Seans piłkarski (83). Pionier

„Krętacz” – oto bardziej adekwatny, choć i tak zbyt łagodny tytuł.

„El Pionero” to czteroodcinkowy serial HBO. Mało efektowny, ale wręcz fascynujący. Uprzedzam: jeśli ktoś kocha piłeczkę, niech sobie go daruje. Skala patologii, jaka została ukazana w dokumencie Enrica Bacha, poraża.

Oglądałem „Pioniera” i myślałem o tym, że to, co najbardziej przeszkadza mi w piłce nożnej, to szumowiny, które są jej integralną częścią.

Patrzysz na MŚ w Rosji – pokazują trybuny, a tu Putin (jak Gil nie zna się na piłce i nie jest kibicem) i ściskający mu dłoń oficjele. Potem zastanawiasz się, jak rozgrywki klubowe zostaną pogodzone z faktem, że mundial w Katarze ma się odbyć w grudniu czy styczniu, a przecież głównym problemem powinna być raczej liczba osób, które zginęły przy budowie infrastruktury na mistrzostwa. Przenieśmy nasze rozmyślania na cwaniaczków uprzejmie zwanych menedżerami (pamiętam, jak w dokumencie o sobie Włodzimierz Lubański mówił, że on się do tego środowiska nie nadawał); troglodytów, wśród których trzeba stać na meczu; dziennikarzy, którzy z lizusostwa uczynili odrębną dyscyplinę; jeszcze parę innych rzeczy i… naprawdę się czasem odechciewa. Zostaje samo piękno gry: celne podanie na 50 metrów, zaskakujący zwód czy niemożliwa parada bramkarza albo niewiarygodna remontada. Czymś, dzięki czemu miałem mieć lepsze zdanie o futbolu, miał być VAR, ale parę meczów ostatnio sprawiło, że ta technologia zaczęła mi działać na nerwy. Błędy w ewidentnych, łatwych do rozstrzygnięcia sytuacjach są naprawdę dziwne.

Ale zostawmy to. Zajmujmy się filmem o gościu, który rządził, gdy o VAR-ze chyba nikt jeszcze nie myślał.

Jeżeli chodzi o wspomniane szumowiny, nie są nimi wyłącznie szefowie państw, uświetniający stadiony swą obecnością, albo opaśli menedżerowie mącący w głowach piłkarzom. Również wśród szefów klubów można znaleźć osoby, które wywołują obrzydzenie wśród ludzi nawet nieprzesadnie pryncypialnych.

Sztandarowym przykładem jest wieloletni szef AC Milan Silvio Berlusconi. Tego oblecha możemy co prawda zobaczyć przez chwilę w filmie „Pionier”, jednak dzieło dotyczy innego przystojniaka, który trząsł światem futbolu (a przynajmniej jego istotną częścią). Nazywał się Jesús Gil y Gil.

Serial Bacha to fantastyczne archiwalia i gadające głowy, które – niezależnie, czy kłamią, czy mówią prawdę (bardzo ciekawa jest postać nieprzejednanego prawnika, Carlosa Castresany) – zazwyczaj ciekawie opowiadają o było nie było ciekawym człowieku, jakim był Gil. Nie ma sensu streszczać fabuły. Każdy fan piłki wie, o kim mowa. Każdy też, kto nie ma wielkiego mniemania o ludziach, może z gorzką satysfakcją i perwersyjną przyjemnością poświęcić cztery godziny na „El Pionero”. Wiadomo było, że były prezes Atlético nie był osobą uczciwą, ale skala jego przekrętów może porazić. Mnie w tym serialu uderzyły najbardziej dwie rzeczy, nie po raz pierwszy i ostatni w życiu.

Pierwsza to fakt, że możesz być totalnym kmiotem i jednocześnie mieć niesamowity dryg do robienia kasy (aż się przypomina Józef Wojciechowski, który dziennikarzy Canal+ witał ubrany jakby szedł śmieci wyrzucić. Może i on zasługuje na jakiś serial?), druga to… ludzka głupota (cóż, żyjemy w świecie, w którym jest zapotrzebowanie na program tv, w którym prezes klubu siedzi w basenie z modelkami albo na serial, w którym rozmawia z koniem).

Czarno na białym te nudne urzędasy z filmu pokazują, że Jesús Gil y Gil to złodziej, a ludziska i tak go popierają i gotowi są zlinczować nudziarzy, którzy uważają, że ludzie pełniący funkcję prezesa klubu i burmistrza miasta jednak nie powinni kraść. Popierają? Za mało powiedziane. Czasem można było odnieść wrażenie, że do miasta przyjechał nie polityk, prezes klubu i biznesmen w jednej połowie, ale Beatlesi albo papież.


Gil i jego ulubiony piłarz, Paulo Futre. Portugalczyk, często pojawiający się na ekranie, uwielbiał swego prezesa. Mimo to, że za panowania Gila Atleti spadło do drugiej ligi, trzeba mu oddać, że przywrócił blask madryckiemu klubowi

Nie było tak, że sprawiedliwość nie dopadła Gila. Przykładowo, w 1969 r. poszedł siedzieć, gdy zawalił się jeden z budynków postawionych przez jego firmę, grzebiąc bodaj 58 osób. Jak możemy dowiedzieć się z „Pioniera”, stało się tak, gdyż oszczędzano na materiałach budowlanych. Jak żył Gil w hiszpańskim pierdlu? „Jak pączek w maśle!” – informuje jeden z bohaterów serialu. Biorąc pod uwagę aparycję prezesa Rojiblancos, przypominają się mafiosi z „Chłopców z ferajny” Martina Scorsese: ich głównym zmartwieniem było to, czy w pierdlu da radę zrobić tak dobre spaghetti, jak na wolności. Chyba tak, w końcu odpowiednie produkty dostarczono do celi.

(Oczywiście w serialu pojawia się tez wątek dziennikarzy sportowych z Hiszpanii. Oni – podobnie jak hiszpańscy arbitrzy – gorsi bywają nawet od naszych. Może kiedyś napiszę więcej na ten temat).

***

Nawiązując na koniec do współczesnej historii Los Colchoneros warto wspomnieć, że bliskim współpracownikiem Gila był Enrique Cerezo, obecny prezes klubu. Jak mówi Castresana (cytuję z pamięci, więc źle, ale sens jest w stu procentach oddany): „Oni nie byli niewinni, po prostu upłynęło tyle czasu, że nie można już było ich skazać”.

Chwaląc robotę twórców „Pioniera”, mając nadzieję, że nie cały świat wielkiego futbolu jest zepsuty, pomyślałem, że u nas też znalazłoby się materiału na serial o piłce. Skąd czerpać pomysły? Wydaje mi się, że Blog Piłkarska Mafia to idealne źródło inspiracji. Ale by weszła taka historia Fryzjera, co nie? Tylko, w sumie, po cholerę kogoś takiego unieśmiertelniać?


„Pionier” („El Pionero”; reż. Enrich Bach; Hiszpania 2019)

Marcin Wandzel