Top 10 ligowych inauguracji
Kasa w siatce, Wielki Mur Chiński, nokaut kelnerki, pięta Lewego i inne smakołyki.
Nowy sezon, nowe nadzieje, ale ja już jestem w tym wieku, że nie przystoi mi wybierać przyszłość czy dawać nadzieje. Coraz częściej patrzę wstecz. Dziś dziesięć migawek z ligowych inauguracji. Pierwsze śliwki przeważnie robaczywki, i interesujących meczów było jak na lekarstwo. Może Wy pamiętacie ciekawsze inauguracyjne plusy i minusy?
Mecz nr 1
24.08.1998 r.
Ruch Radzionków – Widzew Łódź 5:0 (4:0)
1:0 Jarosz 12’
2:0 Janoszka 14’
3:0 Żymańczyk 18’
4:0 Janoszka 32’
5:0 T. Fornalik 70’
Absolutny beniaminek ekstraklasy Ruch Radzionków zanotował w gorące piątkowe popołudnie prawdziwe wejście smoka. Weterani z przedmieść Bytomia, tacy jak 33-letni Józef Żymańczyk – wcześniej przez długie lata piłkarz halowy, 37-letni Marian „Ecik” Janoszka (jakby ktoś nie kojarzył, jego syn gra teraz w Zagłębiu Lubin) i 39-letni Andrzej Wróblewski odnieśli efektowny sukces jaki nieczęsto zdarza się ligowym debiutantom.
W ciągu niespełna dwudziestu minut łodzianie (którzy rok wcześniej z wąsem kopali w Lidze Mistrzów!) zainkasowali cztery trafienia, szybko i efektownie grające „Cidry” po akcjach ze skrzydła Myszora i Sierki siały zniszczenie w łódzkich szeregach. Głównym katem Widzewa był rzecz jasna słynny Janoszka, sędziwy napastnik fantastycznie potrafiący grać głową. Ogarnięci manią wielkości, która dawno już przeminęła, zawodnicy Widzewa zlekceważyli swoich rywali dokumentnie. Rywali dobił brat naszego byłego selekcjonera. Fatalny występ obrońców Łapińskiego i Siadaczki, a w ataku Marka Szemońskiego, który w modelowy sposób zmarnował sobie później karierę.
Mecz nr 2
31 lipca 1985 r.
Górnik Zabrze – Zagłębie Sosnowiec 6:0 (1:0)
1:0 Iwan 31’
2:0 Dankowski 59’
3:0 Matysik 62’
4:0 Komornicki 67’
5:0 Iwan 70’
6:0 Kostrzewa 89’
Wciąż jesteśmy na Śląsku i wciąż jest gorąco. Górnik Zabrze, który po 13 latach odzyskał tytuł mistrza kraju, rozpoczął kolejny sezon z wysokiego C. Natarciem kierował świeżo pozyskany z Sosnowca właśnie… Jan Urban.
Zabrska drużyna była wówczas w takim gazie, że gdyby wstawić ją na boisko zamiast reprezentacji Polski – z Bońkiem i Dziekanowskim przecież wtedy – nie byłoby wielkiej różnicy. Na wieńczący sezon meksykański mundial pojechali następujący uczestnicy tamtego meczu: Urban, Komornicki, Zgutczyński, Matysik i Pałasz. A Marek Kostrzewa został w domu tylko dlatego, że Marek Ostrowski z Pogoni Szczecin był kolegą Włodzimierza Smolarka. To zupełnie jak z Robertem Lewandowskim i Sławomirem Peszko.
Jako ciekawostkę można podać, że gol Waldemara Matysika (pseudo: „Muppet”) był bramką nr 1300 w historii występów KSG w ekstraklasie.
Górnik przez cały sezon dominował, co przypieczętował mistrzostwem, i w kolejnych dwóch latach też. Potem raz jeszcze triumfował Ruch Chorzów. A potem skończyła się komuna i ani razu ligowa korona nie zawitała na Górny Śląsk.
Mecz nr 3
9 sierpnia 1987 r.
Jagiellonia Białystok – Widzew Łódź 1:1 (1:0)
1:0 Michalewicz 7`
1:1 L. Iwanicki 74`
Jagiellonia Białystok była objawieniem na polskiej scenie piłkarskiej i kibicowskiej. Zresztą nie tylko na polskiej: na Jackowie w Chicago prawdziwym rarytasem były oglądane wiele dni po fakcie na VHS (niech młodzież sprawdzi w słownikach ki czort) mecze Dumy Podlasia. Wówczas „Jaga” jak walec przejechała się po drugiej lidze, najczęściej w obecności kompletu 35 tysięcy widzów na gościnnym stadionie Gwardii.
Historyczny debiut w I lidze przyniósł pewne rozczarowanie. Trenerem Jagiellonii był Janusz Wójcik, uznany za Białostocczanina Roku, a w kuluarach nazywany „Melonem”, nie z racji purpurowego pąsu na facjacie, a raczej z tego, że zwykł mawiać: „na to potrzeba tyle melonów, na to tyle…”itd. Chodziło oczywiście o stare miliony złotych.
Apetyty były wielkie, rzeczywistość okazała się nieco mniej różowa. Niektórym marzyły się już wtedy europejskie puchary. Ale już pierwszy mecz mocno ostudził zapały. „Przekłuty balon” – tak swoją relację z tego spotkania zatytułowała jedna z gazet. Okazało się, że ekstraklasa stawia znacznie większe wymagania niż II liga. Dość szybko noszony wcześniej na rękach trener Wójcik pożegnał się ze swoją posadą, a Jagiellonii przyszło walczyć o utrzymanie, zamiast o medale.
Tu wspomnienie tego meczu, autorstwa zaprzyjaźnionego wtedy z Jagą fana Widzewa.
Mecz nr 4
29 lipca 1995 r.
Lechia/Olimpia Gdańsk – Śląsk Wrocław 2:1 (0:1)
0:1 Grech 39’
1:1 Ciliński 46’
2:1 Król 61’
62. sezon polskiej ekstraklasy zaznaczył się dwiema istotnymi zmianami. Po raz pierwszy zwycięstwo było premiowane trzema punktami i po raz pierwszy wolno było dokonać trzech zmian w meczu.
Najwięcej widzów w pierwszej kolejce – 14 tysięcy – przyszło na stadion w Gdańsku, na mecz fuzyjnego tworu Lechii/Olimpii. Wieść gminna niesie, że wojskowy Śląsk tylko dlatego zgodził się na mecz w Gdańsku, ponieważ otrzymał rozkaz od gen. Wileckiego – ówczesnego szefa sztabu WP i min. Okońskiego. U generała interweniowała podobno prezydentowa Wałęsowa. W przerwie piłkarzy Lechii odwiedził w szatni nie wiadomo po co sam ks. Jankowski, śpiewał też Bogdan Łazuka. Ogólnie – cyrk. A najśmieszniejsze było to, że wedle ówczesnych przepisów fuzyjny twór był zupełnie legalny. Inne zdanie miał prezes PZPN Marian Dziurowicz, co ostatecznie zdecydowało o niepowodzeniu Lechio-Olimpii.
A jak wspomina to spotkanie ówczesny debiutant i bohater, zdobywca zwycięskiej bramki Grzegorz Król. Oto fragment jego jakże udanej autobiografii. Zachęcam do kupna, kasa trafia do mnie i do Grzegorza:
„Jeszcze przed sezonem drużynę wzmocnił reprezentant Ghany, Emmanuel Tetteh. Słowo »wzmocnił« jest w tym przypadku zasadne. To był fantastyczny piłkarz. Gorzej dla mnie, że napastnik. Spodziewałem się więc, że o grę w pierwszym składzie będzie trudno. Tymczasem, ku mojemu zdziwieniu, na odprawie przed inauguracyjnym meczem ze Śląskiem Wrocław, okazało się, że nie dotarł jeszcze certyfikat Emmanuela. Kostka wyczytał mnie jako ostatniego z jedenastu wybrańców. Pamiętam, co sobie wtedy pomyślałem. Była to myśl bardzo zwięzła: »Ja pierdolę«.
Wyszliśmy na rozgrzewkę. Trybuny były przepełnione już na godzinę przed pierwszym gwizdkiem. Przyszło pewnie z piętnaście tysięcy kibiców, choć oficjalnie stadion mógł pomieścić o trzy mniej. Ci, dla których zabrakło miejsca na trybunach, siedzieli na drzewach za płotem. Ksiądz prałat Henryk Jankowski rozdawał medaliki od papieża, a kolejka chętnych do wygłoszenia przedmeczowego przemówienia ciągnęła się na kilkanaście metrów. Pijany Bohdan Łazuka zataczał się na murawie w biało-zielonej koszulce z napisem »TO MY LECHIA«. Z głośników płynęła muzyka, a on, udając że śpiewa, z mikrofonem przy twarzy, próbował do nas zagadywać:
– Eee chołpaki, eee, ak mecz isiaj?
A mecz jak to mecz, nie układał nam się za dobrze. Do przerwy dostawaliśmy w dupę 0:1, ale w drugiej połowie wyrównaliśmy, a w sześćdziesiątej drugiej minucie, jak dziś to pamiętam, strzeliłem na 2:1. Euforia! W szatni dostaliśmy premie. Wypłacili nam je prosto z kas biletowych. Do domów wracaliśmy więc z reklamówkami pełnymi banknotów”.
Mecz nr 5
30 lipca 1979 r.
Wisła Kraków – Szombierki Bytom 4:0 (2:0)
1:0 Wróbel 26’
2:0 Wróbel 31’
3:0 Kmiecik 81’
4:0 Iwan 87’
Do składu Białej Gwiazdy został przywrócony Andrzej Iwan, któremu skrócona została roczna dyskwalifikacja za… pobicie jednej z kelnerek w nowohuckiej restauracji Stylowa. Wisła, z Adamem Nawałką w składzie, zagrała jak kilka miesięcy wcześniej, gdy była o krok od awansu do czegoś co dziś nazywamy Ligą Mistrzów.
Jednak goście ze Śląska, pod wodzą Huberta Kostki szybko się otrząsnęli. Na jesień grali jak z nut, bijąc m.in. Legię Warszawa 5:0 i Widzew Łódź 3:0. Na półmetku objęli pozycję lidera tabeli, na wiosnę też nie spuszczali z tonu. I to Szombierki na koniec sezonu zostały sensacyjnym mistrzem Polski:
Mecz nr 6
1 sierpnia 1982 r.
Cracovia – Zagłębie Sosnowiec 2:1 (1:1)
1:0 Konieczny 27’
1:1 Koczuba 35’
2:1 Błachno 79’ (karny)
Było o Wiśle, ale równowaga w przyrodzie musi być, dlatego przenosimy się na drugą stronę Błoń. Pasy po 12 latach wróciły do ekstraklasy (nawet się rymuje) i uczyniły to w sposób zwycięski. Komplet 10 tysięcy (niektóre wersje mówią o 12 tysiącach) widzów wypełnił stadion, wówczas jeszcze z torem kolarskim. I jak to zwykle bywa, niesiony entuzjazmem i dopingiem publiki beniaminek odniósł zasłużone zwycięstwo.
Jak podaje strona wikipasy: „Mecz rozpoczął się od minuty milczenia. Powracająca w miniony czwartek autokarem z tournée w NRD drużyna Cracovii zatrzymała się na krótki odpoczynek w Kobierzycach pod Wrocławiem, gdzie podczas kąpieli w miejscowym zalewie utonął jej zawodnik, 20-letni Krzysztof Sasnal. Tak więc niemal w przeddzień inauguracji sezonu I-ligowego zespół »Pasiaków« stracił w tragicznych okolicznościach młodego, utalentowanego piłkarza, z którym wiązano duże nadzieje na przyszłość”.
Mecz nr 7
8 sierpnia 2008r. (08.08.08!)
Lech Poznań – GKS Bełchatów 2:3 (1:0)
1:0 Rengifo 45 min’
1:1 Jarzębowski 50’
2:1 Lewandowski 67’
2:2 Wróbel 76’
2:3 Henríquez 81’(sam.)
Po siedmioletniej przerwie na ławkę trenerską w ekstraklasie wrócił Paweł Janas. Mało kto się spodziewał zwycięstwa prowadzonego przez niego Bełchatowa, zwłaszcza że przeciwnikiem był Lech Poznań Franciszka Smudy, czyli drużyna z wielkimi ambicjami. Janas ze Smudą swój najsłynniejszy bój stoczyli późną wiosną 1996 r., kiedy na Łazienkowskiej Legia przegrała z Widzewem 1:2 i straciła w ten sposób na rzecz rywala mistrzostwo Polski.
„Janosik” tym razem wygrał, mimo że to poznaniacy mieli zdecydowaną przewagę w meczu. Pierwszy występ w barwach Lecha zaliczyli Semir Štilić i zdobywca wyjątkowo efektownej bramki piętą Robert Lewandowski. Ktokolwiek wie co się z nim stało?
Już w pierwszej kolejce rozgrywek konkurs na gola sezonu Ekstraklasy SA został rozstrzygnięty. I to przez debiutującego młokosa, który ledwie pięć minut wcześniej zastąpił Dimitrije Injaca. Po skutecznym strzale Robert nie zrobił obowiązkowej rundki jak typowy nieopierzony ligowiec, tylko uśmiechnął się lekko, przybił piątkę i… gramy dalej. Wiedział, że jest dobry. Poza tym gdzieś przeczytał, że skauci zagraniczni zwracają uwagę, by nie tracić głowy nawet po bramce.
Tak właśnie z okresu poznańskiego zapamiętał go Piotr Reiss:
– On nie pokazuje po sobie ani złości, ani wielkiej radości. Cały czas wygląda na bardzo spokojnego i nigdy nie wiadomo, czy się złości, czy cieszy, bo taką ma naturę.
Bełchatów oddał jedynie dwa celne strzały w meczu i po obu bramkarz „Kolejorza” musiał wyciągać piłkę z siatki. Trzecia bramka padła, gdy po lekkim strzale Ujka futbolówka odbiła się od Luisa Henríqueza i zmyliła Kotorowskiego.
Mecz nr 8
3 sierpnia 2002 r.
Dyskobolia Grodzisk Wlkp. – Legia Warszawa 3:3 (2:1)
0:1 A. Majewski 19′
1:1 Rasiak 22’
2:1 Moskała 37’
2:2 Kucharski 74’
3:2 Rasiak 80’
3:3 Omeljańczuk 90’
Mistrz Polski sezonu 2001/02 Legia Warszawa rozpoczął nowe rozgrywki od wyjazdu do Grodziska Wlkp. Niewiele brakowało, aby wróciła z twierdzy prezesa Drzymały na tarczy. Bilans wyprawy stołecznej ekipy to czerwona kartka dla Wojciecha Szali, aż osiem żółtych i cudem uratowany remis w 90 min. dzięki bramce Białorusina Omeljańczuka. W drużynie „Bobo” Kaczmarka najlepszym zawodnikiem w tym meczu był Grzegorz Rasiak, dziś bez wątpienia cieszący się statusem kultowego. W Legii na stoperze wystąpił inny legendarny gracz, Marek Jóźwiak.
Mecz nr 9
24 lipca 2005 r.
Arka Gdynia – Legia Warszawa 0:0
Był już powrót do ekstraklasy Lechii Gdańsk, teraz czas na ich największego lokalnego rywala.
Po 23 latach do grona najlepszych klubów powróciła Arka Gdynia. Sposób, w jaki to uczyniła, nieco później ogromnie zainteresował prokuratorów z Wrocławia, lecz to temat na całkiem inne opowiadanie.
Mecz w Gdyni w niedzielne popołudnie rozpoczął pierwszą kolejkę ekstraklasy, która przez różne perturbacje była kontynuowana jeszcze we wtorek i w środę.
Wydarzeniem sportowym to spotkanie z pewnością nie było. Towarzyskim na pewno: na stadionie, który jakiś czas później mógł pomieścić zaledwie sześć tysięcy kibiców zmieściło się ich aż 13 tysięcy. Arka wracała do ligi po ponad dwóch dekadach, z tej okazji były liczne atrakcje: szczudlarze, motocykliści itd.
O sile Legii w tym meczu świadczy kuriozalna wypowiedź Bartosza Karwana: stwierdził on, że czerwona kartka dla napastnika Arki wcale piłkarzom warszawskim nie pomogła, a wręcz przeszkodziła w uzyskaniu zwycięstwa, ponieważ gdynianie cofnęli się do obrony…
W słupek trafił napastnik miejscowych o ksywie „Pudzian” (to z racji imponującej muskulatury), który w efekcie zabaw na sopockiej plaży stał się jakiś czas później Grzegorzem P.
Debiutowali Łukasz Fabiański i Dawid Janczyk. Tego drugiego, mającego dźwięczną ksywę „Murzyn”, starsi koledzy darzyli wielkim zaufaniem. Gdy wszedł na boisko, wszystkie piłki trafiały do niego.
Mecz nr 10
10 sierpnia 1986r.
GKS Katowice – Legia Warszawa 5:2 (2:0)
1:0 Hetmański 5’
2:0 Biegun 20’
2:1 Arceusz 46’
3:1 Kubisztal 49’
4:1 Piekarczyk 56’
5:1 Furtok 83’
5:2 Dziekanowski 84’
Technicznie nie była to pierwsza, a druga kolejka, ale legioniści wrócili do kraju zza Wielkiego Muru Chińskiego spóźnieni, i dla nich był to pierwszy mecz w sezonie. Dodajmy, że wrócili opromienieni zwycięstwem w chińskim turnieju.
Strona Legia.com pisała po latach:
„Przy okazji pobytu w Chinach dziecięce marzenia spełnił ówczesny szkoleniowiec Legii Jerzy Engel. „Chiny od dziecka kojarzyły mi się z bajeczną grą kolorów. Kiedy wreszcie miałem możliwość być w Chinach, a ponadto wygrać tam turniej o Puchar Wielkiego Muru Chińskiego z warszawską Legią, wszystko co wyobrażałem sobie jako dziecko, potwierdziło się” – wspominał po latach. Zwycięzcy turnieju o Puchar Wielkiego Muru Chińskiego sezon 1986/1987 zakończyli jednak dopiero na piątym miejscu. W drużynie z Łazienkowskiej grali wówczas m.in. Jacek Kazimierski, Kazimierz Buda, Paweł Janas, Dariusz Kubicki, Dariusz Wdowczyk, Zbigniew Kaczmarek, Jan Karaś, Dariusz Dziekanowski czy Witold Sikorski”.
Chyba doskwierała im różnica czasu, bo pomimo piekielnie mocnego składu po powrocie przegrali wysoko w Katowicach i za karę zostali ukarani ujemnym punktem. Wówczas bowiem za przegraną w wysokości wyższej niż trzech bramek karano punktem ujemnym, a zwycięzców nagradzano trzema punktami. „Normalną” wygraną honorowano punktami dwoma. Jak skwitował to ówczesny znany gracz: można mecz sprzedać, a i tak go wygrać. Wziąć kasą od obu stron. 😉
Ale mecz w Katowicach na pewno był czysty. Piłkarze Magnata Mariana Dziurowicza dostawali różne podpórki, ale byli również piekielnie silni, szczególnie w ofensywie, gdzie grali trójką: Koniarek – Furtok – Kubisztal.
Stoją kolejno w górnym rzędzie: Krzysztof Zając – Franciszek Sput – Piotr Piekarczyk – Marek Matys – Jerzy Kapias – Zbigniew Krzyżoś.
W dolnym: Józef Łuczak – Jan Furtok – Mirosław Kubisztal – Marek Biegun – Wiktor Morcinek.
Maciej Słomiński