Tragiczna historia, tragiczna książka

Jedna z najbarwniejszych postaci w historii polskiej piłki zasługuje na dzieło godne jego wielkiego talentu i niełatwego charakteru.

Choć niezła, nie spełniła tych wymagań pozycja „Pele, Boniek i ja”. Ułożony redaktor Rafał Nahorny (przy całej sympatii) „Pięknych dwudziestoletnich” raczej nie napisze. Tak czy siak, tamta biografia to przy „Terleckim” Piotra Dobrowolskiego arcydzieło.

***

Dobrowolski pojawił się już na Slowfoot przy okazji nieudanej „Mojej spowiedzi” Dawida Janczyka. Optymista powie: do trzech razy sztuka, realista: daj sobie, chłopie, spokój.

***

„Terlecki” to nieudany (już napis na okładce „Tragiczna historia jednego z najlepszych piłkarzy w Polsce” brzmi dziwacznie, lepiej byłoby chyba: „w historii polskiej piłki nożnej”), źle skonstruowany reportaż (przynajmniej tak nazywa to coś wydawca). Autor leci według jednego schematu: co stronę czytamy, że niestrudzony dziennikarz pojechał wraz z kolegą pogadać z kimś, kto znał gwiazdę ŁKS-u. Następnie mamy cytowane wypowiedzi, mniej lub bardzie ciekawe, plus wsparcie w postaci cytatów z biografii napisanej przez Nahornego. I tak w koło Macieju. Słabe to jest, sprawiające wrażenie, jakby zostało napisane na kolanie.

Nie wiem jednak, czy nie gorsze są fragmenty, gdy Dobrowolski pokazuje, że cierpi na to samo, co jego bardziej zdolni koledzy: Rafał Stec czy Michał Okoński (vide nieznośnie egzaltowana relacja dziennikarza „Tygodnika Powszechnego” z ostatniego finału Ligi Mistrzów, którą zachwycił się… Stec) – czyli kompleks niespełnionego literata. Te chwytające za serce mocne frazy… Przykładem chociażby scena z partnerką „Stana”, Gabrysią. Strasznie kiczowata. A szkoda, bo aż się prosi o kogoś, kto by to dobrze przedstawił.

***

Były gwiazdor New York Cosmos zasługuje na z biglem napisaną, wciągającą historię, a „Terlecki” to kolejna książka o futbolu, którą można co najwyżej zaliczyć.

Nie chodzi mi o to, że należy piłkarzom budować pomniki, poświęcać 1000-stronicowe tomiszcza – jak Andrzej Franaszek Zbigniewowi Herbertowi czy Czesławowi Miłoszowi. Ale – powtórzę się – taka postać, jak Stanisław Terlecki, zasługuje na więcej. A nawet gdyby Dobrowolski pisał o poślednim kopaczu, to i tak powinien bardziej się wysilić.

***

Jest w „Terleckim” wzruszający fragment, gdy dozorca stadionu GLKS Nadarzyn, Grzegorz Adamczyk (jak sam o sobie mówi: „zwykły cieć”), opowiada o swej przyjaźni ze „Stasiem”. I to chyba jedyny – obok zdjęć i felietonów byłego legionisty – moment, dla którego warto sięgnąć po reportaż Dobrowolskiego.

***

„Nie powinno się oceniać książki po okładce”. Święte słowa. Okładka „Terleckiego” jest świetna, ale treść – nędzna. A przecież nasz nietuzinkowy bohater, o ironio, kochał książki.


Piotr Dobrowolski: „Terlecki”; Wydawnictwo Harde; 2018; 244 strony.

Marcin Wandzel