W telewizji mówią (9). Turbokozak (premiera: 22 grudnia 2019)

„Ligi+ Extra” od dawna nie da się oglądać, „Ekstraklasa po godzinach” się skiepściła, więc szukałem jakiegoś innego programu Canal+ Sport, który mógłbym sobie włączyć od czasu do czasu.

Niezła okazała się „Ekstraklasyka” Krzysztof Marciniaka, z nadzieją usiadłem do „Turbokozaka”.

***

„Turbokozak” był od dawna jedną z fajniejszych części wspomnianej „Ligi+ Extra”. Zawodnicy (czynni piłkarze, byli zawodnicy, czasem przedstawiciele innych sportów czy nawet aktorzy) mają za zadanie zdobywać punkty w różnych – mniej (np. obracasz się 15 razy wokół własnej osi i próbujesz potem trafić piłką w bramkę) lub bardziej poważnych (np. rzut karny) – konkurencjach. Cały wic polega na tym, że powinien to być ktoś – po pierwsze – obdarzony dobrą techniką, po drugie – poczuciem humoru. Czyli Patryk Małecki odpada (choć brał udział w „Turbokozaku” bodaj dwa razy), ale Adrian Mierzejewski jest w sam raz.

No i właśnie zawodnik Chongqing Dangdai Lifan był gościem oglądanego przeze mnie świątecznego odcinka. Jeden gość zdobywa punkty na boisku, a drugi luźno gada z Ignacikiem w studiu. Może trochę dziwić taka formuła programu, bo mamy do czynienia z dwoma średnio przystającymi do siebie częściami.

Tym razem padło na Andrzeja Persona, znanego dziennikarza, propagatora golfa, byłego senatora etc. Person wypadł całkiem dobrze (widać, że nie była to jego pierwsza wizyta w telewizji), ale też bez rewelacji. Golf to ciekawa sprawa, a Honorowy Obywatel Międzyzdrojów wie o nim chyba wszystko, więc można było więcej od niego wyciągnąć. Tak to jednak bywa, gdy wiecznie podniecony gospodarz jest ważniejszy do gościa.

Bartek Ignacik to fajny gość. Zapewne trudno sobie wyobrazić spotkanie klasowe bez niego, na pewno dobrze się czuje na weselach i nie obrabia dupy kumplom. Problem w tym, że jego żart często jest suchy, a on sam nie odpuszcza ani na minutę, tak więc po kwadransie miałem go trochę dość. Wiem, że „Turbokozak” to nie debata o stosunkach polsko-niemieckich i trudno, żeby prowadził go Marek A. Cichocki, ale Ignacik czasem zachowuje się jak naspidowany. Gdyby zaczął w studiu chodzić na rękach albo biegać wokół swojego gościa, pewnie nikt by się nie zdziwił.

***

Cóż, pewnie wrócę do „Turbokozaka” (ogólnie rzecz biorąc, nie jest to zły program, choć trochę męczący przez wspomniany nadmiar energii prowadzącego), jeżeli zaproszona osoba będzie ciekawa (ponoć odcinek z Krzysztofem Materną był spoko). Z tego odcinka w pamięci zostanie mi głównie to (oprócz Ignacika, który – miałem wrażenie – zaraz wleci nam do pokoju), że Mierzejewski lewą nogą może wiązać krawaty. No ale to żadna nowość, były gracz Polonii Warszawa wypadł naprawdę świetnie. Zresztą to nie tylko dobry piłkarz, ale i ciekawy typ, jego kariera piłkarska jest przecież niesamowicie oryginalna.

***

Kończąc temat: program Bartka Ignacika jest trochę przaśny, ale można go obejrzeć bez wielkiego bólu.

Nazwa cyklu została „ukradziona” z kawałka Kalibru 44, „Litery”.

Marcin Wandzel