Wędrówka ślimaka: Sozopol

Niewielki kurort nad Morzem Czarnym okazał się doskonałym miejscem na wypoczynek…

Gdy za oknem pogoda taka, że psa szkoda wypuścić, niezwykle przyjemnie wraca się wspomnieniami do słonecznego i upalnego (czasami aż do przesady) lata. W tym roku ślimak wybrał się nieopodal bułgarskiego Sozopola. To jedno z najstarszych i z pewnością najurokliwszych miast na wybrzeżu Morza Czarnego.

Można się najeść i napić
Liczące niespełna pięć tysięcy mieszkańców miasteczko można obejść w dwie godziny, wliczając w to wizyty w licznych sklepikach i na straganach, które toną w świeżych arbuzach i melonach. Ciekawa jest też ceramika. Można zaopatrzyć się w gliniane garnki, w których podaje się zwane gjuweczami potrawy (koszt: ok 25 lewa). Mięso przyrządzane w takim garnku jest wręcz rewelacyjne i w smaku nie przypomina żadnej polskiej potrawy. Warto spróbować lokalnego wina (kapitalne jest różane!), powideł, chałwy, słonego białego sera, a miłośnikom mocniejszych trunków polecamy rakiję. Lepiej wchodzi ta winogronowa, ale są także amatorzy śliwkowej.

Jeśli już przy konsumpcji jesteśmy: w knajpach serwują oczywiście dobre bułgarskie piwo – najbardziej popularne to „Bulgarsko”, „Zagorka” i „Kamenica”. Ze smażoną świeżą rybką smakuje wybornie. Koszt takiego posiłku wynosił około 15 lewa, czyli jakieś 30 złotych. Naprawdę można było się najeść i napić do syta. Z miejscowymi handlarzami można próbować rozmawiać po angielsku, ale starsi sklepikarze z Sozopola chętnie porozumiewają się własnym slangiem, będącym mieszanką bułgarskiego, rosyjskiego i polskiego.

Urokliwa starówka
A po smacznym posiłku aż chciało się chodzić po labiryncie wąskich, urokliwych, portowych uliczek.

Podczas takiego spaceru człowiek jest pełen uznania dla miejscowych kierowców, którzy niemiłosiernie „piłują” silniki swoich aut, podjeżdżając pod stromą ścianę, by wyjechać ze starówki do nowej części Sozopola. Co warto zobaczyć? Jeśli wysiądziecie w centrum przy wieży ratuszowej, warto iść w dół, w stronę morza. Nad ulicą góruje wieża cerkwi św. Bogurodzicy. Jest to najważniejszy i jeden z najstarszych budynków w mieście. To, że cerkiew ma wieżę, nie było takie oczywiste. Jeśli pojedziecie choćby do Nesebyru, to stanąwszy na palcach, zajrzycie na dach niemal każdej świątyni. Dlaczego? Za czasów Imperium Osmańskiego wyszedł dekret, że turecki żołnierz musi widzieć każdy dach, siedząc na koniu. Żeby przypadkiem ktoś go z góry nie ustrzelił…

Już w samym centrum można zobaczyć cerkiew św. Jerzego oraz kaplicę Zosima, a także ruiny starożytnych budowli.

Na starówce kilka z około 200 domów z XVIII i XIX wieku zostało opisanych jako zabytki: jeśli uważniej przyjrzycie się tablicom, dowiecie się, który to dom Trajana, dom Laskaridisa czy dom Anny Batinyoti.

Charakterystyczne dla tych budynków jest to, że mają podstawę mniejszą niż piętro. Gdy Bułgaria była pod panowaniem tureckim, Turcy naliczali podatki od wielkości podstawy domu. Więc sprytni Bułgarzy wykombinowali sobie, że im mniejsza podstawa, tym mniejszy podatek zapłacą do kasy sułtana.

Jeśli przejdziecie się promenadą nad brzegiem Morza Czarnego, zobaczycie po drugiej stronie nowy Sozopol. No cóż, budynki rodem z PRL-u: hotele i dyskoteki to też element tego kurortu. Promenada prowadzi turystów nad brzeg morza. Stamtąd świetnie widać wyspę świętego Jana (Sweti Iwan) z ruinami klasztoru z X wieku oraz z latarnią morską z końca wieku XIX. Na wyspę można dostać się jedynie drogą morską; jest tam ponoć rezerwat przyrody. A jeśli już koniecznie chcecie zwiedzić coś w okolicy – wszyscy polecają zamek Ravadinovo oraz rezerwat rzeki Ropotamo. Ślimak tam jednak nie dotarł. Wolał byczyć się na plaży.

Grali Kostadinow i Petrow
Futbol w Sozopolu to FK Sozopol. Piłkarze z wybrzeża kopią sobie w drugiej lidze bułgarskiej, obecnie znajdują się w środku stawki. Grają na ładnym, nowoczesnym i niewielkim (3500 miejsc siedzących) Gradskim (czyli miejskim) stadionie po wschodniej stronie miasteczka. Tuż obok obiektu znajduje się… remiza strażacka. Od ścisłego centrum stadion znajduje się jakiś kwadrans spacerkiem.

Podczas wizyty ślimaka FK Sozopol na Gradskim grał z rezerwami Łudogorca Razgrad. Dzień przed meczem pytaliśmy ludzi wokół stadionu o bilety. Nikt nic nie wiedział – kasy były pozamykane na cztery spusty. Nie wiadomo, czy trzeba było mieć paszport covidovy, jakiś identyfikator, czy wystarczał jedynie bilet za 5 lewa. W dzień meczowy akurat co innego było do roboty i na mecz ślimak nie dotarł.

A szkoda, bo na boisku w szeregach gości pojawiło się kilka znanych nazwisk, m.in. Kostadinow czy Petrow. Uspokajamy – nie byli to Emil i Martin, lecz Branimir i Swietosław. Drużyna z Razgradu nie przywiozła do Sozopola żadnego z licznego grona obcokrajowców. Mecz zakończył się remisem 1:1.

Grzegorz Ziarkowski