Tylko nie Lucas…

Po środowym meczu drużyna z Amsterdamu na długo zapamięta tego zawodnika.

Oba rewanżowe półfinały Ligi Mistrzów dostarczyły sporo emocji. Dzień wcześniej, we wtorek, Liverpool odprawił Barcelonę.

Można powiedzieć, że The Reds zdolni są do odnoszenia spektakularnych zwycięstw. Całkiem od siebie dodam, że nie zaskoczył mnie awans tej drużyny. Zwróciłbym jednak uwagę na to, że jest możliwe korzystnie wypaść bez Salaha i Firmino w składzie. To zresztą świadczy o sile zespołu, że wchodzi do gry Origi i zdobywa dwie jakże ważne bramki…

Nazajutrz Ajax kontra Tottenham. Kto by się spodziewał, że po pierwszej połowie, w której było 2:0 (a w dwumeczu nawet 3:0!), gospodarze nie wystąpią w finale w Madrycie. Czy wielki „powrót” Kogutów, a później decydujący gol w ostatniej akcji doliczonego czasu, to poniekąd zasługa młodości i rozprężenia pewnych swego piłkarzy w biało-czerwonych strojach? Doprawdy, nie jest to w tej chwili istotne. Prawdziwym łowcą okazał się, na ogół będący trochę w cieniu, Brazylijczyk Lucas Moura.

Zdobywca trzech goli, którego pozostali powinni nosić na rękach, miał swój dzień. I był to może jego życiowy występ. Efektywny do bólu, szczególnie dla Holendrów, a przy tym nie tracący błysku: szybkości w wybiegnięciu na pozycję i podjęciu decyzji o oddaniu strzału. Wszystko było po prostu stuprocentowo trafne.

Mnie ucieszyło również to, że bohater środowego wieczoru jest z Brazylii. I w pewnym sensie przywraca dobre imię piłkarskie (szczególnie w kontekście dyskusji o graczach ofensywnych) oraz odpowiednią renomę zawodnikom właśnie z tego kraju.

Statystycznie nie błyszczał przez większą część sezonu, choć wejście miał iście wyborne. Dwa zdobyte gole na Old Trafford w sierpniu 2018 i wygrana z Manchester United 3:0. Bilans pomocnika lub też napastnika z Sao Paulo to w tej chwili, wliczając wszystkie rozgrywki, 47 meczów i 15 goli na koncie. Jedna piąta to łup z ostatniego, jakby wykradzionego awansu, który najpewniej będzie przyjemnie po latach wspominał.

Paweł Król