W pogoni za Panenką

Wspomniany w tytule czechosłowacki pomocnik wsławił się oryginalnie wykonanym rzutem karnym w bardzo ważnym momencie. Tym sposobem trwale zapisał się w pamięci kibiców.

Każda podobnie egzekwowana „jedenastka” natychmiast przywołuje jego nazwisko, które jest jak skrót myślowy. W taki sposób działa na wielbicieli piłki nożnej. Pozostaje kanonem, klasyką. Czasami niedoścignioną, do czego dojdziemy.

Na początku grudnia Antonín Panenka miał urodziny, skończył 72 lata. Dobrze się składa, ponieważ już od jakiegoś czasu nosiłem się z zamiarem poruszenia tematu współczesnego stylu wykonywania karnych. Ładnie więc się zbiegło, pokryło z pomysłem.

Zatrzymywanie się albo zwalnianie przed piłką – Robert Lewandowski. Naskoki na piłkę – Jorginho (Chelsea), Bruno Fernandes (Manchester United). Od razu zaznaczę, że nie należę do entuzjastów stosowania tych powyższych patentów w drodze do umieszczenia piłki w siatce z jedenastu metrów.

Niby każdy sposób jest dobry, o ile przynosi powodzenie. Mnie natomiast przywołane przykłady przywodzą na myśl niezbyt miłe słowo, jakim jest oszustwo. Coraz częściej zresztą wyrażają niezadowolenie sami bramkarze, którzy muszą trzymać się przynajmniej jedną nogą linii bramkowej przy tym stałym fragmencie gry. Jak mają za każdym razem cierpliwie czekać na strzał, skoro wykonawca zwleka z jego oddaniem. Nie jest to od początku do końca sprawiedliwe rozwiązanie, postawienie sprawy. Bardziej umieszcza golkiperów w roli – przepraszam za ten zwrot – głupków nabitych w butelkę.

Na szczęście nie każdy nabiera się na zawieszenie akcji, suspens. I (co jest szczególnie ważne w sensie przypomnianego bohatera finału mistrzostw Europy z Jugosławii) nie każdy ma tyle wyczucia, kunsztu, co Panenka. Nie tak dawno na podobny numer, sztuczkę nie okazał się podatny Łukasz Fabiański, któremu futbolówka wprost wpadła do rąk w meczu West Ham United – Fulham FC (1:0).

Dynamiczny skrzydłowy drużyny gości, swoją drogą potrafiący napędzać ataki z dużym rozmachem, Ademola Lookman nie krył załamania z powodu nieudanej próby pokonania Polaka. Poniekąd stał się pośmiewiskiem. Chciał przechytrzyć „Panenką”, a wyszło kuriozalnie.

Nie na żarty wkurzył się pewnie opiekun Cottagers, w przeszłości znany z rzetelnej pracy w drugiej linii Scott Parker, któremu uciekł w ten sposób punkt, bo zmarnowany w nonszalancki sposób karny był dosłownie ostatnim akcentem meczu – sędzia już gry nie wznowił, była 98. minuta na zegarze.

Nie brakuje zatem dzisiaj również epigonów, naśladowców legendarnego wąsatego pana urodzonego w Pradze. Muszą oni za to mieć przy tym wszystkim na uwadze, że na klasyce można się wyłożyć w spektakularny sposób. On z kolei pozostaje niepowtarzalny, ponadczasowy. Antonín Panenka jest tylko jeden.

Przeżyjmy to jeszcze raz:

Paweł Król