Seans piłkarski (81). Jak chłopaki

Pogodny, entuzjastyczny film o rodzeniu się kobiecej piłki nożnej we Francji.

Ten entuzjazm spotyka się jednak ze sceptycyzmem ze strony przeciwników takiego pomysłu, ale po kolei.

Jest 1969 rok. Pomieszczenia redakcji gazety Le Champenois. Wszyscy pracownicy pochłonięci są relacją radiową z meczu miejscowego Stade de Reims (sześciokrotnego mistrza kraju), które ostatecznie przegrywa na koniec sezonu z AS Saint-Etienne i tym samym spada do drugiej ligi (sprawdziłem to, w rzeczywistości było trochę inaczej, były klub Grzegorza Krychowiaka występował w tamtym czasie – w sezonie 1968/69 – po prostu na drugim szczeblu).

Kilka niewygodnych, prowokacyjnych pytań trenerowi przegranej drużyny zadaje na miejscu, w budynku klubowym, dziennikarz Paul Coutard, za co finalnie ląduje na dywaniku szefa redakcji. Konsekwencją ciętego języka jest to, że idzie w odstawkę. Chociaż niezupełnie: ma on wymyślić oryginalny pomysł wpisujący się w program corocznego, letniego festynu dla lokalnej społeczności. Przy pomocy niewidzialnej dotąd dla jego oczu sekretarki Emmanuelle Bruno, zaczyna kiełkować mu w głowie pewna myśl: pokazowy mecz w wydaniu pań.

Lotem błyskawicy wspomniana dwójka zamieszcza stosowne ogłoszenie o prowadzeniu naboru potencjalnych piłkarek. Przesłuchania dam prowadzi sam Paul, a przysłuchuje się temu jego medialny asystent Alain Lambert. Jednym z wymogów pozostaje wiek, który nie może przekraczać czterdziestki. Tym sposobem szybko udaje się zwerbować dziewczyny gotowe do gry.

Trzeba za to poszukać miejsca do treningu. Trener i menedżer w jednym, który samodzielnie dokonał wcześniej selekcji, zajmuje więc boisko treningowe spadkowicza z ligi. Juniorzy tego klubu zgłaszają swoje pretensje, których nie ubierają w eleganckie słowa. Spór zostaje jakoś załagodzony, tylko trzeba najpierw zagrać z młodzikami Reims. Ci ekspresowo ogrywają nieprzygotowany zespół kobiecy. Jednakże do gry wkracza w końcu nieśmiała Emmanuelle, która ujawnia ukryty przed światem talent do futbolu. Udanymi, indywidualnymi akcjami odwraca losy meczu na korzyść żeńskiej jedenastki. Jej pewność udziela się pozostałym, czego przykładem może być niska rudowłosa bramkarka, która nagle zaczyna wszystko wyłapywać.

W mig rodzi się chęć dalszej rywalizacji: krajowej, a może nawet międzynarodowej. I niekoniecznie z drużyną złożoną z sióstr zakonnych, jak miało to miejsce jeszcze do niedawna. Francuzki stałyby się, jak pada w filmie, pionierkami. Chociaż, jak twierdzi sama Emmanuelle (reszta dziewczyn nadaje jej pseudonim „Motylek”), we Włoszech istnieje już reprezentacja kraju złożona z kobiet. Panie grają też w Holandii, Irlandii itd. Dlaczego więc we Francji miałoby być inaczej.

Priorytetem pozostaje zatem uzyskanie licencji od Francuskiego Związku Piłki Nożnej z siedzibą w Paryżu, a z tym – jak okaże się w trakcie rozwoju fabuły tej komedii sportowej – nie będzie łatwo. Od czego jednak jest siła marzeń i „czucia się dobrze” w swoim towarzystwie. Tym bardziej, że sprawa zyskała krajowy rozgłos.

Tematem zainteresował się także właściciel firmy Patrick (niszowa marka, która istnieje na rynku od 1892 r., obuwając i ubierając piłkarzy, biegaczy, cyklistów, rugbistów etc.), oferując pomoc drużynie. Wspólne starania, do których włączy się między innymi ojciec Emmanuelle (w przeszłości piłkarz), będą nieocenione i wydatnie wpłyną na bardziej przychylne postrzeganie tematu przez władze piłkarskie Francji…

Nie miałem większych oczekiwań przed obejrzeniem filmu. A już na pewno nie były one wygórowane. Otrzymałem kawałek przyzwoitej rozrywki i ani przez chwilę nie byłem wynudzony.

Nie poczułem jakiegoś nieprzyzwoitego nasuwania, forsowania manifestu feministycznego. Krótko mówiąc: reżyser Julien Hallard nie spaprał roboty, zapewniając trochę emocji w ciągu tych dziewięćdziesięciu ekranowych minut. Współautorem scenariusza był właśnie ten pan i niejaki Jean-Christophe Bouzy.

„Jak chłopaki” wyróżniają dobrze napisane dialogi, w których nie brakuje tonu żartobliwego, ale jednocześnie nikt z podjętego tematu nie zakpił.

Paweł Król