Wędrówka bez ślimaka. Na Rakowie w… Bełchatowie

Podziwiać z bliska wirtuozerię Bartosza Kwietnia czy Piotra Malinowskiego? Bezcenne. Dlatego postanowiłem skorzystać z absurdów polskiego futbolu i wybrałem się na mecz ekstraklasy…

Dlaczego absurdów? Otóż mimo usilnie zapowiadanego przestrzegania wymogów licencyjnych po raz kolejny do najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce wszedł zespół, którego stadion pasuje do wymogów ekstraklasy niczym pięść do nosa. Kibice z Częstochowy, by zobaczyć domowe mecze RKS-u, muszą pokonać prawie 80 kilometrów. Tym większy szacunek, że na GIEKSA Arenie w Bełchatowie zasiadło ich ponad dwa tysiące. Rozśpiewani, głośni, ubrani w klubowe szaliki i czapki, dopingujący swój zespół fani Rakowa wyraźnie ożywili trybuny.

Matyjaszczyk zbuduje?
Swoją drogą, ciekawe, jaka frekwencja byłaby na stadionie w Częstochowie. Coś mi podpowiada, że liczba widzów i atmosfera na obiekcie przy ul. Limanowskiego zawstydziłaby niejeden bardziej zasłużony klub… Licząca na oko około stu osób grupka kibiców Jagiellonii, niemal milcząco obserwowała cały mecz. Fani z Częstochowy dawali upust swojemu niezadowoleniu z powodu wyjazdów na mecze „u siebie”, krzycząc: „Piłka nożna dla kibiców” i „Buduj stadion, Matyjaszczyk”, co było wyraźnym prztyczkiem w nos dla prezydenta miasta.

Na stadion przy ul. Sportowej w Bełchatowie można było wejść dość szybko. Właściwie wystarczyło mieć bilet za 23 złote (kod kreskowy na bilecie niekoniecznie musiał otworzyć bramkę, toteż ochrona ochoczo je otwierała) i po krótkiej rewizji osobistej można było wejść na stadion. Najpierw kusił sklepik z pamiątkami klubowymi Rakowa – za szalik byle jakiej jakości kolega zapłacił 40 złotych. Po pokonaniu kilku schodów na trybunę nozdrza skutecznie zaczął drażnić zapach grillowanej kiełbasy. Mimo że ów zapach roznosił się po całej trybunie, nie daliśmy się skusić, wytrwale czekając na obiad w domu.

Idzie Bida!
Jak wyglądał sam mecz? Od początku było widać większą kulturę gry i większe umiejętności indywidualne graczy Jagiellonii. Gospodarze z uporem maniaka budowali akcje od linii obrony, często bawiąc się piłką we własnym polu karnym, co irytowało kibiców z Częstochowy. Zziębnięci kibice rozgrzali się nieco, gdy w słupek trafił czeski skrzydłowy Tomáš Přikryl. Raków, nawet gdy miał okazję, nie próbował strzelać z dalszej odległości. Tak jak czeski pomocnik Petr Schwarz – mając hektar wolnego miejsca przed polem karnym, dogrywał piłkę w „szesnastkę”.

Jedyny gol w pierwszej połowie padł w 28. minucie. Jego autorem był Bartosz Bida. Bramkę poprzedziły: zbyt krótkie wybicie piłki niemal dwumetrowego Tomáša Petráška, przechwyt Tarasa Romanczuka, przytomne zgranie Hiszpana Jesúsa Imaza i celny strzał z pola karnego w wykonaniu 18-latka. „Jaga” była zadowolona z prowadzenia, bo z takim wynikiem schodziła na przerwę.

W drugiej połowie gracze z Podlasia chcieli wygrać jak najmniejszym nakładem sił. Dysponowali większym potencjałem piłkarskim, lepszymi umiejętnościami i wydawało im się, że na dość niemrawy Raków to wystarczy. Jednak trener Marek Papszun miał na ławce rezerwowych prawdziwych jokerów w osobach czeskiego pomocnika Daniela Bartla i napastnika Sebastiana Musiolika.

Kwiecień zgasł w grudniu
Najpierw Bartl wpadł w pole karne, ale w sytuacji sam na sam świetnie obronił Grzegorz Sandomierski. Potem pomocnik z Częstochowy dośrodkował z prawej strony, a do piłki wyskoczyli Bułgar Aleksandyr Kolew i Jakub Wójcicki. Piłka niefortunnie trafiła w bark aktywnego obrońcę Jagiellonii i wpadła do siatki. 1:1. Raków dostał wiatru w żagle, a ekipa z Białegostoku stanęła. Dziwne zmiany Ireneusza Mamrota – na boisku pojawili się słabo dysponowani Serbowie Zoran Arsenić i Ognjen Mudrinski – wyraźnie zdezorganizowały grę „Dumy Podlasia”.

Chociaż… W końcówce meczu świetnym prostopadłym podaniem popisał się Wójcicki, a wyróżniający się w tym meczu tylko pomarańczowymi butami Imaz kopnął w słupek. Raków miał mnóstwo szczęścia w tej sytuacji. Gdyby Hiszpan trafił, pewnie „Jaga” zgarnęłaby komplet punktów. Gdy wydawało się, że mecz zakończy się remisem, do akcji wkroczył Kwiecień. Rosły piłkarz wyprowadzał futbolówkę z własnej połowy. Nikt go nie atakował. Mógł ją kopnąć wszędzie: w trybuny, oddać do bramkarza, do biegnącego obok Ivana Runje, zagrać przysłowiową „lagę” na Mudrinskiego. On jednak podał wprost pod nogi piłkarza Rakowa. Dwa podania wyprowadziły Musiolika oko w oko z Sandomierskim. 23-letni wychowanek Piasta Leszczyny zachował zimną krew i uderzył między nogami Sandomierskiego. Sędzia już nawet nie wznawiał gry od środka boiska.

„Jaga” miała wszystko, „Jaga” została z niczym. Swoją drogą, jeden z kandydatów do gry w Europie nie pokazał w Bełchatowie niczego szczególnego. Nie widziałem żadnej gry jeden na jednego, żadnego udanego dryblingu, gry bez przyjęcia, ani próby uderzeń z dystansu. Na boisku zaprezentowało się 14 obcokrajowców. Żaden nie wyróżnił się na tle Sapały, Szczepańskiego, Kwietnia czy Bidy. Żaden nie zrobił różnicy na boisku. Chyba efekt wizualny byłby taki sam, gdyby Raków i Jagiellonia wystawiły po 11 swoich wychowanków. Ci chłopcy włożyliby chociaż serducho w walkę na murawie. Słaba ta nasza liga. Niestety.

1 grudnia 2019, GIEKSA Arena w Bełchatowie

17. kolejka PKO Ekstraklasy

Raków Częstochowa – Jagiellonia Białystok 2:1 (0:1)

Gole: Wójcicki 65. sam, Musiolik 90+5. – Bida 28.

Raków: Jakub Szumski – Emir Azemović (64. Daniel Bartl), Tomáš Petrášek, Jarosław Jach – Kamil Piątkowski, Petr Schwarz, Igor Sapała, Miłosz Szczepański (87. Michał Skóraś), Rusłan Babenko, Piotr Malinowski – Aleksandyr Kolew (69. Sebastian Musiolik).

Jagiellonia: Grzegorz Sandomierski – Jakub Wójcicki, Ivan Runje, Bartosz Kwiecień, Böðvar Böðvarsson – Juan Cámara (63. Zoran Arsenić), Martin Pospíšil, Taras Romanczuk, Jesús Imaz, Tomáš Přikryl (77. Ognjen Mudrinski) – Bartosz Bida (90. Mikołaj Wasilewski).

Żółte kartki: Schwarz, Bartl/Böðvarsson.

Sędziował: Krzysztof Jakubik (Kielce).

Widzów: 2381.

Grzegorz Ziarkowski