Tlen od La Roja, czyli reminiscencje pohiszpańskie

W sobotę zremisowaliśmy teoretycznie najtrudniejszy mecz grupowy. 1:1 z Hiszpanią pozwoliło nam złapać oddech…

Po słowackim blamażu niewielu było takich, którzy postawiliby na to, że Polska zdobędzie punkt z faworyzowaną drużyną Luisa Enrique. Wiele przemawiało za Hiszpanami, za Polakami… niewiele. A jednak futbol jest przewrotny. Obie drużyny podzieliły się punktami.

Mamy jeszcze szansę na wyjście z grupy. Trzeba tylko i aż pokonać Szwecję. Jak niewygodny to rywal, pokazują statystyki – z 26 spotkań wygraliśmy osiem, padły cztery remisy, 14 razy górą była reprezentacja Trzech Koron. Ostatni raz pokonaliśmy Szwedów w Gdyni 30 lat temu. Po golach debiutantów: Mirosława Trzeciaka i Wojciecha Kowalczyka, było 2:0 dla „biało-czerwonych” i wtedy to była sensacja…

Glik jak skała
Wróćmy jednak do tego, co stało się w sobotę. Może i Hiszpanie mieli przewagę (zwłaszcza w drugiej połowie, gdy chwilami nasza defensywa trzeszczała w szwach), ale Polacy potrafili się ładnie odgryzać. Wreszcie nie byliśmy statystami i biernymi obserwatorami. Gdy trzeba było, potrafiliśmy pokazać, że gramy w piłkę (strzał Mateusza Klicha tuż nad poprzeczką czy bomba w słupek Karola Świderskiego zakończona nieskuteczną dobitką Roberta Lewandowskiego), albo że potrafimy się bić (dostaliśmy cztery żółte kartki).

W naszej bramce dobry mecz zaliczył Wojciech Szczęsny. Jednak kilka jego interwencji nie miało wiele wspólnego z pewnością, zwłaszcza gdy trzeba było wyjść do wrzutki. Dziwne, iż Wojtek tak szybko zapomniał, że szmat czasu spędził na Wyspach Brytyjskich. „Jedenastki” też nie obronił, na szczęście uratował go słupek. W kilku innych sytuacjach pokazał, że koledzy mogą na niego liczyć.

W obronie numerem jeden był Kamil Glik. To był stary, dobry defensor, jakiego pamiętamy z czasów poprzedniego Euro. Twardy jak skała, wygrywał pojedynki w powietrzu, rzucał się pod nogi rywali, blokował tuż przed bramką. Wtórował mu Jan Bednarek, który musiał jeszcze popracować na lewej stronie, bo nie zawsze zdążył wrócić Tymoteusz Puchacz. Ogólnie przy tych dwóch nazwiskach Paulo Sousa może postawić sobie duży plus. Mieszane uczucia po sobotnim pojedynku wywołuje Bartosz Bereszyński. Obrońca Sampdorii przy bramce Álvaro Moraty dał się przestawić i wyprzedzić niczym nieopierzony junior. Z drugiej strony, w drugiej połowie dość ofiarnie asekurował Szczęsnego, gdy ten interweniował przy akcji gracza Juventusu.

Zaskakujący Świderski
W drugiej linii Polaków zabrakło Grzegorza Krychowiaka, którego uznano za głównego winowajcę porażki ze Słowakami. Zamiast niego grał Jakub Moder, który… w drugiej połowie sprokurował karnego, faulując Moratę. Uratował nas wówczas słupek po strzale Gerarda Moreno i niewytłumaczalne pudło Moraty przy dobitce. Wydawało się, że bardziej widoczni powinni być Piotr Zieliński i Mateusz Klich. Obu nie można było odmówić tego, że biegali, jednak oni są bardziej od grania w piłkę niż od lekkiej atletyki.

Niestety, potwierdziło się, że mamy kłopoty na skrzydłach. O ile Kamil Jóźwiak radził sobie przyzwoicie, przede wszystkim rzucając fantastyczną piłkę przy wyrównującym golu Roberta Lewandowskiego, o tyle wspomniany wcześniej Puchacz przypominał jeźdźca bez głowy. Jego straceńcze szarże po lewej stronie przeciwko dwóm, trzem rywalom niewiele wnosiły do naszej ofensywy. Niemniej, Puchacz nic innego nie mógł zrobić, widząc partnerów pochowanych za plecami rywali.

Wreszcie atak. Lewandowski zrobił to, co do niego należało. Niczym mocarz przestawił sobie Aymerica Laporte’a, zawisł w powietrzu i głową posłał piłkę do siatki. Kilka razy napędził nasze akcje w ataku. Pokazał, że może być kapitanem pełną gębą. I wreszcie odkrycie sobotniego meczu. Karol Świderski. Napastnik PAOK-u zagrał bez kompleksów, w pierwszej połowie huknął w słupek, nie wykorzystał też dobrej okazji wypracowanej przez Lewandowskiego. Z wyglądu niepozorny, z dobrą techniką użytkową, bardzo pracowity. Gdy zszedł z boiska, widać było jego brak.

Historyczny Kozłowski
Kacper Kozłowski stał się najmłodszym piłkarzem, który zagrał w historii mistrzostw Europy. Szkoda, że Sousa nie dał mu szansy ze Słowakami, być może błysnąłby w końcówce jakimś nieszablonowym zagraniem. Na tle Hiszpanów trudno było mu się wyróżnić, niemniej do historii już przeszedł. Grali także Przemysław Frankowski, Karol Linetty i Paweł Dawidowicz. Nic nie wnieśli, nic nie zepsuli. To też jakaś wartość.

Kto wie, czy mecz z Hiszpanią nie był momentem zwrotnym w tym Euro. Starciem, które pozwoliło naszym piłkarzom uwierzyć w to, że jak się chce, to można grać tutaj z każdym jak równy z równym. A przynajmniej osiągać wartościowe wyniki. I niech to będzie spotkanie, w którym „Lewy” przełamał niemoc strzelecką w wielkich turniejach. Bo z Hiszpanią trafił po mistrzowsku. Był to gol godny miana najlepszego napastnika na świecie. Błyszczy tutaj Lukaku, błyszczy Ronaldo, Depay, niechaj i błyszczy Lewandowski!

Grzegorz Ziarkowski