Wczorajszy mecz. Manchester City – FC Barcelona 1:2

Chelsea to wciąż jedyna poważna drużyna z Premier League.

Gdy Manchester City nauczył się wychodzić z fazy grupowej Ligi Mistrzów, zaczął trafiać na ekipę z Katalonii. W jakiej formie ta by nie była, trudno takie losowanie uznać za szczęśliwe.

Przed rokiem The Citizens ulegli Blaugranie („Najsłabsza Barcelona od lat” – zawyrokował José Mourinho) w dwumeczu 1:4 (1/8 finału). Można było odnieść wrażenie, że Anglicy wyglądają przy wtedy najlepszej drużynie La Liga jak uczniowie, którzy chcieliby przewyższyć mistrza, ale jednocześnie boją się, że za chwilkę dostaną po głowie. No cóż, przynajmniej Manuel Pellegrini, w przeciwieństwie do Roberto Manciniego, pokazał, że i Manchester City może wyjść z grupy.

***

JS57733892

Faworytem wtorkowego meczu była Barça, choć gdyby zerknąć w wyniki ostatnich kolejek ligowych w Anglii i Hiszpanii, to… niekoniecznie. The Citizens zdemolowali u siebie Newcastle 5:0 i zmniejszyli stratę do prowadzącej Chelsea do pięciu punktów, a drużyna Luisa Enrique przegrała u siebie z Malagą (po serii jedenastu zwycięstw) i pozwoliła odskoczyć Realowi Madryt na cztery oczka.

No dobra, dość liczb. Wielki hit, więc siadamy w fotelach, zapinamy pasy i tak dalej.

***

Można by powiedzieć, że obaj trenerzy wypuścili na boisko to, co mieli najlepszego (once de gala jak ładnie mówią Hiszpanie). Problem w tym, że Pellegrini nie mógł wystawić Yayi Touré (pauzował z powodu czerwonej kartki, będzie mógł zagrać w rewanżu), a zastąpił go Jamesem Milnerem. Milner w środku pomocy? To sympatyczny facet, tyle że najmniej niebezpieczny (dla własnej drużyny) na skrzydle. Wystawianie go w środku pomocy, grając przeciwko Barcelonie, to sabotaż.

***

Trzeba tez powiedzieć, że te świecące, wyjazdowe stroje Barçy są straszne. Róż Realu Madryt wygląda przy nich jak smoking Jamesa Bonda.

K_d3vdLLIhJYvxhWvznrxm8q3GkCS9LiFxRiAEEjeM8

***

Nie najlepiej wszedł w mecz Rafał Nahorny, a i potem nie zachwycał. Pan Rafał doskonale wypada przy Andrzeju Twarowskim, również przy innych kolegach po fachu można go tylko chwalić, ale przy komentującym jak naspidowany Wojciech Jagoda Marcinie Rosłoniu po prostu źle. Ale szybka myśl, że spotkanie mogliby komentować Szpakowski albo Iwański, i człowiek może przestać narzekać.

***

Miałem o tym, co działo się w Manchesterze, napisać zaraz po meczu, ale najzwyczajniej przestało mi się chcieć. Mistrz Anglii znów wyglądał przy Katalończykach jak ubogi krewny, znów dał argument tym, którzy wyśmiewają tezę o tym, że Premier League to najlepsza liga świata.

Kiedy patrzyłem na nieporadność gospodarzy, miałem ochotę przełączyć kanał. Nie lubię City, nie lubię Pellegriniego, który (tak, wiem, że łatwo się ocenia, siedząc w fotelu) nie ma wystarczającej charyzmy, by prowadzić wielkie (albo bogate – jak kto woli) zespoły do triumfu w Lidze Mistrzów, ale kibicowałem Anglikom, bo po prostu jestem fanem Premier League. I mimo że jestem kibicem Realu Madryt, to w pierwszej połowie zacząłem trzymać stronę Barcelony: żeby strzeliła najlepiej pięć bramek podopiecznym safanduły z Chile.

Manchester City v Barcelona - UEFA Champions League Round of 16

***

Bohaterem pierwszej połowy był Luis Suárez (oskarżony również o próbę… ugryzienia Martína Demichelisa, ale tym razem niesłusznie), napastnik, który do tej pory rozczarowywał. Wrócił na Wyspy i znów zachwycił. Widać tam mu najlepiej. Spryt technika, tak zwana boiskowa inteligencja – miło było popatrzeć na wielki powrót El Pistolero. Chyba po raz pierwszy w tym sezonie przyćmił Messiego i Neymara.

Trzeba jednak powiedzieć, że cała Barcelona zagrała świetnie, z polotem. Niemal każdy zawodnik tej drużyny imponował.

***

W drugiej części meczu gospodarze zagrali o niebo lepiej, więc pojawia się pytanie: czemu w pierwszej wypadli jak ligowy średniak, a nie mistrz Anglii? Według Pellegriniego taktyka była dobra. Może i tak, ale nietrudno było zauważyć, że Vincent Kompany i jego koledzy grają, jakby mieli spętane nogi.

Bardzo ładna akcja, zakończona efektownym golem Sergio Agüero, dała nadzieję, że może Manchester City jednak jest drużyną mogącą rywalizować z najlepszymi. Niestety, sędzia Felix Brych wyrzucił z boiska Gaëla Clichy’ego. Według mnie pochopnie. Tak to już jednak jest w futbolu. W sobotę piłkarz Elche Aaron Níguez prawie urwał nogę Garethowi Bale’owi i dostał żółtą kartkę, a Francuz za niegroźny faul został ukarany identycznie, tyle że było to drugie upomnienie, więc jego drużyna mogła się co najwyżej modlić o to, żeby nie stracić trzeciej bramki.

W tym momencie marzenia o remisie, nie mówiąc o wygranej, skończyły się. Barcelona miała jeszcze okazję, by dobić MC (frajerski w sumie faul Pablo Zabalety w polu karnym), ale Joe Hart obronił strzał Messiego, a dobitka Argentyńczyka była nieskuteczna.

Pellegrini powiedział, że niewykorzystany karny sprawia, że Manchester City jedzie na Camp Nou z wiarą w awans. Wiara – piękna rzecz, a futbol to gra nieprzewidywalna, ale niech mi wyłączą kablówkę na czas El Clásico, jeśli The Citizens przejdą Barçę. Nie z tym trenerem na ławce.

***

24 lutego 2015, Etihad Stadium (Manchester)

Manchester City – FC Barcelona 1:2 (0:2)
0:1 Luis Suárez 16’
0:2 Luis Suárez 30’
1:2 Sergio Agüero 69’

Czerwona kartka: Gaël Clichy 74′ (Manchester City).

Sędziował: Felix Brych.

W 90. minucie Leo Messi nie wykorzystał rzutu karnego.

Manchester City: Joe Hart, Pablo Zabaleta, Vincent Kompany, Martín Demichelis, Gaël Clichy – Samir Nasri (62’ Fernandinho), Fernando, James Milner, David Silva (78’ Bacary Sagna) – Edin Džeko (68’ Wilfried Bony), Sergio Agüero. Trener: Manuel Pellegrini.

FC Barcelona: Marc-André ter Stegen – Dani Alves (75’ Adriano), Gerard Pique, Javier Mascherano, Jordi Alba – Ivan Rakitić (71’ Jérémy Mathieu), Sergio Busquets, Andres Iniesta – Luis Suárez, Leo Messi, Neymar (80’ Pedro). Trener: Luis Enrique.

Marcin Wandzel