Seans piłkarski (71.) W doliczonym czasie

– Mało ci? Spuścisz wpierdol całemu światu?

Mam mieszane odczucia co do krótkich metraży. Z jednej strony zazwyczaj nie zdążą znudzić, z drugiej – często pozostaje po nich niedosyt. Z okołopiętnastominutowym „Injury Time” (2010) Robina Pronta jest inaczej.

W Ale kino+ można było niedawno zobaczyć belgijskie filmy. „Ardeny” (gra w nich sobowtór Arkadiusza Głowackiego – Jeroen Perceval, czyli Sid z „W doliczonym czasie”) oraz seriale – „Wróg publiczny”, „Intruz” – ukazują kraj, który Arturowi Borucowi kojarzył się z niczym, w taki sposób, że człowiek wolałby chyba wyjechać do Korei Północnej. Przemoc, pedofilia, kazirodztwo, choroby psychiczne, korupcja, wykrzywione gęby… No raczej nie jest to Belgia z folderu turystycznego.

Nie inaczej jest z „W doliczonym czasie”, który pokazuje ciemną stronę kibicowskiego życia. Kiboli przekonująco grają wspomniany Perceval (można powiedzieć, że rola Sida to w pewnym sensie przygotowanie do tego, co pokazał jako Dave w „Ardenach”, które też wyreżyserował Pront) oraz Matthias Schoenaerts (widziałem go jakiś czas temu we „Francuskiej suicie”, gdzie zagrał u boku mojej ulubionej Michelle Williams), którego postać, Van Dessel, też jest jakby protoplastą Kennetha z „Ardenów” zagranego przez Kevina Janssensa. Dwóch gości (raz kumpli, raz braci), z czego jeden co prawda zadaje się z niewłaściwymi ludźmi, ale równie dobrze mógłby być tzw. dobrym obywatelem, a drugi to autentyczna patologia.

Fabuły nie ma co streszczać. Napiszę tylko, że punktem wyjścia jest konkretny wpierdol, jaki zbiera gość, którego dopadli kibice innej drużyny. Pamiętam, jak kiedyś szokowała przemoc w filmach Martina Scorsese (wcześniej zapewne w dziełach Sama Peckinpaha), potem u Quentina Tarantino. Teraz widzimy ją w dużym stężeniu nawet w serialach. Pamiętam, jak się zdziwiłem, oglądając być może najwybitniejszy serial w historii, „The Wire” i widząc scenę, w której jeden gość po prostu robi drugiemu miazgę z twarzy. Być może momentem, w którym przemoc została zupełnie oswojona, było „Nieodwracalne” Gaspara Noégo. Oglądam trzeci sezon „Twin Peaks”. David Lynch – tak samo, jak 25 lat temu – genialnie odleciał, tyle że dostosował się do dzisiejszych czasów, jeżeli chodzi o „fucki”, seks i brutalność. Choć często z tym jego specyficznym poczuciem humoru.

Aha, „Injury Time” naprawdę warto zobaczyć (np. motyw z Van Desselem wyciągającym zdjęcie Rommela – bardzo dobry. Jeśli ktoś ma kablówkę, to być może znajdzie film w usłudze VOD). Krótka, dobrze poprowadzona i zagrana historia.

Co do „Ardenów”, te mnie rozczarowały, ale niewątpliwie warto sprawdzić, co siedzi w głowie belgijskiego reżysera.

Marcin Wandzel