nam przed oczami zdjęcia z czasów gry Henry’ego dla Kanonierów, na których prawie wszędzie jest uśmiechnięty, ciesząc się ze zdobywanych goli.

SetWidth638-Thierry-Henry-Arsenal-vs-Leeds-United2875560

Szybko rozpozna wszystkich pracowników klubu, od znakomitego (w tej chwili już byłego) asystenta Wengera – Pata Rice’a, po stewarda. Następnie wejdzie sprawdzić stan murawy, nawierzchni równej jak stół, trawy przystrzyżonej na odpowiednią długość, po czym wyprowadzi kolegę z drużyny NY Red Bulls z błędu…

Henry nie zdobył wszystkich tych wspaniałych bramek na obecnym stadionie Arsenalu, jak skrzętnie wyjaśnia jednemu z młodszych amerykańskich kolegów. Jego część została tam, gdzie obecnie stoi szereg apartamentowców. Zapraszali go Anglicy zresztą wielokrotnie, ale Henry mówi, że za każdym razem odmawiał, bo jeśli postawiłby tam nogę, jedno spojrzenie zabiłoby go…

W pierwszym meczu turnieju przeciwko PSG Henry nie wystąpił – oszczędzał siły na mecz ze swoim byłym klubem. Obecni koledzy poradzili sobie, skromie wygrywając 1:0. Napięcie rosło, bo zbliżał się moment, który może być zwieńczeniem wspaniałej kariery Henry’ego…

Przed rozpoczęciem meczu trwało serdeczne przywitanie – kibice nie szczędzili mu braw. Arsenal wyprowadził niejako jego następca, kapitan Robin van Persie, z którym Francuz wyściskał się przed losowaniem, na środku boiska.
I to właśnie Holender wyprowadził podopiecznych Wengera na prowadzenie. Było 1:0. Do zwycięstwa w turnieju wystarczał gościom remis. Zapewnił go po części były idol publiczności, grający osiem lat na Highbury Thierry Henry, który swoją akcją w polu karnym, a następnie asystą, doprowadził do wyrównania. Koniec był piękny, bo puchar za wygraną wzniósł właśnie on – były kapitan Arsenalu i obecny klubu New York Red Bulls…

Żonglowanie dobiega końca. Na ekranie pojawia się ten sam bohater, dla którego piłka była niemalże całym życiem, którą traktował na równi z wychowywaniem swojego dziecka, oczka w głowie, któremu chciał zapewnić jak najlepszy start w życiu. Nigdy nie chciał być, jak twierdził, bohaterem pierwszego planu, pchania się przed kamery, mówienia wprost o swoim życiu poza futbolem.

W filmie mówił o równowadze, o tym, że nieuchronnym w życiu człowieka są gorsze i lepsze chwile, momenty, które należy przeżywać jednakowo – godzić się z tym co przyniesie los, ale nie poddawać się. Odszedł w cień, on swoją piłkę podbił w karierze…

Paweł Król