Seans piłkarski (67). Męskie gry

Mistrz czeskiego surrealizmu i piłka nożna, więc to nie może być normalny mecz.

Brać się za streszczenie krótkiego filmu Jana Švankmajera nie jest łatwo. Bohater tego utworu to wcielenie wszystkich innych zawodników (i nie tylko, jak się na koniec okaże) pojawiających się na ekranie telewizora, których obserwuje w akcji. Tutaj zaciera się rzeczywistość, ustępując miejsca projekcjom umysłu.

Gra toczy się nietypowo, bo wcale nie chodzi o zdobycie większej liczby goli od przeciwnika: liczy się dosłownie jego niszczenie w sensie fizycznym. Po takiej eliminacji dodaje się punkt do wyniku. Niestworzone rzeczy, jakim przygląda się wąsaty facet przed telewizorem, następują po sobie, aż do regulaminowej przerwy, a później – do końcowego gwizdka.

Rywalizacja jest o tyle wyszukana, że w pewnym momencie przenosi się do mieszkania samego bohatera, kiedy przez okno wpada do niego piłka. To za nią wbiegają do domu kolejni gracze, a następnie sanitariusze. Nie wspominając już o pracownikach zakładu pogrzebowego, którzy wpadają z trumną.

Wynik końcowy 11:11. Po wszystkim okazuje się, że wąsaty facet sprzed telewizora jest nie tylko każdym jednym poległym w boju, ale również sędzią. Przynajmniej we własnym, urojonym wyobrażeniu.

Ten krótki metraż trwa 14 minut i jest z 1988 roku. Švankmajer, w sobie znanym stylu, miesza w nim rzeczywistość z fikcją. Bowiem początek niczego nienormalnego nie zwiastuje. Ot, gość w średnim wieku zapragnął obejrzeć mecz w tv we własnym towarzystwie. Oczywiście, zajadając się przy tym ciasteczkami i popijając piwko. Dopiero po chwili zaczynają dziać się dziwne rzeczy, które nie wynikają z – nawiązując do znanego czechosłowackiego filmu – fatalnego skutku awarii telewizora.

Paweł Król