Wczorajszy mecz. Legia Warszawa – KSC Lokeren 1:0

Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Zamiast fazy grupowej Ligi Mistrzów, przy Łazienkowskiej zawitała Liga Europy.

Na temat cwaniactwa i głupoty szefów Legii oraz wielkiej niesprawiedliwości, jaka spotkała warszawski klub ze strony jeszcze większej europejskiej rodziny futbolowej, napisano już tomy. Efekt jest taki, że mistrzowie Polski muszą grać nie z europejskimi mocarzami, a z ekipami mniej uznanymi medialnie, ale piłkarsko silnymi, od których w każdej chwili można dostać w cymbał.

Na inaugurację grupy L los przydzielił podopiecznym Henninga Berga belgijskie Lokeren. Drużyna to nie najsilniejsza, pozostająca absolutnie w zasięgu mistrzów Polski i zajmująca obecnie piąte miejsce w belgijskiej lidze.

Żyro i nikt
Już po kilkudziesięciu sekundach gospodarze mogli objąć prowadzenie. Lewą stroną szarpnął Michał Kucharczyk, który wywalczył rzut rożny. Po krótkim rozegraniu warszawiaków Miroslav Radović biegł w pole karne Belgów, lecz jeden z defensorów odebrał mu piłkę z taką łatwością, jak odbiera się dziecku cukierek. W trzeciej minucie legioniści egzekwowali kolejny korner. Wrzutka Tomasza Brzyskiego wylądowała na głowie jednego z obrońców gości, którzy w mig pojęli, że stałe fragmenty gry nie są mocną stroną Legii.

W ósmej minucie dobrze współpracujący ze sobą duet Radović – Michał Żyro wypracował znakomitą sytuację. Ten pierwszy uruchomił kolegę prostopadłym podaniem, lecz reprezentant młodzieżówki (niedoszły olimpijczyk – chciałoby się rzec) w sytuacji sam na sam pomylił się o pół metra i piłka przeszła obok dalszego słupka bramki strzeżonej przez Boubacara Barry’ego. Potem nastąpił dołek, wręcz dół w wykonaniu mistrzów Polski, którzy nie chcieli iść za ciosem. W środku pola pochowali się Tomasz Jodłowiec i Ivica Vrdoljak, a Ondrej Duda bezsensownie tracił piłki. Nic dziwnego, że Lokeren zaczęło poczynać sobie coraz śmielej, ale Belgom wyraźnie brakowało argumentów z przodu.

W 29. minucie znów pokazał się Żyro, który uderzył mocno po ziemi z 23 metrów, lecz wyciągnięty niczym struna Barry wybił piłkę na róg. 22-latek był zdecydowanie najjaśniejszą postacią w szeregach Legii w pierwszej połowie. Po kornerze w wykonaniu Brzyskiego oczywiście o żadnym zagrożeniu nie mogło być mowy. Wcześniej, po niewymuszonej stracie Łukasza Brozia, lewą stroną pomknął Nill de Pauw i sprytnym podaniem uruchomił – podobno najgroźniejszego w szeregach Lokeren – Hansa Vanakena. Napastnik przyjezdnych uderzył po ziemi, ale Dusan Kuciak w stylu bramkarza piłki ręcznej odbił piłkę nogą.

Im bliżej było przerwy, tym legioniści z większą ochotą stosowali pressing na połowie rywala. Zachowywali się przy tym z godną podziwu „konsekwencją”. Zaraz po odzyskaniu piłki następowało podanie jej pod nogi rywala…

0003IVFWLNF92F32-C116-F4

Radović po raz piętnasty
W drugiej połowie gra nadal była dziwnie bezpłciowa, a piłkarze nie byli zainteresowani grą w polu karnym przeciwnika. We wszechobecnym chaosie minimalnie wyższą kulturę gry prezentowali gracze Lokeren, ale pożytku było z tego tyle, co kot napłakał. Wreszcie w 58. minucie tuż przy linii środkowej piłkę otrzymał Jodłowiec. Mierzonym prostopadłym podaniem zainicjował kontrę. Piłka dotarła do Kucharczyka, który miał dużo miejsca po lewej stronie. Pomocnik zagrał piłkę do wbiegającego na ósmy metr Radovicia, który dopełnił formalności. Było to 15. trafienie „Rado” w pucharach dla Legii.

I właściwie na tym należałoby zakończyć relację z tego niezwykle „ekscytującego” pojedynku, gdyby nie kilka incydentów.

Po pierwsze: swojego dnia wyraźnie nie miał Brzyski, który za każdym razem kopał piłkę gorzej niż poprzednio. Nic zatem dziwnego, że miejsca na boisku miał całą masę, bo Belgowie nie zawracali sobie nim głowy.

Po drugie: w 80. minucie Kucharczyk znów urwał się lewą stroną i niemal skopiował bramkową akcję. Z tą różnicą, że nabiegający na piłkę Żyro po prostu w nią nie trafił.

Po trzecie: jedyny rezerwowy wprowadzony przez Berga, Marek Saganowski, w doliczonym czasie gry, zamiast ładować na bramkę Barry’ego, ile sił, pokazał, że altruizm w piłce zwyczajnie się nie opłaca. Jego anemiczne podanie do Kucharczyka bez kłopotów przejął obrońca.

Po czwarte: kibice Legii odśpiewali w końcówce chyba ze cztery zwrotki hymnu narodowego z refrenem. Zapewne z nudów, bo na boisku nie działo się nic ciekawego. Zawodnicy obu drużyn słuchali z zainteresowaniem, bo mało kto nad Wisłą zna drugą, nie mówiąc już o trzeciej zwrotce „Mazurka Dąbrowskiego”.

Po piąte: Brzyski na coś się jednak przydał. Jego beznadziejne dośrodkowania rzutów rożnych były na tyle sugestywne, że nakłoniły Belgów do egzekwowania kornerów z takim samym skutkiem. A może biedni myśleli, że tylko w Polsce tylko w ten sposób wypada wykonywać stałe fragmenty gry?

Po szóste, ostatnie: Legia zdobyła trzy punkty i punkty do klasyfikacji UEFA. Szczególnie to drugie jest cenne, ponieważ w ostatnich latach stało się zjawiskiem równie częstym jak deszcz meteorytów.

18 września 2014, Pepsi Arena w Warszawie
1. kolejka fazy grupowej Ligi Europy, Grupa L
Legia Warszawa – KSC Lokeren 1:0 (0:0)
Gol: Radović 58.
Legia: Dusan Kuciak – Łukasz Broź, Jakub Rzeźniczak, Dossa Junior, Tomasz Brzyski – Michał Żyro, Ivica Vrdoljak, Tomasz Jodłowiec, Ondrej Duda (90+2. Marek Saganowski), Michał Kucharczyk – Miroslav Radović.
Lokeren: Boubacar Barry – Giorgios Galitsios, Mijat Marić, Alexander Scholz, Dennis Odoi – Koen Persoons, Hans Vanaken, Kilian Overmeire – Nick de Pauw (81. Ayanda Patosi), Mbaye Leye (73. Dutra), Jordan Remacle (65. Beshart Abdurahimi).
Żółte kartki: Broź, Rzeźniczak, Żyro – Scholz, Vanaken.
Sędziował: Michael Oliver (Anglia).
Widzów: 22.000

15lokeren1KM_f1

Grzegorz Ziarkowski