Wczorajszy mecz. Liverpool FC – Borussia Dortmund 4:3

Pierwszorzędne widowisko na Anfield…

Rewanżowy mecz ćwierćfinałowy Ligi Europy obfitował w zwroty akcji, a tempo gry było po prostu zawrotne. Z sukcesu ostatecznie mogli się cieszyć piłkarze prowadzeni przez Jürgena Kloppa.

Niezły wynik osiągnęli oni już na Westfalenstadion w Dortmundzie, gdzie było 1:1. Po upływie zaledwie dziesięciu minut przegrywali wczoraj jednak już 0:2. I myślę, że niewielu wówczas było takich, którzy wierzyli w awans The Reds do półfinału.

Drużyna gości od pierwszego gwizdka sędziego z Turcji błyskawicznie przechodziła do szybkiego ataku i dwukrotnie właśnie wykorzystała błędy i niezdecydowanie zaskoczonych gospodarzy. Najpierw na listę strzelców wpisał się błyskotliwy pomocnik Henrich Mchitarjan. Ormianin z bliskiej odległości domknął akcję, którą tylko na moment powstrzymał bramkarz Simon Mignolet.

Nie minęło jeszcze pięć minut od wyjścia na prowadzenie, a Pierre-Emerick Aubameyang podwyższył wynik. Sporą pracę wykonał przy tym golu również Marco Reus, który wykazał się szybkością, kontrolą nad piłką i zmysłem rozegrania.

Liverpool może miał początek meczu fatalny, ale za nic nie rezygnował. Ten upór i determinacja wyróżniała graczy w czerwonych strojach.

Opisywać każdą akcję byłoby mi dzisiaj trudno, ponieważ tych ataków z jednej i drugiej strony było ogromnie dużo. Obie ekipy miały jeszcze przed przerwą przynajmniej po dwie szanse na zdobycie goli. Za każdym razem brakowało jednak skutecznego wykończenia.

Po przerwie długo nie trzeba było czekać na kontaktowe trafienie. Zaliczył je bardzo dobrze prezentujący się ostatnio młodziutki napastnik Divock Origi. Po otrzymaniu podania od Emre Cana wyprzedził on stopera Sokratisa Papastatopulosa i z wyczuciem uderzył obok Romana Weidenfellera.

Gdy wydawało się, że napór liverpoolczyków może przynieść wyrównanie, do głosu doszli gracze z Niemiec. Znowu przypomniał o sobie – możliwe, że będący w tej konkretnej sytuacji na minimalnym spalonym – Reus. Asystował mu Mats Hummels, który niczym wytrawny rozgrywający posłał sprytne podanie. Było to zagranie dosłownie otwierające drogę do bramki. Adresat musiał tylko w swoim stylu, czyli w mgnieniu oka, wystartować do piłki i oddać strzał. Tak też uczynił i licznie przybyli fani z Dortmundu mogli być w tym momencie w siódmym niebie.

Rezygnacja to bodaj ostatnie słowo, o którym chcieliby pomyśleć piłkarze Kloppa. W 66. minucie przed polem karnym BVB znalazł dla siebie miejsce Philippe Coutinho. Trzeba przyznać, że był to płynnie rozegrany atak, w którym piłka chodziła jak po sznurku. W ostatniej fazie James Milner (biegający w tym meczu bez ustanku) w tempo zagrał krótko do nabiegającego filigranowego pomocnika z Brazylii, a ten uderzył zarazem technicznie i silnie. Można powiedzieć, że nadał futbolówce pięknej rotacji i wkręcił ją w sam narożnik bramki.

W 78. min szczęście uśmiechnęło się do środkowego obrońcy Mamadou Sakho. Zdobył on gola głową po dośrodkowaniu z rzutu rożnego Coutinho. Atletycznie zbudowany Francuz zgubił swoją aktywnością w polu karnym Łukasza Piszczka. Wyrównanie stało się faktem.

W ostatnich minutach meczu zespół z Westfalii próbował grać bardziej na utrzymanie piłki w bocznych strefach boiska i z dala od własnego pola karnego. Udawała się ta sztuka do pewnego momentu. W pierwszej minucie doliczonego czasu Liverpool znowu zaatakował i przeniósł grę na prawe skrzydło. Po raz kolejny spory udział miał w tym wszystkim Milner. To właśnie angielski kapitan The Reds w ostatecznym rozrachunku mógł przypisać sobie drugą w tym spotkaniu asystę. Po krótkiej wymianie podań zdecydował się bowiem na dośrodkowanie. Było na tyle precyzyjne, że Dejan Lovren oderwał się od ziemi i posłał piłkę głową w kierunku bramki. Radość z powodzenia była niebywała, bo chorwacki defensor się nie pomylił i piłka zatrzepotała w siatce…

el

Paweł Król