Wędrówki bez ślimaka. Byliśmy w ŁDZ

Ten długi dzień już za nami…

Punktem wyjścia, a jak kto woli – pretekstem, był ćwierćfinałowy mecz mistrzostw świata U-20 Kolumbia – Ukraina. Wsiedliśmy w auto i pojechaliśmy.

Nieopodal Sosnowiec, zanim się wjedzie do docelowego miejsca. Brzmi niedorzecznie, ale to prawda. Jest to wieś podporządkowana gminie Stryków.

W Łodzi byliśmy odpowiednio wcześniej, pierwszy gwizdek miał wybrzmieć o godzinie 15:30, zaraz po południu. Była więc chwila, żeby się przywitać i przejść. A nawet na to, żeby zjeść. Zostaliśmy poczęstowani domową zupą meksykańską, w kuchni, u Grzesia. Napiszemy, że była pyszna, i nie skłamiemy.

Prawdą też będzie, że nie samą piłką człowiek żyje. Inaczej by oszalał. A może jednak nie, lecz porzućmy te rozważania. Do stadionu Widzewa przy ulicy Piłsudskiego jeszcze kawałek, wstępujemy zatem z Darkiem do antykwariatu. Na zewnątrz zostają Grzegorz z Rafałem. Polecamy zresztą ten świetnie zaopatrzony zakątek, który znajduje się przy ul. Narutowicza 49, na lekkim skosie od placu Generała Henryka Dąbrowskiego. Filmy, książki i inne zbiory czekają na potencjalnych nabywców.

Wejdziemy i zajmiemy miejsca zaraz w rogu boiska. Najpierw, idąc, wspominamy. Włodzimierza Smolarka. A w drugiej kolejności syna, Euzebiusza. Zgodnie stwierdzamy, że ojciec Ebiego wywodził się stylem bardziej z polskiego podwórka. Jego potomek zaś należał do wyszkolonych piłkarsko inaczej, zachodnio.

Dzień Ukrainy. Załapaliśmy się także na rozgrzewkę obu drużyn (osobna kwestia, dla laika bądź żartownisia, czy ona w taką pogodę była piłkarzom potrzebna). Zerkałem sobie na nią. Gdybym miał po niej oceniać szanse w kontekście nadchodzącej rywalizacji, postawiłbym na szali własną intuicję. Albowiem od początku dało się zauważyć, że to ekipa z wschodniej Europy potraktowała ją nad wyraz poważnie: była intensywna i dynamiczna, podczas gdy kolumbijska przypominała leniwą sjestę…

Miało to odzwierciedlenie w prawdziwej grze. Od pierwszej minuty to Ukraińcy byli stroną zdeterminowaną i praktycznie wzorowo zorganizowaną. Wykorzystali też spory błąd obrony i przede wszystkim bramkarza w różowej bluzie, który nie wiedzieć czemu uległ własnej nerwowości i wybiegł ze swojej budki strażniczej. Nie zatrzymał piłki, którą w następstwie do pustej bramki skierował napastnik Danylo Sikan. Była dopiero 11. minuta.

Dalej obraz zbytnio się nie zmieniał. Niby Kolumbijczycy próbowali szarpać, głównie lewą stroną, ale nic konkretnego z tych starań nie wynikało. Pewnie dlatego że ataki były niesprecyzowane.

Druga połowa słabsza była poziomem. Liczba pokazywanych przez sędziego kartek głównie rosła. Kolumbia wzięła się za grę szalenie późno, bo gdzieś kwadrans przed końcem. Oddała dwa groźne strzały: pierwszy wyciągnął dobrze ustawiony ukraiński golkiper, drugi nieznacznie minął bramkę.

Blisko doliczonego czasu. Gracze z Ameryki Południowej nie byli wówczas w komplecie, ponieważ jeden z nich nie dotrwał i po zuchwałym ataku na nogi rywala wlepiono mu czerwoną kartkę; jaskrawą jak słońce i rezerwowe stroje Kolumbii, która jednak tego dnia włożyła podstawowe stroje. W tym momencie dość licznie przybyli kibice ukraińscy odśpiewywali już hymn. Kilka godzin później tak samo mogli świętować przybyli na mecz pierwszej reprezentacji Ukrainy z Serbią. Jak się dowiedzieliśmy wieczorem, chłopaki Szewczenki wrzucili piątkę.

Kolejnym punktem programu było dalsze wspólne zwiedzanie miasta, choćby tylko powierzchowne. Odwiedziliśmy po drodze stadiony AZS-u Łódź, od zewnątrz jedynie Startu i na koniec ŁKS-u; nadal z jedną, specyficzną trybuną.

Został jeszcze wieczór. W restauracji Granat. Zeszliśmy niby jak do piwnicy. W tle miał lecieć mecz Macedonia – Polska, uwaga! w specjalnie zamówionym na tę okazję telewizorze.

Gospodarze lokalu ugościli nas wspaniale. To dzięki nim mogliśmy smakować kuchnię kaukaską. Dania były podane wzorowo i tak samo wspaniale działały na podniebienia. Do tego ceny mają tam przyzwoite, co nie jest wcale takie powszechne. Nie sposób nie polecić tego miejsca, które mieści się przy ul. Prezydenta Gabriela Narutowicza 69. Wstępujcie licznie przy każdej okazji… KLIK

Wrażenia z Łodzi. Bardzo są pozytywne w odbiorze. Miasto, choć uboższe bez wątpienia od Warszawy, przypominające stolicę sprzed dziesięciu, a może nawet piętnastu lat, mnie się podobało. Sporo starszych budynków, częściowo podniszczonych, podkreślających historię. Niebrzydkich, tylko zakurzonych czasem, do których odnowy nikt się specjalnie nie spieszy. Może nie jest zbyt kolorowe, ale też nie jest dzięki temu sztuczne, pudrowane na siłę. Sentyment do blisko 700-tysięcznego miasta z fabrycznym rodowodem pozostanie na dłużej…

Za wspólnie spędzony czas, szczególnie dziękuję spotkanym po drodze osobom: Marcie i Ani, Darkowi, Rafałowi, Grzegorzowi, Igorowi, Oli.

Paweł Król