Seans piłkarski (75). Vegalta: Soccer, Tsunami and the Hope of a Nation

Futbol jako rzecz zupełnie nieważna w obliczu tragedii, ale również – w obliczu tej samej tragedii niezwykle istotna. „Vegalta: Soccer, Tsunami and the Hope of a Nation” to film wyjątkowy.

***

11 marca 2011 roku, w czasie potwornego trzęsienia ziemi u wybrzeży wyspy Honsiu, miasto Sendai zostało zalane falami tsunami. Z filmu Douglasa Harcombe’a i Geoffa Trodda dowiadujemy się o 19 tysiącach ofiar i zaginionych oraz o 300 miliardach dolarów strat. Czy piłka nożna może pomóc w takiej sytuacji?

***

Hana Endo, jeden z bohaterów tej ponurej historii, mówi o tym, jak mieszkańcy próbowali uciekać przed żywiołem, wspinając się na budynki, a te zawalały się pod nimi. „Widziałem, jak mój dom znika” – to krótkie zdanie idealnie uzmysławia nam siłę żywiołu, który opanował Sendai. Endo opowiada również o tym, jak szukał swych zaginionych dzieci, by w końcu odnaleźć je martwe. To niewątpliwie postać, która wnosi najwięcej smutku do „Vegalty”, co – z uwagi na skalę osobistej tragedii – nie może dziwić.

Nie wszyscy jednak dzielą się wyłącznie smutkiem. Gniazdowy Vegalty, Nobokoru Takahashi, wyglądający jak punkowiec (co nie dziwi, o czym za chwilę), nawija po prostu jak kibic kochający klub, nie jak ktoś, kto przeżył coś strasznego. Choć oczywiście nie jest obojętny na minione wydarzenia. „«Po tragedii staliśmy się silniejsi». Nienawidzę, gdy słyszę to w mediach” – te słowa Takahashiego to jeden z moich ulubionych momentów filmu.

Sendai zostaje określone w filmie jako miejsce konserwatywne, leniwe; jako „miasto drzew”. Jak na tym tle wyglądają kibice klubu Vegalty? Nazywani są „anarchistami ligi”, ich przyśpiewki nie są inspirowane J-popem, a takimi zespołami, jak The Clash czy Twisted Sister. Niewiarygodna atmosfera na trybunach jest pochodną nie tylko żywiołowości kibiców i tym, że po wielkiej tragedii mieszkańcy potrzebują futbolu jako odskoczni od problemów, jak nigdzie indziej, lecz także akustyką stadionu, na którym głosy odbijają się od siebie i nakręcają fanów do śpiewania.

Vegalta to nie tylko „symbol nadziei”, ale po prostu świetna drużyna piłkarska, która – gdy J-League wznowiła rozgrywki po katastrofie w Sendai – zaczęła grać jak nigdy. Seria zwycięstw, walka o mistrzostwo do ostatniej kolejki, awans do Azjatyckiej Ligi Mistrzów…

Trzeba tu podkreślić wielką pracę trenera, Makoto Teguramoriego – nie dość, że świetnego fachowca, to jeszcze człowieka z odpowiednim charakterem, by prowadzić drużynę znajdującą się w sytuacji – delikatnie rzecz ujmując – specyficznej. Gdy niedawny trener kadry U-23 bierze mikrofon do ręki i przeprasza zgromadzonych na trybunach kibiców za to, że Vegalta nie wygrała ligi, trudno się nie wzruszyć.

***

Rewelacyjne w tym filmie jest to, że z jednej strony widzimy tragedię całego miasta, z drugiej – ból i próbę powrotu do życia pojedynczych mieszkańców. Wspomniany Endo, który później zaczął podróżować po świecie, by opowiadać o tym, co zdarzyło się w Sendai; ludzie próbujący odbudować klub piłkarski dla dzieciaków (dręczyły je koszmary, a piłka pozwalała im o nich zapomnieć); starsza kibicka, która wygrała z rakiem…

Jak pisał Jan Rybowicz w wierszu „Trzeba żyć”: Nie, nie zrobisz nic. / Trzeba żyć. / Po prostu trzeba żyć. / Trzeba żyć w więzieniu / i trzeba żyć / w zakładzie dla obłąkanych. / Na obczyźnie / i w nieznośnej, domowej atmosferze. / Trzeba żyć / z listem gończym za tobą / i z wyrokiem śmierci / bez apelacji. / I z rakiem płuc, / który skończy się pewną śmiercią. / I kiedy statek tonie. / I kiedy samolot spada. / I kiedy już nie można żyć, / już nie.

***

Żeby zakończyć na wesoło: na koniec filmu dowiadujemy się, że wspomniany gniazdowy, Nobokoru Takahashi, otrzymał roczny zakaz stadionowy za wszczynanie burd. Tak trzeba żyć!


„Vegalta: Soccer, Tsunami and the Hope of a Nation” (reż. Douglas Hurcombe, Geoff Trodd; Wielka Brytania 2017; 64 min.)

Marcin Wandzel