Seans piłkarski (72). Pelé. Narodziny legendy
Ale kolorowa i fotogeniczna ta bieda…
Gdy oglądałem film Jeffreya i Michaela Zimbalistów „Pelé: Birth of a Legend”, przypomniała mi się wypowiedź chorwackiego kibica, który po mundialu w 1998 r. na pytanie o ulubionego piłkarza odpowiedział: „Mario Stanić, bo Davor Šuker jest zbyt idealny”. Przypomniała, bo jakoś nigdy na moją wyobraźnię nie działał genialny Brazylijczyk. I nie chodziło o to, że nie mogłem oglądać go na żywo, bo przecież moja dziecięca imaginacja uruchamiała się, gdy czytałem o Paulu Van Himście czy Raymondzie Kopaszewskim. Chodziło pewnie o to, że Pelé – jak „Šukerman” dla fana Hrvatskiej – był nazbyt doskonały; taki najlepszy uczeń. No tak, tylko że gdy po raz pierwszy w pełni świadomie oglądałem turniej piłkarski (Mexico ’86), to kibicując Argentynie (gdy odpadła Brazylia), nie lubiłem jednego jedynego zawodnika: bad boya Diego Maradonę. I bądź tu mądry.
„Pelé. Narodziny legendy” ukazuje drogę według wielu najwybitniejszego gracza w historii: od pierwszych prób w rodzinnym Três Corações pod okiem ojca, aż do wielkiego triumfu w MŚ ’58 (swoją drogą ciekawe, czy gospodarze – Szwedzi – to były faktycznie takie buce). Nie była to droga łatwa, choć pewnie nie tak trudna, jak przebrnięcie przez film braci Zimbalist.
Pisałem w listopadzie ubiegłego roku o „The March of The White Elephants” Craiga Tannera, w którym mogliśmy zobaczyć biedę panująca w Brazylii, ludzi żyjących w potwornych warunkach w fawelach. W „Pelém” bieda też jest, tyle że taka ładna i fotogeniczna, że aż człowiek chwilami miałby ochotę zamienić na nią to, co ma. Film jest po prostu nieuczciwy, gdyż pokazuje ubóstwo jako coś, wiadomo, trudnego, ale jednak niemal mającego swój urok.
Papierowe postacie, niemal socrealistyczne dialogi, scenariuszowe uproszczenia (José Altafini
przechodzi wręcz duchową przemianę szybciej, niż Edson Arantes do Nascimento mijał rywali), nuda wylewająca się z ekranu… Rzeczywisty Pelé, który pojawia się w filmie na chwilę w niby zabawnej scenie, zasłużył na film przynajmniej dobry (wiadomo, że trudno zrobić arcydzieło o futbolu), nie na gniot.
Kocham piłkę i kino, ale wolałbym leczenie kanałowe niż ponowny seans potworka noszącego tytuł „Pelé: Birth of a Legend”.
***
„Pelé. Narodziny legendy” („Pelé: Birth of a Legend”’ reż. Jeffrey Zimbalist i Michael Zimbalist; 1 godz. 47. min.; USA 2016)
Film zostanie wyemitowany w kanale Cinemax w najbliższą niedzielę (21:55) oraz w poniedziałek (11:45).
Marcin Wandzel