Seans piłkarski (97). Niebieskie Chachary

Od w sumie niedawna można zobaczyć film Cezarego Grzesiuka, który powstawał tak długo, że Ruch Chorzów z drużyny walczącej o mistrzostwo Polski stał się ekipą starającą się o awans do II ligi.

W „Niebieskich Chacharach” widzimy kibiców Niebieskich jadących na mecz z Atlético. Przed stadionem reżyserowi udało się sfilmować ówczesne gwiazdy madryckiego zespołu, są nimi… David de Gea, Kun Agüero i Diego Forlan. To daje pojęcie, jak długo powstawały „Niebieskie Chachary”, o których można było zacząć myśleć jak o peerelowskim „półkowniku” kina moralnego niepokoju albo „Chinese Democracy” Guns N’ Roses. Sam Grzesiuk opowiadał o przeciągającym się procesie twórczym i o paru innych sprawach w wielu wywiadach, m.in. krótkim dla „Dziennika Zachodniego” i dłuższym dla „Gazety Wyborczej”. Rzut oka na komentarze czytelników GW pokazuje, jak tzw. normalni ludzi postrzegają tzw. kiboli.

Jeden z bohaterów filmu, kibic bodaj 47-letni, mówi, że nie jest normalną sytuacją, gdy możesz dostać po ryju za to, iż pojawisz się w niewłaściwym mieście w czapce czy koszulce z herbem niewłaściwego klubu. Nic dodać, nic ująć. Sam wychowałem się w mieście podzielonym na Ruch i Gieksę, w którym dzieciak niejednokrotnie musiał odpowiadać na pytanie jakiegoś troglodyty: „za kim idziesz?”. To sytuacja, która pewnie nigdy się nie zmieni.

Pamiętam, że będąc na meczu Realu Madryt, doznałem dwóch szoków kulturowych. Pierwszym był widok kibiców Betisu jadących metrem jak gdyby nigdy nic w szalikach klubu z Sewilli, drugim – że na stadion weszliśmy wręcz… zbyt spokojnie. Ludzie wchodzą na mecz i są traktowani jak… ludzie.

Może jeszcze trzeci szok z innych krajów: brak odczuwanego niepokoju na widok policjanta. Ten temat zresztą pojawia się w „Chacharach”, w których obraz naszej policji jest, jaki jest – czyli chujowy. Jedna z moich ulubionych scen to ta, w której gliniarz każe wyjąć kibicowi ręce z kieszeni. „Jest zimno” – odpowiada kibic. „Wyjmuj i już”, bo będziesz miał przejebane – można sobie dopowiedzieć. (Druga to ta, gdy kibice dyskutują o „Volver” Almodóvara. Albo raczej o Penélope Cruz).

Jak jesteśmy przy policji, od razu na myśl przychodzi tak naprawdę główny bohater filmu, Kmiciol, fanatyk Ruchu. Jest wiele innych postaci w „Chacharach”: w tym kilka kobiet; Fraktal – kibic, który na początku filmu jest fanatykiem po sam grób, potem traci zapał; tym razem wyjątkowo mało nadęty jak na swoje standardy Wojciech Kuczok, Jerzy Buzek… Ale film „robi” właśnie Kmiciol (trzy lata temu zmarł po ciężkiej chorobie). Nawijkę ma kapitalną.

W jednej ze scen uczy swojego dziesięcioletniego syna nienawiści do policji („Psy to pały. Masz mieć taką nienawiść, jaką ma twój ojciec”). Grzesiuk we wspomnianym wywiadzie dla GW mówi, że ta scena go zmroziła i długo się zastanawiał nad tym, czy umieścić ją w filmie. Owa nienawiść nie wzięła się wyłącznie z zasady (kibol nienawidzi pał), ale też z osobistych przeżyć Kmiciola. Jeśli opowieść o nich jest prawdziwa, nietrudno go zrozumieć.

No właśnie nienawiść. Grzesiuk pyta o nią, o to, czemu się nienawidzi kibiców innych drużyn. Kmiciol, wyraźnie zniecierpliwiony, odpowiada coś w stylu: „bo tak jest i chuj”. To odpowiedź na poziomie napisu „Smrody” (tak kibice nienawidzący Ruchu nazywają tę drużynę, z „r” koniecznie stylizowanym na to widniejące w herbie Niebieskich) albo „Cygany” (odpowiedź tych, co nie przepadają za GKS-em Katowice, koniecznie z dużym „G” w środku) na ścianie familoka. Udzieliłbym zresztą takiej samej, choć trzymam stronę tego kibica, który narzeka na to, że za niewłaściwą koszulkę można dostać wpierdol.

Pewnie słuszny jest zarzut wobec Grzesiuka, że upiększa obraz kiboli (zresztą w wywiadzie udzielonym GW reżyser sprawia wrażenie cokolwiek naiwnego), że bez takich atrakcji jak przedmeczowe, kibicowskie „proletariackie zakupy” czy dilerka, jest to obraz – delikatnie mówiąc – niepełny. No, ale jednak reżyser pozwala im mówić to, co myślą, więc choćby nie wiem, jak chciał ich upiększyć, ci bardziej radykalni i tak nie wyglądają na gości, których chciałbyś wpuścić do domu. Nie wiem, jakie intencje miał Grzesiuk, ale obraz środowiska kibicowskiego, który przedstawił, jest kompletnie pozbawiony uroku. Wzięło się głównie stąd, że pozwolił kibolom mówić.

„Niebieskie Chachary” to wciągający, choć chaotyczny film, na który, o czym świadczyły pełne sale kinowe, było zapotrzebowanie. Czy się lubi Ruch, czy nie – warto go zobaczyć. Kto wie, czy jakby Grzesiuk nie poświęcił swojego dzieła wyłącznie Kmiciolowi, nie byłoby ono jeszcze lepsze.

„Niebieskie Chachary” (reż. Cezary Grzesiuk; Polska 2018; 94 min.)

Film można zobaczyć w Canal+ (wtorek, 12 stycznia, 1:00) i Canal+ Sport 2 (poniedziałek, 18 stycznia, 21:15) oraz na vod.pl.

Marcin Wandzel

PS Informacja dla tych, co nie łapią ślůnskij godki: spokojnie, są napisy.