Solówką

Inspiracją do napisania tego tekstu był mecz ligi angielskiej, który obejrzałem w poprzedni weekend…

W sobotę, 24 kwietnia, Liverpool FC grał z Newcastle United. O dziwo, to goście powinni wygrać, gdyby – w mojej ocenie (nie po raz pierwszy i pewnie nie ostatni) – nie pogubili się sędziowie (włączając również tych od obsługi systemu VAR). Wynik końcowy – 1:1. Nie to jednak będzie przedmiotem moich rozważań.

Myślę, że wiedziałem o tym znacznie wcześniej. Tylko że człowiek wsiąka w rzeczywistość. I nagle okazuje się, że można inaczej. Brzmi tajemniczo, lecz już spieszę wyjaśniać…

W drużynie z St. James’s Park od czasu do czasu znajduje się miejsce w składzie dla piłkarza, który jest już w dorosłej piłce rzadkim okazem. Dla takiego, który idzie pod prąd. Komentatorzy po nieszablonowych zagraniach podobnych mu wprost mówią o bezczelności. Choć są i tacy, którzy dobierają mniej ostre słowa. Znaczą one to samo, jedynie inaczej brzmią – łagodniej. Sądzę, że to sporo tłumaczy. Jako widzowie odwykliśmy od radości, spontaniczności w działaniach prezentowanej przez zawodników na boisku. Jest to bolączką, wynikiem rygoru taktycznego nakładanego przez trenerów i w jakimś stopniu samego szkolenia. Pewnie też indywidualnych ograniczeń, bo nie każdy przecież rodzi się z talentem. Nie bez znaczenia może być także presja wyniku, która niejednokrotnie plącze nogi. Niektórzy, co jest wielce prawdopodobne, z założenia nie próbują solowych akcji. Ale akurat nie ten zawodnik, nie Allan Saint-Maximin…

Ma on 24 lata. W Newcastle jest od 2019 roku. We wspomnianym na wstępie spotkaniu na Anfield wyszedł jako wysunięty, mocno zaangażowany w działania ofensywne pomocnik. W co najmniej kilku akcjach dał próbkę ogromnych możliwości. Nie wiem, jaki ma czas w biegu na 60 metrów. Zakładam, po części w ciemno, że niekiepski. To nie wszystko, za szybko by było. Nie straszni mu klasowi przeciwnicy. Kontrolę nad piłką ma na najwyższym poziomie. Jak to ujął komentujący rywalizację Andrzej Twarowski, Saint-Maximin to piłkarz wyjęty z ulicznego futbolu.

Nieprzewidywalny w działaniach. W niektórych sytuacjach – mówiąc brutalnie – zwyczajnie kasowany przez rywali, dla których jedyną deską ratunku było faulowanie gracza „Srok”; inaczej oglądaliby oni wyłącznie numer 10 na plecach koszulki w czarno-białe pasy.

Przypadek Saint-Maximina obudził we mnie tęsknotę za dawną Premier League. Za rozgrywkami, które gwarantowały emocje i nie zamykały powiek. Cenię postawę zespołową, ale i można wpatrywać się w „klep-klep”… tendencję dominującą raczej.

Kolejnym aspektem sprawy jest to, że NU zupełnie nie gra – i to już chyba gdzieś od kilkunastu lat zresztą – atrakcyjnej piłki. Czy Saint-Maxime pomylił adres? Być może. Jest to w każdym razie kwestia drugorzędna. Grunt, że nie trzeba wyłączać telewizora, jeśli taki ktoś jest na boisku…

Paweł Król