Stadion w lesie echo niesie

Zimowa aura doskwiera, więc towarzyskie derby Brukseli wydawały nam się jedynym logicznym rozwiązaniem…

Wszystkie pięć osób śledzących naszą twórczość, zauważyło pewnie, że jakiś niewidzialny magnes spycha nas na wschód, czego dowodem wycieczki do Gruzji, Serbii, Bośni, na Ukrainę i do Rosji. Zachód był poukładany, zachód był nudny.

Jednak od kiedy Zachód sprowadził sobie trochę Wschodu i przede wszystkim Południa, zaczęło być tam może nie lepiej, ale zwyczajnie ciekawiej, niż do tej pory. Szczególnie po paryskich zamachach, po których ślady zaczęły prowadzić do znanej nam jak własna kieszeń brukselskiej dzielnicy Molenbeek (o której swego czasu mogliście przeczytać TUTAJ).

Dzieci Maćka, jako stali bywalcy Internetu, uporczywie dopytywały, czy w Molenbeek naprawdę żyją terroryści. Wspaniałomyślny tata wcisnął im bujdy, że to bujdy.

Kolejnym powodem do odwiedzenia Brukseli był oczywisty fakt, że miasto to jest stolicą Starego Kontynentu, a my okropnie przywiązani jesteśmy do wartości europejskich. Zgadnijcie, który z nas, jako dzwonek w komórce, ustawioną ma „Odę do Radości”?

bxl_sf_foto02

A tak bardziej serio: pretekstem był mecz, jak zwykle. Odradzający się, aktualnie czwartoligowy Racing White Daring Molenbeek (RWDM) w spotkaniu towarzyskim (tak, naprawdę polecieliśmy do Beneluksu na sparing…) mierzył się z Unionem Saint-Gilloise (USG), czyli jedenastokrotnym mistrzem Belgii. To nic, że ostatni z tych tytułów USG zdobył w 1935 roku, gdy piłkarze wybiegali na murawę z szatni ulokowanej w pobliskim lesie, a więc jeszcze przed wojną. Nasłuchując przedmeczowych doniesień z Belgii, właśnie wojny się spodziewaliśmy…

Po kolei jednak, bo właśnie koleją odbyła się część naszej podróży. Przecież zbyt łatwo byłoby polecieć bezpośrednio z Gdańska do Brukseli. Lepiej do Groningen w Holandii – tam nas jeszcze nie widziano! To odpowiedni moment, by zapoznać Was z faktem, iż tamtejsza drużyna gra w pięknych (to kwestia sporna – dla Maćka pięknych, dla Pawła niekoniecznie) biało-zielonych barwach, które – oprócz braci Koeman – reprezentowali niegdyś Arjen Robben i Luis Suarez. Na fotkach z tamtych czasów pierwszy wygląda jakby jeszcze podawał, drugi jakby jeszcze nie gryzł. Zresztą oceńcie sami.

bxl_sf_foto03

Gdy dolecieliśmy, do centrum dowiózł nas autobus z wizerunkiem… Davida Bowiego. Okazało się, że właśnie w Groningen jest aktualnie zlokalizowana obwoźna wystawa pod kryptonimem „David Bowie IS”, którą oczywiście zwiedziliśmy. To była sobota. W niedzielę wokalista zmarł…

IMG_0417

Wypełnieni sztuką wsiedliśmy do pociągu relacji Groningen-Rotterdam, gdzie planowaliśmy wypełnić się jedzeniem. Na planach się skończyło. Okazało się, że starszy z nas ( starość bezwzględnie dała o sobie znać) po raz pierwszy w życiu zapomniał kanapek przygotowanych na wyprawę. Kanapki były cztery, każda z majonezem, ogórkiem, kindziukiem i serem gouda. Pozostała nam Gouda na pociągowym ekranie. Takie miasto.

gouda

Napojów na szczęście nie zapomnieliśmy. Wkrótce naszym jedynym zmartwieniem stało się towarzystwo (i vice versa). Przypadkiem trafiliśmy do wagonu, którego szyby oklejone były hasłem „stilte”, czyli „silence”, czyli „siedźcie cicho i nie ważcie się odezwać ani słowem!” – dokładnie tak zinterpretowała napis jedna pani. Co kraj, to obyczaj. Chyba był nawet o tym taki film, „O jeden wagon za daleko”.

Niemiła pani wkrótce wysiadła, my wysiedliśmy nieco później, w Rotterdamie. Dworzec jak dworzec. Wiadomo, że nie tak przytulny, jak Centralny w Warszawie, który należy do zabytków S klasy. Starszy z nas doskonale pamięta (póki co skleroza dała o sobie znać tylko podczas pakowania prowiantu), jak w drodze na rodzinne wakacje, przesiadał się właśnie na Centralnym. Razem z siostrą nałogowo jeździł ruchomymi schodami (wówczas chyba jedynymi w kraju): w górę, w dół, w górę, w dół i tak bez końca. Piękne wspomnienia, których nikt nie zabierze. W życiu młodszego z nas ruchome schody były od zawsze.

Wreszcie Bruksela. Nasi koledzy z RWDM generalnie nie mają nic przeciwko imigrantom, ale przyznają, że co jakiś czas skacze im ciśnienie. Najbardziej wtedy, gdy przybysze z Maghrebu, średnio raz w tygodniu, zajeżdżają im drogę z okrzykiem „jalla, jalla!”. Rzeczywiście można się wnerwić. Wiemy, że trzeba dostosować się do zwyczajów przybyszów, w myśl zasady „Gość w dom, Bóg w dom” (jak to jest po niemiecku? chyba jakoś inaczej, co?), ale jednak wytrzymałość ludzka ma jakieś granice.

IMG_0517

Spotykamy „Zizou” i okrężną drogą ruszamy pod fajny, oldskulowy stadion USG (czy fasada tego obiektu nie jest przypadkiem zabytkiem chronionym?). Ksywka bynajmniej nie stąd, że Arab, tylko stąd, że łysiejący. Nie wiemy, jak on znajduje czas na towarzyskie mecze w Brukseli, odkąd objął Real Madryt…

016

Musicie wiedzieć, że nasz łysiejący kolega to nie byle jaki fan RWDM. Napisał nawet książkę o dziejach tego klubu. Choć trzeba przyznać, że nie był to nadludzki wysiłek, bowiem historia objęła jedynie 28 lat. Dziś, po wielu perypetiach (między innymi grze w ósmej lidze na boisku, którego jedna strona była o jakieś pięć metrów wyżej od drugiej i przejęciu udziałów w klubie przez niejakiego Vincenta Kompany’ego, który zdecydował, że w RWDM będą grali jedynie piłkarze wywodzący się z mniejszości etnicznych), wygląda na to, że historia będzie miała swój ciąg dalszy.

015

Mecz, jak wiadomo, to zawsze najgorsza część wyjazdu, ale gdy umilany jest systematycznie donoszonym piwem (Belgowie zorganizowali akcję Wielka Dolewka), to jak dla nas, mógłby zostać przedłużony przynajmniej o cztery dogrywki i sześć serii rzutów karnych.

Po kilku dolewkach, człowiek nie zwraca uwagi nawet na żołnierzy w pełnym ekwipunku.

006
001
037
032

Kibice obu klubów lubią się wzajemnie, więc nikt nie był przesadnie zły, gdy RWDM pokonał wyżej notowanego rywala 1:0. Tym samym drużyna z dzielnicy Molenbeek może szczycić się statutem najlepszej w Brukseli. Anderlecht dyskwalifikujemy, bo technicznie znajduje się poza granicami belgijskiej stolicy. A White Star się nie liczy.

Maciej Słomiński i Paweł Marszałkowski