Wczorajszy mecz. Polska – Szkocja 2:2

Nie ulega wątpliwości, że zrobiliśmy postęp. Jednak suma szczęścia musi się równać zero. To, co los dał nam w sobotę, odebrał sobie we wtorek. No, może nie wszystko…

Na wstępie chciałem się usprawiedliwić brakiem zapowiedzi spotkania ze Szkocją. Ponieważ z ekipą Gordana Strachana graliśmy w marcu (opis tego meczu znajdziecie tutaj, wówczas na naszym portalu znalazło się stosowne przypomnienie spotkań reprezentacji Polski i Szkocji. Od marcowej potyczki właściwie nic w futbolowych stosunkach polsko-szkockich na poziomie reprezentacyjnym się nie zmieniło. Co innego, jeśli chodzi o mecze klubowe. Ale to już zupełnie inna bajka…

Z „Mandarynem” na Browna
W stosunku do meczu z mistrzami świata trener Adam Nawałka dokonał trzech zmian: Jakuba Wawrzyniaka na lewej obronie zastąpił Artur Jędrzejczyk, Macieja Rybusa na lewej pomocy zmienił Waldemar Sobota, a Tomasza Jodłowca w środku boiska, Nawałka zastąpił dobrym znajomym z Górnika Zabrze, Krzysztofem Mączyńskim, a nie jak się wszyscy spodziewali Sebastianem Milą. 27-letni pomocnik z ligi chińskiej miał być straszakiem na wyglądającego jak rzezimieszek, Scotta Browna.

Wtorkowe spotkanie lepiej rozpoczęli goście. Poruszali się pewniej po murawie Stadionu Narodowego, wszak po marcowym zwycięstwie 1:0 mieli nad nami przewagę psychologiczną. Zmuszali naszych piłkarzy do zagrywania górnych piłek, co było wodą na młyn dla ich rosłych defensorów. Jako pierwsi wywalczyli rzut rożny, na szczęście po centrze Browna szybko zlikwidowaliśmy zagrożenie.

Łatwo zdobywamy, łatwo tracimy
W 11. minucie atakującego szkocką bramkę Roberta Lewandowskiego w bezmyślny sposób zatrzymał nakładką Gordon Greer. Być może, gdyby „Lewemu” odpadła noga, sędzia Alberto Undiano Mallenco jakoś by zareagował. Skończyło się na pękniętej getrze i dziurze w ochraniaczu Polaka oraz na… rozpoczęciu gry przez Szkotów. Po tak brutalnym wejściu, napastnik Bayernu Monachium nie był już sobą do końca pierwszej połowy.

635489193520259188

Minutę później Polacy zaskoczyli gości. Strzał Mączyńskiego, po fatalnym podaniu Alana Huttona, był pierwszym celnym i pierwszym groźnym uderzeniem biało-czerwonych w tym meczu. Odbita od słupka piłka zatrzepotała w siatce i prowadziliśmy 1:0!

Niedługo cieszyliśmy się z prowadzenia, bo raptem sześć minut. Szkoci w mistrzowski sposób wyprowadzili akcję na kształt kontry. Fantastycznym przerzutem na lewą stronę popisał się Steven Fletcher, Ikechi Anya wykorzystał złe ustawienie Łukasza Piszczka i podał w pole karne. Niezdecydowanie i brak zwrotności Łukasza Szukały spowodowały, że Shaun Maloney z bliska wpakował piłkę do siatki.

Proszek dla Glika
Dwie niepewne interwencje Davida Marshalla nie były wystarczającym impulsem dla Polaków, by bardziej zdecydowanie zaatakować. Na długie minuty w środku pola zniknął Mączyński, żadnego zagrożenia nie stwarzał Waldemar Sobota, a Kamil Glik w ostrej walce rozciął łuk brwiowy. Producenci proszków do prania powinni jak najszybciej ruszyć do walki o naszego stopera. Podobno koszulki Glika były na bieżąco… prane w naszej szatni, by szef naszej defensywy mógł biegać po boisku w czyściutkim, białym stroju.

Ostatnie 25 minut pierwszej połowy przypominało do złudzenia marcowy pojedynek lub mecz z Niemcami. Polacy po prostu nie istnieli na boisku, poza jednym wyjątkiem. W 39. minucie Grosicki minął już Marshalla i zagrał przed pustą bramkę. Na szczęście dla gości Brown był minimalnie szybszy od Lewandowskiego i wybił piłkę.

Pudła Arka
Po przerwie Polacy przycisnęli. Ale po akcji Grosicki – Piszczek, Milik nie trafił w piłkę, a potem po kornerze i zgraniu głową przez Glika, napastnik Ajaxu Amsterdam z ośmiu metrów kopnął wysoko nad bramką. W 54. minucie po ostrym wejściu Browna ponownie ucierpiał Lewandowski. Gwizdek pana Mallenco znów milczał jak zaklęty. 180 sekund później po wrzutce Jamesa Morrisona z rzutu wolnego piłka minęła wszystkich Polaków (gdzie był Piszczek?!), a jadący na tyłku Steven Naismith zdołał zmienić kierunek lotu piłki i było 1:2.

Szok. Niedowierzanie. Pogromcy mistrzów świata przegrywają z jakimiś „Wyspiarzami”. Na 33 minuty przed końcem Polacy rozpoczęli bój o co najmniej punkt. Pierwszy raz od dawna widziałem reprezentację walczącą, grającą mądrze w ataku pozycyjnym, stosującą pressing. Znów dużo dało wejście na boisko Mili. Rozgrywający Śląska przejął od niemrawego Mączyńskiego rolę lidera drugiej linii. Zanim jednak Mila zdążył wejść na murawę, kolejną znakomitą okazję zmarnował Milik. W 63. minucie był sam na piątym metrze, a mimo tego głową przestrzelił po wrzutce Soboty. Pięć minut później były piłkarz Górnika szarpnął lewą stroną i zagrał wzdłuż bramki. Lewandowskiemu zabrakło pół metra, by sięgnąć piłkę.

Bz9wKu0CcAAY5k7.jpg large

Zacisnęliśmy zęby
Biało-czerwoni grali z determinacją. Ułomności techniczne nadrabiali ambicją i bieganiem. Ponieważ niemal wszystkie siły rzucili do ataku, na naszej połowie zrobiło się trochę miejsca, czego o mały włos nie wykorzystał Shaun Maloney. Jego strzał z woleja świetnie obronił Szczęsny. Niewykorzystana sytuacja zemściła się na gościach bardzo szybko. Minutę później Grzegorz Krychowiak crossowym podaniem uruchomił na lewej stronie Jędrzejczyka. Obrońca FK Krasnodar podał do Milika, który strzelił w długi róg, a futbolówka znalazła się w siatce! Tą bramką napastnik Ajaxu potwierdził swoje ogromne możliwości.

W 78. minucie bliski powtórzenia wyczynu Milika był Lewandowski. „Lewy” uderzał niemal z tego samego miejsca, z którego trafił jego partner z ataku. Tym razem jednak Marshall był bardziej czujny i wybił piłkę na róg. Zawzięcie broniącym się Szkotom sprzyjało też szczęście. W 86. minucie Mila kapitalnym zwodem minął dwóch pomocników i pięknie podał za linię obrony. Tam, niczym diabeł z pudełka, wyskoczył Grosicki, minął bramkarza i… kopnął w słupek. Jako pierwszy przy odbitej piłce znalazł się Mila, ale za bardzo się „podpalił” i w ogóle nie trafił w bramkę. Szkoda, bo znów zostałby bohaterem… Suma szczęścia jednak musi się równać zero. To, co los dał nam w sobotę, odebrał sobie we wtorek. No, może nie wszystko.

Jest lepiej, ale…
Nie ulega wątpliwości, że zrobiliśmy postęp. Wygrana nad Niemcami dodała polskim piłkarzom wiatru w żagle. W marcowym spotkaniu ze Szkotami wyglądaliśmy niczym owieczki prowadzone na rzeź. We wtorek, mimo niekorzystnego rezultatu, potrafiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce i doprowadzić do remisu. Obaliliśmy mit, że nie umiemy w ciągu trzech dni zagrać dwóch przyzwoitych meczów. Cieszy, że coraz lepiej wygląda współpraca Lewandowskiego z Milikiem. Z obu tych graczy jeszcze będziemy mieć pożytek w tych eliminacjach.

W całej beczce miodu, znalazło się jednak kilka łyżek dziegciu:
Po pierwsze: gubią nas indywidualne błędy w obronie.
Po drugie: nas środkowi pomocnicy (do momentu wejścia Mili) nie potrafili zdominować środka pola.
Po trzecie: znów wpadliśmy w ogromny dół po dwudziestu minutach gry i nie potrafiliśmy z niego wyjść już do przerwy.
Po czwarte: nie mamy dwóch równorzędnych skrzydłowych, dlatego z utęsknieniem czekamy na powrót Jakuba Błaszczykowskiego.
I po piąte wreszcie: głupio, a nawet bardzo głupio wygląda, gdy lewy obrońca uczestnicząc w akcjach ofensywnych non stop przekłada sobie piłkę na prawą nogę. Bo lewa służy mu tylko do wsiadania do tramwaju…

0003KY1U547NPKR3-C209

14 października 2014, Stadion Narodowy w Warszawie
Eliminacje Mistrzostw Europy 2016
Grupa D
Polska – Szkocja 2:2 (1:1)
Gole: Mączyński 12., Milik 76. – Maloney 18., Naismith 57.
Polska: Wojciech Szczęsny – Łukasz Piszczek, Kamil Glik, Łukasz Szukała, Artur Jędrzejczyk – Kamil Grosicki (89. Michał Żyro), Grzegorz Krychowiak, Krzysztof Mączyński, Waldemar Sobota (63. Sebastian Mila) – Arkadiusz Milik, Robert Lewandowski.
Szkocja: David Marshall – Alan Hutton, Russell Martin, Gordon Greer, Steven Whitaker – Shaun Maloney, Scott Brown, James Morrison, Steven Naismith (71. Darren Fletcher), Ikechi Anya – Steven Fletcher (71. Chris Martin).
Żółte: Krychowiak, Mila/Greer.
Sędziował: Alberto Undiano Mallenco (Hiszpania)
Widzów: 55.197

Grzegorz Ziarkowski