Wędrówka bez ślimaka. Widzew Łódź – Korona Kielce

W lany poniedziałek widzieliśmy piękne gole łodzian przeciwko zaskakująco bezradnym „złocisto-krwistym”.

Tradycja w narodzie ginie. Na stadion Widzewa pofatygowałem się pieszo. Było cieplutko, momentami wręcz bardzo ciepło. Mimo śmigusa-dyngusa nie widziałem dzieciaków albo chłopaków biegających po osiedlach z butelkami, wiaderkami itp. Z jednej strony dobrze, bo człowiek nie został zaatakowany przez wielbiących tradycyjne lanie wody, z drugiej zrobiło się jakoś tak żal…

Na stadion w Łodzi dotarła całkiem spora grupa fanów Korony, ubranych w jednolite czarne stroje. Powitali swoich piłkarzy, wybiegających na rozgrzewkę, gromkimi brawami i dopingiem. Kielczanie wyszli na rozgrzewkę w koszulkach z numerem 11. Gra z nim Hiszpan Nono, który pechowo zerwał więzadła w kolanie i w tym sezonie już nie wystąpi. Primaaprilisową wiadomością (grano 1 kwietnia) nie był także brak na ławce rezerwowych Korony Kamila Kuzery. Charyzmatyczny szkoleniowiec pauzował za… żółte kartki, bowiem za krytykę rozjemców obejrzał je już czterokrotnie w tym sezonie. Koronę z ławki poprowadził asystent Grzegorz Opaliński.

Nie zabrakło tradycyjnych życzeń świątecznych z obu stron. Korona odśpiewała tradycyjne „Widzew, Widzew, łódzki Widzew, ja tej kurwy nienawidzę”, zaś fani gospodarzy odwzajemnili się przyśpiewką „Żółto-czerwona, kielecka kurwa – Korona”.

Bomba Kwietnia 1 kwietnia
Od początku zaatakowali łodzianie. Ostatnio zapanowała moda na bramki w pierwszych minutach spotkań i taką też chcieli strzelić gospodarze, ale się nie udało. Już w 2. minucie do mocnej wrzutki z prawej strony Portugalczyka Fábio Nunesa nie doszedł grający ostatnio na szpicy w Widzewie Bośniak Imad Rondić. Łodzianie mieli optyczną przewagę, ale defensywa Korony, dyrygowana przez Bartosza Kwietnia, nie dała im wypracować klarownych okazji. Gdy zbliżał się kwadrans meczu na lewej stronie obrońcą z Kielc zakręcił Antoni Klimek, lecz jego uderzenie w dalszy róg zdołał podbić Xavier Dziekoński i skończyło się na kornerze.

Widzew przeważał, atakował, ale… mógł pierwszy stracić gola. Po półgodzinie gry po wrzutce z rogu w polu karnym Rafała Gikiewicza doszło do sporego zamieszania i Kwiecień potężnym strzałem obił łódzką poprzeczkę. Akurat surowy technicznie Kwiecień był jednym z najjaśniejszych punktów kielczan w śmigusowo-dyngusowym spotkaniu. Pewnie interweniował w defensywie, dokładnie zagrywał (co prawda głównie do bramkarza), nie powodując nerwowych sytuacji w okolicach własnej bramki. Korona do przerwy jednak gola straciła – w pierwszej minucie doliczonego czasu gry szybka akcja łodzian prawą stroną przyniosła płaskie zagranie Hiszpana Frana Álvareza w pole bramkowe, gdzie Rondić uprzedził obrońcę i wślizgiem skierował piłkę do siatki. Wielka była radość Bośniaka i piłkarzy Widzewa.

Piękne gole Widzewa
Po zmianie stron ruszyli do przodu goście. Chaotyczny w rozgrywaniu piłki Gikiewicz błysnął refleksem po główce Kwietnia w pierwszej akcji po przerwie. Potem sprzed pola karnego z woleja huknął Belg Martin Remacle, ale w bramkę nie trafił. Kielczanie walczyli o wyrównującego gola, ale Widzew opanował sytuację w środku pola, w czym wielka zasługa Álvareza. Bohater meczu z Legią umiejętnie regulował tempo w środku pola, rozciągał grę, zwalniał i przyspieszał kiedy trzeba. W 56. minucie Hiszpan wykonywał rzut wolny z lewej strony pola karnego. Podbiegł do piłki i uderzył, a futbolówka zatrzepotała w dalszym rogu bramki Dziekońskiego. 2:0 dla łodzian.

Mieli jednak widzewiacy w swoich szeregach prawego defensora z Kosowa, Lirima Kastratiego. Jakim cudem ten człowiek zaplątał się w łódzkim klubie – tego nie wie nikt. Z Koroną grał tragicznie. Dlaczego trener Daniel Myśliwiec oddał za bezcen do Chorzowa związanego z Widzewem, niezwykle solidnego kapitana Patryka Stępińskiego, a zostawił Kastratiego? Chyba każdy ma prawo się pomylić… Ad rem. Kastrati nie nadążył w 75. minucie za Jakubem Konstantynem, który idealnym podaniem obsłużył Białorusina Jewgienija Szykaukę. Bodaj jedyny raz w tym meczu Mateusz Żyro nie przeciął podania, a Serafin Szota nie nadążył za napastnikiem zza Buga i Gikiewicz musiał wyciągać piłkę z siatki. Radość kieleckich kibiców przyćmiły… brawa kibiców Widzewa, bowiem spiker Marcin Tarociński podał, że frekwencja na stadionie wynosi 17 126 widzów. Chwilę później po akcji dwóch graczy zza Oceanu, Amerykanina Danny’ego Trejo i Kanadyjczyka Dominicka Zatora, świetną interwencją popisał się Gikiewicz, bowiem Kanadyjczyk dość mocno i precyzyjnie mierzył przy bliższym słupku.

Widzew miał okazje do zdobycia trzeciej bramki, ale pudłowali Bartłomiej Pawłowski (ależ walczył na murawie!) oraz Dominik Kun. Bohaterem został Klimek. Urodzony we Wrocławiu 21-letni pomocnik na kilka minut przed końcem dostał podanie na lewą stronę od Kuna, pociągnął w okolice narożnika pola karnego i huknął w dalszy róg. Wyciągnięty jak struna Dziekoński nie miał szans sięgnąć piłki, która wpadła do siatki tuż przy słupku. Stadion przy Alei Piłsudskiego eksplodował. Widzew wygrał 3:1 i powoli zaczął dryfować ku pierwszej ósemce tabeli, jednocześnie oddalając się od strefy spadkowej.

Grzegorz Ziarkowski