Wędrówka bez ślimaka. Widzew Łódź – Radomiak

Niezwykle efektowny debiut trenera Radomiaka, Macieja Kędziorka. Jego drużyna rozbiła bezradnych widzewiaków.

W piątek radomski klub poinformował, że nowym szkoleniowcem pierwszej drużyny został Maciej Kędziorek, dotychczasowy asystent Holendra Johna van den Broma w poznańskim Lechu. Zmiana trenera w Radomiaku trwała niemal… tydzień. Przed meczem ze Śląskiem Wrocław z prowadzenia zespołu zrezygnował Rumun Constantin Gâlcă. W spotkaniu z liderem z ławki dowodził Maciej Lesisz i przegrał 0:1.

Tymczasem łodzianie przystąpili do pojedynku z Radomiakiem opromienieni zwycięstwem w Poznaniu z Lechem (3:1), a wcześniej – w przerwie na mecze reprezentacji – wygrali w zaległym meczu z Ruchem (2:1). Kibice zmierzający na stadion przy Alei Piłsudskiego w Łodzi mieli nadzieję, że podopieczni Daniela Myśliwca wygrają trzeci mecz z rzędu.

Musiał przerwał mecz
Jednak w „Sercu Łodzi” zasiadło ich mniej niż zwykle, bowiem jeszcze przed meczem półtora tysiąca wejściówek można było kupić w kasach. Zapewne wpływ na frekwencję miała pogoda – było około czterech stopni mrozu, prognozowano też opady śniegu. I faktycznie – początek spotkania wyznaczono na godzinę 17.30, a od 17.00 zaczął sypać śnieg. Na szczęście podgrzewana murawa na Widzewie dała radę i pojedynku nie trzeba było odwoływać (tak jak w Mielcu) albo przerywać (tak jak w Gliwicach). Pierwszy gwizdek Tomasza Musiała wybrzmiał z pewnym opóźnieniem, bowiem arbiter zażyczył sobie, by piłkarze grali pomarańczową piłką. Gdy taką znaleziono, człowiek miał wrażenie, że nie była… dobrze napompowana, bo fruwała nad murawą niczym balon. Choć to może tylko złudzenie.

Do Łodzi pofatygowała się grupa siedmiuset kibiców z Radomia (Radomiak) i Warszawy (Legia). Na trybunach było spokojnie, nie licząc tradycyjnych połajanek słownych między fanami obu zespołów. Byłem pod wrażeniem jednego z kibiców gości, który niemal cały mecz spędził na płocie odgradzającym go od kibiców Widzewa, szukając możliwości przedarcia się przez ogrodzenie i ewentualnej konfrontacji. Pod koniec meczu ów kibic odpuścił, bo na bitkę po przeciwnej stronie nikt z zziębniętych fanów łodzian nie miał ochoty.

Po kilkunastu minutach coś zaczęło się dziać w okolicy trybuny VIP. Najpierw po schodach biegli porządkowi, potem służby medyczne. Nagle Musiał przerwał mecz, a spiker Marcin Tarociński poprosił publiczność, żeby została na swoich miejscach, bowiem jeden z kibiców jest reanimowany. Na trybunach zrobiło się cicho, fani z Radomia i stolicy też się uspokoili. W pewnym momencie kibice Widzewa skandowali „Jesteśmy z tobą, kolego”, a nieszczęśnika opuszczającego stadion w karetce pożegnały brawa tak kibiców gospodarzy jak i gości. W przerwie spiker poinformował, że kibic w szpitalu odzyskał przytomność. Nad ranem Widzew opublikował informację, że jego życia nie dało się uratować…

Zasieki Radomiaka
Mecz toczył się przy lekkiej, optycznej przewadze widzewiaków, z której jednak niewiele wynikało. Łodzianom wyraźnie brakowało pomysłu na zaskoczenie dobrze ustawionych i przesuwających się za piłką gości. Wysocy gracze z Radomia opanowali środek pola i nie pozwolili rozwinąć skrzydeł łodzianom, którzy często wycofywali piłkę do środkowych obrońców, a nawet słowackiego golkipera Henricha Ravasa. W zespole Widzewa starał się szarpać młodzieżowiec Antoni Klimek, jeden z bohaterów zwycięskiego meczu z Lechem. Ale młodzian wyraźnie odpadał w fizycznych starciach z wyższym o głowę i silniejszym Dawidem Abramowiczem.

W 38. minucie goście objęli prowadzenie. Rozpoczęło się od straty widzewiaków w środku pola. Prawą stroną na bramkę popędził Portugalczyk Edi Semedo i stanął oko w oko z Ravasem. Słowak obronił w sytuacji sam na sam, lecz dobitki drugiego z Portugalczyków, Lisandro Semedo, nie był w stanie obronić. Widzewska obrona była zbyt wolna, by dogonić piłkarzy gości. W doliczonym czasie gry Radomiak strzelił drugą bramkę. Spod końcowej linii dośrodkował najskuteczniejszy strzelec gości, Brazylijczyk Pedro Henrique, a Edi Semedo przeskoczył niemrawego Pawła Zielińskiego i głową podwyższył na 0:2.

Łabędzi śpiew łodzian
Po zmianie stron pierwszą groźną akcję wypracowali goście, ale Mateusz Cichocki z bliska nie potrafił pokonać Ravasa. Widzew trochę przycisnął, lecz Albert Posiadała radził sobie z uderzeniami Hiszpana Frana Álvareza i Czecha Marka Hanouska (głową). Wreszcie Zieliński sprzed pola karnego przylutował w słupek, a dobitka Álvareza zatrzymała się na bocznej siatce. Jak się okazało, tych kilka sytuacji było jedynie łabędzim śpiewem Widzewa. Chwilę później Myśliwiec przeprowadził poczwórną zmianę, wprowadzając m.in. Bartłomieja Pawłowskiego i Bośniaka Imama Rondicia. Na niewiele się to zdało. Będący nie w pełni sił Pawłowski, próbował wziąć ciężar rozgrywania akcji na swoje wątłe barki, ale po kilku nieudanych próbach wyraźnie spasował.

W Widzewie beznadziejnie zaprezentował się Hiszpan Jordi Sánchez, któremu najlepiej wychodziło wymachiwanie rękoma. Napastnik z Półwyspu Iberyjskiego nie ma ostatnio najlepszych notowań, w Poznaniu zmarnował rzut karny, strzelając prosto w ręce Bartosza Mrozka. Teraz nie miał chyba ani jednego dobrego zagrania. Wtórował mu Łotysz Andrejs Cigaņiks. Ten z kolei nie dawał rady na lewym wahadle.

Tymczasem Radomiak robił swoje. W 74. minucie wyprowadził kolejną kontrę, po której na lewej stronie znalazło się dwóch piłkarzy gości. Piłkę zagraną przez Henrique przyjął Rafał Wolski i natychmiastowym strzałem skierował w dalszy róg. Goście z czterech czy pięciu akcji ofensywnych wykorzystali aż trzy. I wygrali zasłużenie. Widzew po zwycięstwie w Poznaniu został sprowadzony na ziemię.

Grzegorz Ziarkowski