Wędrówka bez ślimaka. Wleń

Za mną (a raczej: za nami) kolejna wycieczka na Dolny Śląsk.

Był Lwówek Śląski (i Płakowice), była Jelenia Góra (i Sobieszów oraz Chełmsko Śląskie), był Wleń (oraz Piotrowice Świdnickie). Na jakiś czas chyba wystarczy tych rejonów.

Spacerując po Wleniu, zastanawiałem się, czy jest sens pisać o tym wyjeździe, wszak do głowy przychodziły mi te same zdania, co w przypadku poprzednich wyjazdów na Dolny Śląsk. No, ale jednak zaliczyliśmy kolejny stadion piłkarski, więc pomyślałem, że może warto tę podróż unieśmiertelnić.

Nim dojechaliśmy do celu, zatrzymaliśmy się w Piotrowicach Świdnickich, gdyż moja żona miała ochotę zobaczyć tamtejszy zamek…

…z powstającym na jego terenie Muzeum Techniki Rolniczej.

Okazało się, że miała dobry pomysł. Miejsce cudne, zamek (czy też, według strony zamkipolskie.com, dwór o charakterze obronnym) imponujący, a wszystko wokół tak odległe od codzienności, którą w dużym stopniu rządzi tępa robota, że poczułem się nie tyle, jak na weekendzie majowym, co na normalnych wakacjach.

Pewnym zaskoczeniem był tamtejszy przewodnik, z niewiarygodną jak na tę profesję wadą wymowy (w sumie brawa za odwagę), oraz facet sprzedający piwo w powstającym muzeum. Podał nam je z miną, jakbym go właśnie poinformował, że żona zdradza go ze wspomnianym oprowadzaczem.

Warto renesansowy dwór obronny odwiedzić. Piękne miejsce.

Zresztą zanim do niego dotarliśmy, też było na co popatrzeć. Lubię takie klimaty.

Wyjazdy są niby po to, żeby odpocząć od piątki kotów, ale jak człowiek zobaczył te (jeden wyglądał jak Hitler), to od razu zatęsknił za swoimi.

Z zamku czy też dworu do kolejnego zamku. Wleń (Lenno) to najstarszy murowany zamek na Śląsku. Również warto go zobaczyć, choć może moje zdjęcia średnio do tego zachęcają. Tym razem przewodnik czuł się jak ryba w wodzie, opowiadając m.in. o zamkowej kaplicy, którą Niemcy przerobili na pomieszczenia magazynowe. No i znów można było, dzięki zamkowi i pięknym okolicznościom przyrody, zapomnieć o excelach, telefonach i innych bzdetach.

Tak więc jesteśmy już we Wleniu, ale zanim zajmę się jego centrum, wspomnę o – biorąc pod uwagę profil Slow Foot – clou wycieczki, czyli stadionie Gminnego Ludowego Klubu Sportowego „Pogoń Wleń”.

Oczywiście występująca w Klasie B (grupa: Jelenia Góra II) drużyna musiała akurat grać na wyjeździe. No, ale przynajmniej wygrała (6:3 z Juvenią w Rybnicy). Na dodatek pierwszą bramkę dla gości zdobył zawodnik, który – biorąc pod uwagę imię i nazwisko – mógłby być bohaterem powieści Edmunda Niziurskiego: Ernest Pilny. Serdecznie pozdrawiam, jeśli to czyta.

Grupa, w której gra Pogoń, wygląda dość ciekawie. Dwie drużyny wycofały się po rundzie jesiennej (Gryf II Gryfów Śląski i Halniak II Miłków), a ostatni (czyli dziewiąty) Potok Karpniki w szesnastu meczach zdobył trzy punkty (dzięki walkowerowi). Pogoń jest ósma. Co do Gryfa i Halniaka – sam mieszkam blisko stadionu klubu, który w sezonie 2021/22 wycofał się z rozgrywek B-klasy, więc znam ten ból.

Zanim doszliśmy do stadionu, trafiliśmy na „graffiti”, które stało się zdjęciem głównym, oraz na budynek, który od razu jakoś mnie ujął.

A to już sam stadion:

Ma swój klimat i żałuję, że nie trafiliśmy na mecz.

Nocowaliśmy w samym centrum Wlenia. Miasteczko (1751 mieszkańców według GUS-u) ma swój urok (powtarzam się). Podoba mi się też jego nazwa (aż nie chciało mi się wymyślać efekciarskiego tytułu tej pisaniny), kojarząca się z zespołem Pleń.


Ten po części zburzony dom od frontu wyglądał jak makieta budynku. Zapomniałem zrobić zdjęcie z przodu

Mnie już zawsze takie stare domy będą przywoływać na myśl nieokreślone wspomnienia z dzieciństwa (nie, żebym uważał dzieciństwo za sielankę) i „Nad rzeką której nie ma” Andrzeja Barańskiego. Zwłaszcza te stare napisy to coś pięknego.

Ładnie prezentuje się rynek:

Ładnie, tyle że centrum Wlenia robiło wrażenie wymarłego. Wiadomo, weekend majowy musiał mieć na to wpływ, ale czy na co dzień jest o wiele lepiej? Dobrym (czy raczej złym) podsumowaniem miasteczka były trzy lokale z ogłoszeniem „Na sprzedaż” lub „Do wynajęcia”. Wszystkie obok siebie. Bardzo chwalona „Gołębiarka Café” musiała się zamknąć bodaj w sierpniu 2022 r.

Tak, w Mysłowicach, w których mieszkałem 40 lat, w samym centrum też znajdziesz takie widoki; ba, wyjedź kawałek poza centrum Katowic i też poczujesz biedę; ale malutki Wleń, mimo swej urody, robił wrażenie niedającego wielkiej nadziei. Zwłaszcza że takie miejsce od razu przywołuje na myśl zjawisko, które boleśnie celnie zostało nazwane „wykluczenie komunikacyjnym”. W „Nie zdążę”, rewelacyjnej książce Olgi Gitkiewicz, możemy przeczytać, że kiedyś do Lwówka Śląskiego bez problemu dojechałeś pociągiem. Dziś szansa na to jest równie duża, jak to, że kiedykolwiek ponownie włączę Polsat Premium.

Chwilę przed naszym wyjazdem przez rynek przeszedł bardzo powoli starutki pies, jakby podsumowując nasze, oby błędne, odczucia.

Żeby nie kończyć tak ponuro, wspomnę, że widzieliśmy też weselsze napisy i ogłoszenia. Choć może „weselsze” nie zawsze było najbardziej pasującym słowem.

Następny wyjazd już w inne rejony, ale polecam wszystkim Wleń oraz inne dolnośląskie miejscowości, które odwiedziłem w ciągu ostatnich dwóch lat. Polecam też szczególnie historię płakowickiego ośrodka dla północnokoreańskich dzieci, w którym obecnie mieści się Chrześcijański Ośrodek Elim. No i Domy Tkaczy w Chełmsku Śląskim.

Za parę lat, myślę, znów się tam pojawimy.

A nowsze budownictwo zawsze można upiększyć.