Wędrówki bez ślimaka. Mielec

Niech Was nie zmyli ta fota. PKP do Mielca już nie jeździ. Można dojechać pekaesem. O wiele trudniej wrócić.

Czasem człowiek tak ma, że musi sobie polatać. Gdy dowiedziałem się, że pewna irlandzka linia lotnicza wprowadziła do oferty również wewnątrzkrajowe loty, niczym Pomysłowemu Dobromirowi nad łepetyną zapaliła się mnie żarówka o mocy 6W. Dodatkowo zmotywowała mnie informacja, że absolutny beniaminek ekstraklasy, Termalica Bruk-Bet Nieciecza, mecze swe rozgrywać będzie w Mielcu, niegdyś ważnym ośrodku produkcji lotniczej. Gdy dodamy do tego wiadomość, że południowe rubieże naszej ojczyzny odwiedzić miał serbski apostoł (i ambasador w jednym) naszej skopanej, Nenad Stoković z Belgradu, decyzja mogła być tylko jedna. Uczesałem dzieci, ucałowałem żonę oraz vice versa i udałem się na lotnisko im. Wielkiego Elektronika.

Od kiedy rubel padł na pysk, miejsce azjatyckich hord z Kaliningradu na plażach i w smażalniach Trójmiasta zajęli nordyccy, by nie rzec aryjscy, Skandynawowie. Na lotnisku było ich jak mrówków – dość powiedzieć, że obok lotu do Krakowa, był do Oslo oraz aż dwa do Sztokholmu. Skandynawscy turyści wyglądali na takich, co w poprzednim tygodniu okiełznali niejedną migrenę, jednak nie kryli przerażenia, gdy gościowi przede mną z bagażu wyjęto wielgachną finkę, bagnet prawie.

Wiadomo – Kraków.

W tym mieście, które było (i które znów powinno być, moim zdaniem) stolicą Polski, byłem, gdy jeszcze papież był młody. I proszę mi nie imputować, że papież nigdy nie był młody i że który papież. Wiadomo, który. Chodzi o to, że lotnisko nie do końca wyglądało na skończone – tak, jakbym przyleciał za wcześnie. Może było ciemno, ale jednak ten galicyjski chaos trochę zaskakiwał. Przecież Krakusy w czasie wojny poddali się bez wystrzału, jak Czesi nieomal, więc skąd ten rozgardiasz?
Niezrażony ruszyłem nocnym autobusem do centrum. Potem miałem przesiadkę, wreszcie dotarłem do upragnionej destynacji, czyli Domu Studenckiego Politechniki na Czyżynach.

Czemu tam? Czyżbym na stare lata postanowił uzupełnić gołym okiem widoczne braki w edukacji? Otóż nie. Właśnie tam, na chwilowym, miejmy nadzieję, zesłaniu, przebywa mój kolega, niejaki Vamos, który jest zawodnikiem tak wysokiej kategorii, że litera V opowiadająca o jego życiu, wyleciała z Alfabetu Futbolowego Globtrotera na skutek interwencji prokuratury i najwyższych czynników państwowych.

Rano się budzę, otwieram okno i widzę kominy. Zaraz dzwonię do przyjaciela z reklamacją.

– Stary, ty mieszkasz w Nowej Hucie!
– No coś ty, to Czyżyny!
– Jakie Czyżyny, jak widzę kominy!
– Nie znasz się, to Czyżyny. Zresztą idź na drugą stronę korytarza, tam nie będzie kominów.

Poszedłem, a tam jakieś studentki. Niestety nie w moim typie, bo zapewne przyjechały na sesję poprawkową, a ja przyjmuję tylko w pierwszym terminie.

W każdym razie to była Huta i już chciałem skakać z siódmego piętra, ale szczęściem w nieszczęściu na parapetach były kolce. Ciekawy patent.

fot gzyms

Wsiadam do autobusu, by spotkać się z Nenadem i wybrać do Mielca, aby obejrzeć hitowo zapowiadający się mecz Termaliki z Górnikiem Zabrze. Ale Krakusy to sami wiecie jak oni gadają.

– Odejdź-ŻE – dziewczyna do totalnie zadżumionego mimo wczesnej pory chłopaka na przystanku.
– Wstań-ŻE – żul spod Biedronki do żula w autobusie.
– Weź-ŻE – reklama tamże, w sensie weź-ŻE tak głośno nie gadaj przez telefon w autobusie. Przysięgam.

Wreszcie na dworcu PKP Kraków Główny spotykam w umówionym miejscu i czasie Nenada. Coś mizerniutko chłopina wygląda. Co się stało, przyjacielu? W nawiasie moje komentarze, czyli co myślałem, gdy słuchałem.

– A no nic, brate. Byłem wczoraj w Kielcach na meczu Korona – Cracovia (o kurwa). Mecz dobry. Widziałeś, jak ten Kapustka strzelił (widziałem. Co miałem nie widzieć?), trener Zieliński wie, co robi (no ba! Znam jego synów, to wiem). Po meczu okazało się, że nie było żadnego połączeniu do Krakowa, więc wróciłem pociągiem, który z Kielc odchodził o 3.56 AM (o kurwa x 7). Nie wiesz, czy Sienkiewicz był z Kielc? (sprawdziłem – i nie. Z Woli Okrzejskiej). Ulica jego imienia jest bardzo długa. Może chcesz, żebym opowiedział, jak jest w kieleckim McDonaldzie? (no, może nie do końca). Przyjacielu, mam 52 lata, siedzę o trzeciej w nocy na dworcu PKP w Kielcach (o kurwa) i myślę sobie, czy to mi jest naprawdę potrzebne? (miłość do polskiej piłki ma swą cenę). Spałem jakieś dwie godziny, ale okej: ruszamy do Mielca, prowadź! Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy, jak śpiewali w Kielcach.

Postanowiłem jeszcze nie mówić Nenadowi, że nie mam opracowanego planu powrotu z Mielca… Dojeżdżamy, zaraz na miejscu doczepił się do nas jakiś miejscowy degenerat.

– Wy co, na mecz? Z Niecieczy?
– A czy my wyglądamy jak z Niecieczy? – zapytałem retorycznie, wspinając się na szczyty elokwencji. Nenad milczał, udając, że nie rozumie. Odpalił papierosa. Nie wiedziałem, że pali. Jednak taka noc w Kielcach prowadzi do nieodwracalnych zmian w psychice.

Miejscowy natręt chyba sam był z Niecieczy, bo na pożegnanie wesoło krzyknął: – Z Zagłębiem wygraliśmy, dziś też wygramy! My czyli LKS Termalica Bruk-Bet Nieciecza. – Co za ciul – Nenad jest kibicem Górnika i szybko się uczy.

Mielec, godzina 13, 15 sierpnia, święto narodowe Wojska Polskiego, wszystko zamknięte, atmosfera piłkarskiego święta była odległa jak z Sachalinu do Soho. Słowa tego nie oddadzą, musi wystarczyć zdjęcie.

1

Właściwie do Mielca pojechałem głównie po to, by zobaczyć czy stadion Stali ma takie piętrowe trybuny jak kiedyś, gdy Lato, Kasperczak, Domarski, Szarmach, Rześny i Kukla byli najlepsi w kraju. Czy nawet później, gdy Wojdyga, Fedoruk, Czachowski, Śliwowski, Barnak, Tochel, Porębny, Tyburski dzielnie walczyli w środku tabeli.

1

No więc nie ma, teraz jest jednopoziomowy, ale z czasów świetności, ze stadionu, który pamiętam z telewizyjnych migawek z lat 80., został tylko hangar za jedną z bramek. Mielec nie oszołomił, wszelkie atrakcje (o ile takie są?) były zamknięte na cztery spusty z okazji święta. Przy wejściu ochroniarz przeszukał mi plecak, gdzie znalazł jedynie fanty dla serbskiego fanatyka. Gdy już chłopina chciał zabierać do depozytu zszyte roczniki „Sportowca” (lata 1975-76, Nenad ma przesunięty zegar o 40 lat) postanowiłem zaimponować krakowską gwarą: – Bądź-ŻE pan człowiekiem? Był. Z drugiej strony ciekawe, co jeszcze tego dnia znalazło się w depozycie? „Trybuna Ludu” z 1983 roku?

Mecz jak mecz. Musicie przyznać jednak, że bilety dość gustowne, niczym rachunek z Żabki.

bilet

Po bramce na 1:0 dla gospodarzy (było to w 5. minucie spotkania) kolega z Belgradu zaczął się nerwowo kręcić.

– Kiedy mamy autobus do Krakowa?
– No właśnie chciałem ci powiedzieć, że… odszedł pięć minut temu.
– Że co?
– A PKP?
– Czekaj, sprawdzę. O rwa kulszowa, nie jeździ od 5 lat…

No to jesteśmy w czarnej dupie.

fot stadion

Tymczasem na boisku trwał napór niecieczańskich „Słoni”. Dawid Plizga (notabene wypożyczony z Górnika) nie miał litości dla swych ekskolegów: 2:0, a potem 3:0.

W przerwie meczu na stadionie pojawiła się rozebrana do pasa grupa zabrskich (kul)turystów. Było ich w ciul. – Czemu oni tak grzecznie siedzą? W Serbii, gdyby na stadion wpadła niepilnowana grupa kiboli Zvezdy lub Partizana, profilaktycznie pobiliby wszystkich – dziwił się Nenad.

Nie wiem, może był to jaki performance albo skecz?

Po meczu ustawiliśmy się czujnie koło wyjścia dla VIP-ów, ale oprócz zafrasowanego Stanisława Oślizły, spotkaliśmy tylko pana Stasia Sękowskiego – tego, co dzwoni alpejskim dzwonem po bramkach dla Górnika. Czy to aby nie ten gość, co daje piłkarzom koguty po meczu?

Zadzwoniłem do kolegi z katowickiego „Sportu”.

– Hej, jest tu ktoś znajomy od ciebie, kto by nas do Krakowa nie podrzucił?
– Czekaj, podzwonię. Zadzwonił do rzecznika Górnika. Lipa. Zadzwonił do kolegi z „Dziennika Polskiego”. Ten do kolegi z PAP-u.

Dziadek za babcię, babcia za rzepkę, oj, przydałby się ktoś na przyczepkę. Gdy już z kolegą z Belgradu rozpaczliwie szykowaliśmy się do wkroczenia na wesele, który odbywało się koło stadionu (ciociu, nie pamiętasz mnie?), zlitował się kolega kolegi kolegi z PAP-u i wziął nas do Grodu Kraka. Uff, a robiło się nieciekawie. Po drodze zwiedziliśmy Bochnię (która Nenadowi przypominała Bośnię, nawet nazwa podobna), Wieliczkę i oto jesteśmy w Krakowie. Uratowani!

sklepik

Po powrocie trochę powłóczyliśmy się w okolicach rynku, gdzie było około kwadryliona ludzi. Ten spacer tradycyjnie wiązał się ze sporym niedosytem. Ja wypytywałem belgradczyka o sprawy bałkańskie (nawet nie chodziło o piłkę, która od jakiegoś czasu lekko mnie usypia, a bardziej o historię), a ten niegodziwiec niezmiennie odpowiadał: – To stado pastuchów, baranów, nie ma o czym gadać, Serbowie to idioci.

Na innych bałkańskich nacjach też nie zostawiał suchej nitki, okoliczności sprzyjały, gdyż padało. Na przykład taki kawał o Bośniakach.

„Jest wojna, siedzi dwóch Bośniaków w okopie. Nagle jeden mówi: – Zobacz, tam sto marek chyba w dali majaczy, koło drzewa leży. Ja cię będę osłaniał ogniowo, a ty idź przynieś.

Poszedł i zaraz wraca wnerwiony z pustymi rękami: – Ty ośle, idź do okulisty, to był tysiąc marek”.

Z kolei Nenad mnie pytał o polską piłkę, na co ja odpowiadałem zgodnie z prawdą: – Banda baranów, nieuków i oszustów. I tak nam mijał czas, chociaż ciekawsze akcenty też były, jak pewna niewiasta tłumacząca trójce rozbawionych chłopaków przed jakimś klubem nocnym: – Która kobieta was zechce? Żadna! Nawet ja was nie chcę, a biorę każdego…

Następnego dnia też był mecz i też ekstraklasowy, ale przedtem inna niewiasta zażyła mnie podchwytliwym pytaniem: – Czy nie zechciałbyś pomóc pszczołom? To chyba jakaś nowa sekta, ale faktycznie często o tym marzyłem.

Przy Reymonta w Krakowie Wisła zremisowała z Lechią 3:3. Przed meczem nie tylko przy Brackiej padało, selekcjoner Adam Nawałka miał okazję uścisnąć mą prawicę oraz dało się zauważyć, że wielu członków społeczeństwa nosi tatuaże. Ale i tak hitem tego weekendu był hymn Termaliki Bruk-Bet Nieciecza. Jak ktoś lubi heavy metal, niech posłucha:

Maciej Słomiński

PS Wędrówka bez ślimaka, bo co miałem, rozkleiłem w nadmorskich dyskotekach. Od tej pory znacznie zwiększyła się ilość dedykacji dla Slow Foot na tanecznych parkietach, gdzie ciała swe wyginają wyżelowani herosi i ich heroiny.