Wczorajszy mecz. Chorley – Fleetwood Town 1:2

Gdy Marcin Grzywacz, komentator Eleven Sports, zapowiedział na Twitterze, że jego stacja puści taki mecz, pomyślałem, że robi sobie jaja. A przecież to nie pierwszyzna.

Gospodarze, zwani The Magpies, grają w National League North, angielskiej szóstej klasie rozgrywkowej, goście, Cod Army, w League One, czyli w czymś, co – gdyby piłkarski świat stosował sensowne nazewnictwo – nazywalibyśmy trzecią ligą.

Lubię takie klimaty. Kiedyś pisałem o meczu United of Manchester – Chesterfield, który również puściło Eleven. Zresztą i Paweł Król dopiero co skrobnął parę zdań na temat spotkania Hyde United (ósma liga) z MK Dons. Jest trochę wariatów na tym świecie.


Wśród obsady sędziowskiej pani Natalie Aspinall

Chorley awansowało do pierwszej rundy FA Cup po heroicznym boju z Boston United (w rewanżu potrzebne były rzuty karne, by wyłonić zwycięzcę), innej drużynie z National League North, która – w przeciwieństwie do Srok walczących o awans – broni się przed spadkiem.

Fleetwood Town w League One zajmuje ósme miejsce. Wyjazd do miasta, które może pochwalić się przynajmniej jednym noblistą (sir Walterem Haworthem; Nagroda Nobla w dziedzinie chemii), był dla tego klubu początkiem przygody z FA Cup. Nie wiem, czy we Fleetwood mieszkał jakiś noblista, ale jednym z jego najznakomitszych obywateli był fotograf Frank Searle, któremu udało się uwiecznić Nessiego, czasem zwanego bez wdzięku „potworem z Loch Ness”.

Zmieniając nieco temat, muszę napisać, że para Marcin Grzywacz – Tomasz Zieliński należy do moich ulubionych komentatorskich duetów. Być może dlatego, że rzadko mam okazję ich usłyszeć, ale chyba raczej z takiego powodu, że obaj są po prostu bardzo dobrzy.

***

Najfajniejsze w Pucharze Anglii jest oglądanie, jak drużyna dużo słabsza radzi sobie ze zdecydowanym faworytem – przynajmniej do pewnego momentu; 60.-75. minuty. I nie mówię tu o pojedynkach drużyn z Championship z tymi z Premier League, ale faktycznie o sytuacjach, gdy mamy do czynienia z autentyczną różnicą klas. Ci skazani na pożarcie biegają jak opętani, czasem konstruują zaskakująco składne akcje, niekiedy uda się im trafić do siatki, od wielkiego dzwonu awansować i narobić wstydu w teorii dużo silniejszemu rywalowi. Zazwyczaj jednak kończy się to utratą sił w drugiej części meczu i kilkoma szybkimi gongami ze strony rywala. Jak było tym razem?

***

Ciekawy news podał na dzień dobry Zieliński. Zawodnik Fleetwood Town, Nathan Pond, trafił do… Księgi rekordów Guinnessa. Chłop grał w siedmiu klasach rozgrywkowych ze swoim klubem, sześć razy awansował. Legenda!

Zaczęło się zgodnie z przewidywaniami, czyli od ambitnych ataków gospodarzy. Przez chwilę miałem wątpliwości, czy ci będący ciągle przy piłce, to na pewno szóstoligowcy.

Trener Chorley, Matt Jansen, mógł być bardziej niż zadowolony z postawy swoich piłkarzy, co innego niemiecki szkoleniowiec gości, Niemiec Uwe Rösler, bo poza Amari’im Bellem (co 23-letni Anglik robi w League One?) nikt z jego podopiecznych nie pokazywał w pierwszej połowie, że gra na co dzień nieco wyżej niż szósta liga. No, może poza Ashleyem Hunterem, którego świetną centrę zamienił na bramkę przez Devante Cole (syn Andy’ego Cole’a), który jednak był na spalonym.

W 55. minucie mieliśmy pierwszy celny strzał gości (i chyba w ogóle w meczu), a za chwilę pudło Australijczyka Aidena O’Neilla. Zaczęła się zaznaczać przewaga Fleetwood Town? Nic z tego. Za chwilę fatalnie zagrał Ashley Eastham i Marcus Carver pokonał Alexa Cairnsa. 1:0 dla Srok, sensacja na Victory Park.

W 70. minucie zawodnik gości, Lewis Coyle, za chamski faul wyleciał z boiska, ale nie trzeba było wielkiego eksperta, by stwierdzić, że to wciąż ekipa z Fleetwood – przypomnijmy o różnicy klas – jest faworytem. W 77. minucie wspomniany syn słynnego ojca, Devante (swoją drogą, oryginalne imię) świetnym strzałem głową pokonał Olivera Byrne’a. Mieliśmy remis na niecały kwadrans przed końcem meczu.

Sześć minut przed końcem Wes Burns nie wykorzystał na chorleyowskim kartoflisku setki, a pani Aspinall nie zauważyła pokaźnego spalonego. Jednak świetne podanie George’a Glendona, błąd Adama Blakemana i sprytny strzał Jacka Sowerby’ego w 91. minucie pozbawiły The Magpies marzeń może już nie tyle o awansie, co raczej o powtórzonym meczu. W kolejnej rundzie FA Cup zagra drużyna z League One. Rywalem będzie Hereford FC – rywal grający ligę niżej.

***

Chorley kontra Fleetwood Town – trochę taki piłkarski folklor. Chyba odrobinę lepiej bawiłem się w niedzielę, oglądając mecz Chelsea – Manchester United. Mimo tego, że Czerwone Diabły zagrały niczym drużyna z szóstej ligi. Oczywiście nie wzbudzając takiej sympatii, jak Marcus Carver i jego koledzy.

***

6 listopada 2017, I runda FA Cup

Chorley FC – Fleetwood Town FC 1:2 (0:0)
1:0 Marcus Carver 58′
1:1 Devante Cole 77′
1:2 Jack Sowerby 90’+1

Sędziował: Eddie Ilderton.

Czerwona kartka: Lewis Coyle 69′.

Stadion: Victory Park (Chorley).

Widzów: 3526.

Chorley: Oliver Byrne – Scott Leather, Andrew Teague, Stephen Jordan – Matt Challoner, Josh O’Keefe, Josh Wilson, Jake Cottrell, Adam Blakeman – Marcus Carver (90. Jordan Darr), Jason Walker. Trener: Matt Jansen.

Fleetwood Town: Alex Cairns – Cian Bolger, Nathan Pond (61. Jordy Hiwula), Ashley Eastham – Lewis Coyle, Kyle Dempsey, George Glendon, Aiden O’Neill (64. Wes Burns), Amari’i Bell – Ashley Hunter (82. Jack Sowerby), Devante Cole. Trener: Uwe Rösler.

Marcin Wandzel