Smutne pożegnanie z Europą

Dwa ostatnie mecze „Kolejorza” w Lidze Europy należałoby skwitować uśmiechem politowania…

Wszystko, co najlepsze w lechitach uleciało chyba w dziwnym spotkaniu w Liège. Wtedy tliła się jeszcze nadzieja na wyjście z grupy i grę w fazie pucharowej. Niestety, porażka – niemal na własne życzenie – zgasiła tę iskrę. A może… porażka w mieście leżącym nad Mozą była zaplanowana? Tak, tak. Dlaczego taka teoria?

Choćby po to, by już mieć spokój z grą w Europie, która zdecydowanie nadwyrężała siły dość wątłej kadry „Kolejorza”. Rodzi się pytanie, po co było sprzedawać przed fazą grupową Ligi Europy (podobno Lech nie musiał tego robić!) Roberta Gumnego czy Kamila Jóźwiaka. Po dobrych spotkaniach przeciwko Standardowi, Benfice i Rangers ich wartość jeszcze bardziej by wzrosła, więc budżet klubu z Poznania wzbogaciłby się o kolejne miliony euro.

Wracając do spiskowej teorii meczu w Liège. Lechowi zdecydowanie „nie żarło” w lidze, poznaniacy na krajowym podwórku grali grubo poniżej oczekiwań. Po kuriozalnej porażce w Belgii przyszedł wyjazd do Lizbony i kolejne osobliwe wydarzenia nastąpiły na Estádio da Luz. Dariusz Żuraw wystawił w podstawowej jedenastce (choć zdecydowanie nie musiał!) Tomasza Dejewskiego, Mohammada Awwada, Nikę Kaczarawę czy Karlo Muhara. Dał tym samym jasny sygnał: Liga Europy już nas nie interesuje, trzeba skupić się na krajowym podwórku.

Tu i ówdzie mówiono też o tym, że „zajechany” jest Jakub Moder, więc Żuraw zostawił zdolnego pomocnika na ławce rezerwowych. Swoją drogą, jeśli granie co trzy dni spowodowało przemęczenie u młodego człowieka – jak wytrzyma obciążenia związane z ligą angielską, do której może trafić już niebawem? W każdym razie Lech w Lizbonie przegrał 0:4, co niespecjalnie kogokolwiek obeszło, tym bardziej że w lidze poznaniacy dokładnie w takim samym stosunku ograli Podbeskidzie Bielsko-Biała. Zatem w stolicy Wielkopolski bilans teoretycznie wyszedł na zero.

W meczu z Rangers FC na własnym stadionie Żuraw znów zamiast Modera wystawił w pierwszym składzie Muhara, grali też nastolatkowie: Jakub Kamiński i Filip Marchwiński. Dwaj ostatni to przykład niezwykle chwalebny i sensowny, bowiem jeśli gdzieś młodzież ma się ogrywać, to właśnie w takich meczach. I na własnej skórze Kamiński przekonał się o tym, że błędów, które uchodzą w ekstraklasie, w Lidze Europy nikt nie wybacza. Kuba sprezentował Szkotom pierwszego gola. Drugi to także prezent, tym razem od Filipa Bednarka, który jakoś dziwnie dał się zaskoczyć po strzale z rzutu wolnego. Później golkiper zdołał wybronić choćby kąśliwy strzał Ianisa Hagiego, jednak szkód wyrządzonych drugim golem nie naprawił. Szkoda tylko, że na drugą nóżkę Lechowi i Żurawiowi dołożył paskudnie wyglądający uraz kostki Michał Skórasia, który we wcześniejszych spotkaniach wywarł naprawdę korzystne wrażenie.

Mimo wszystko poznaniacy kończą zmagania w Lidze Europy z korzystnym współczynnikiem czterech punktów. W trzech ostatnich sezonach ani razu nie przekroczyliśmy granicy trzech. Jest zatem jakiś wymierny efekt świetnej postawy poznaniaków w pierwszej połowie rundy jesiennej.

A co dalej z Lechem? Odejdzie zimą Moder, niewykluczone, że z poznańskiego gniazda wyfrunie także Tymoteusz Puchacz. Łakomym kąskiem na rynku transferowym są zazwyczaj skuteczni napastnicy, a na takiego wyrósł Szwed Mikael Ishak. Kto ich zastąpi w Poznaniu? Na razie potwierdzony jest transfer 25-letniego Szweda Jespera Karlströma z Djurgårdens IF. Ma zastąpić Modera. Jednak jeden zawodnik wiosny nie czyni. Jak pokazała dobitnie jesień, trzeba mieć po dwóch równorzędnych na każdej pozycji, by z powodzeniem rywalizować na dwóch frontach: krajowym i europejskim.

Tymczasem panowie Crnomarković, Butko, Kraweć, Awwad, Muhar i Kaczarawa zwiększają frekwencję w kadrze, ale na boisku chowają się za plecami liderów, nie będąc w stanie „pociągnąć” gry zespołu. Mając takich hamulcowych, przebranych za maszynistów, poznańska lokomotywa nie zajedzie dalej niż tej jesieni. Warto, by szefowie Lecha o tym pamiętali…

Grzegorz Ziarkowski