Spowiedź Dawida Janczyka

„Moja spowiedź” to jedna z wielu książek o zawodnikach, których pokonały uroki życia.

Do tej pory przeczytałem dwie, bo w sumie średnio mnie ciągnęło do kolejnych. Bardzo dobry był „Spalony” Andrzeja Iwana, niezłe, choć trochę rozczarowujące, wspomnienia Paula Mersona („Jak nie być profesjonalnym piłkarzem”). Opowieści Janczyka daleko do poziomu książki byłego zawodnika Arsenalu, od historii ekswiślaka leży o lata świetlne.

***

„Murzyn” (taką ksywę otrzymał nasz bohater ze względu na ciemną karnację) nie jest ani nieciekawym typem, ani głupim (nie licząc infantylnej nienawiści do Polonii Warszawa). Potrafi też w zajmujący i czasem przejmujący sposób opowiadać o swoim piekle: kacach, delirkach, robieniu z siebie szmaty (żeby nie było – Janczyk porusza też inne tematy). Co z tego, skoro wartych uwagi jest zaledwie kilkanaście stron „Mojej spowiedzi” (no, może trochę więcej) – gdy były reprezentant Polski opisuje swe najgorsze stany. Za dużo tu typowo piłkarskiego smęcenia: ale zajebiście grałem, trener nie dawał mi szansy, więc zacząłem balować, połasiłem się na kasę itd., itp.; brakuje też rozwinięcia niektórych wątków. Może Dawid został za słabo przyciśnięty przez współautora, może sam nie chciał mówić więcej, może książka powstawała zbyt szybko. (Na marginesie – opowieści piłkarzy o tym, co też oni nie wyczyniali na boisku, to najnudniejsze fragmenty biografii. Nawet gdy robił to Zlatan w „Ja, Ibra”).

Trzeba jednak przyznać, że Janczyka stać na autorefleksję, na przyznanie się do tego, że zachował się nie tak, jak powinien. Przecież Włodzimierz Lubański był dla niego w Lokeren, jeśli nie jak ojciec, to na pewno jak dobry wujek, a napastnik zmył się do Antwerpii bez pożegnania, co wyrzuca sobie do dziś. Jest też w „Mojej spowiedzi” więcej przykładów, które pokazują, że były gracz Sandecji, chłopak raczej wycofany i spokojny, chodzący własnymi ścieżkami, to nie jest totalny cymbał. I może dlatego jest go tak po ludzku szkoda. Ktoś skontruje: bardziej szkoda rodziców, żony i dzieci. No i będzie miał rację, zwłaszcza że powtarzające się janczykowe obietnice poprawy jakoś nie brzmią do końca szczerze. W głowie byłego gracza Piasta nie siedzę, ale czasem można odnieść wrażenie, że po prostu lubi (albo, mam nadzieję, lubił) chlać. „Ja tam nie miałem nic przeciwko temu, żeby tylko trenować. Szybciej mogłem być w domu i wcześniej zacząć pić” – tak komentuje sytuację, gdy chciano się go pozbyć z Beerschot A.C. Z drugiej strony, jeśli ktoś miał do czynienia z jakimś nałogiem, wie, że wyjść z tego jest potwornie trudno, a nawet jeśli się uda, to człowiek i tak siedzi cale życie na tykającej bombie. Przecież Janczykowi zdarzyło się, będąc już alkoholikiem, nie pić (jeśli mu wierzyć) dziesięć miesięcy, a i tak wracał do „nafty”.

Współtwórca książki Piotr Dobrowolski rozdziały przedzielił wywiadami z osobami, których losy skrzyżowały się z losami Dawida. Nie był to dobry pomysł (lepiej było dać te rozmowy na koniec). Opowieść przez to siada, a same wywiady są schematyczne (wyjąwszy ten z matką piłkarza, w której pojawia się jej – chyba dość absurdalny – zarzut, jakoby za chlanie syna odpowiadała jego żona, Dominika). Po co kończyć książkę wywiadem z Janczykiem, skoro to on nawija przez kilkaset stron? Nie mam pojęcia.

***

„Moją spowiedź” czyta się dobrze, chwilami – gdy Dawid Janczyk opisuje, jak miał już naprawdę, używając jego słów, przejebane – książka daje po głowie. Całość robi jednak trochę wrażenie pisanej czy też zredagowanej na kolanie. Ktoś powie, że to głównie dlatego, że ogólnie rzecz biorąc nie ma wiele sensu w pisaniu autobiografii przez młodych ludzi. Sam się z tym nie zgadzam. Jak ktoś ma dobre pióro albo nawijkę, to i o tym, że go głowa boli, napisze ciekawie przez sto stron, jeśli ktoś jest nudziarzem – z podróży dookoła świata zrobi atrakcję ma miarę patrzenia, jak schnie farba na ścianie. Według mnie z historii byłego napastnika Lokeren można było wycisnąć więcej.

Niemal nie pamiętam Janczyka z boiska. Czy był talentem na miarę Roberta Lewandowskiego lub Włodzimierza Lubańskiego? Pewnie można gdybać do rana, ale sensu w tym wielkiego nie ma. Jest mnóstwo młodych grajków, którzy nogą wiążą krawaty, a potem popadają w przeciętność, nawet jeśli prowadzą się o niebo lepiej niż Dawid. Nie tylko u nas, w całym piłkarskim świecie. Dobry jednak był (przyspieszenie, lewa, prawa, zero kalkulowania – można, jeśli ktoś nie pamięta jego gry, znaleźć coś tam w sieci), inaczej nie trafiłby do CSKA Moskwa za pokaźną sumę. Ciekawe, czy gdyby przeszedł do Atlético, jego losy potoczyłyby się inaczej? Może też odbiłby się od ściany, ale dał radę na wypożyczeniu w słabszym klubie Primera División? Z tego, co pisze Janczyk, w stolicy Rosji faktycznie można było jedynie zacząć pić.

***

Rafał Hurkowski napisał, że nie kupi książki Janczyka, bo nie najlepiej czułby się z myślą, że finansuje czyjeś samobójstwo. Mocne, ale cholera wie, czy nie prawdziwe.

***

Warunki dobrej spowiedzi to: rachunek sumienia, żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy, szczerość oraz zadośćuczynienie Panu Bogu i bliźniemu. Nie mnie oceniać, które spełnił Dawid Janczyk. Oby wszystkie, w tym najważniejszy – ostatni. W końcu jest wierzący i ma wokół siebie przynajmniej kilka bliskich mu osób.


Dawid Janczyk oraz Piotr Dobrowolski: „Moja spowiedź”; Wydawnictwo Sine Qua Non; Kraków 2018; 336 stron.

Marcin Wandzel