Wędrówki Ślimaka. Belgrad

Najlepsze mecze to derby – wiadomo. A najlepsze derby grają w Belgradzie – tak mówią. Postanowiliśmy to sprawdzić…
Żeby było jasne; nie chodzi o poziom piłkarski. Jak chcę obejrzeć dobrą piłkę, to odpalam w weekend C+ i oglądam Premiership.
Zresztą Nenad, nasz serbski przyjaciel, który załatwił nam pobyt i bilety (hvala!), pytał ze zdziwieniem; po co w ogóle przyjechaliście na taki mecz?! Przecież to będzie poziom Łęcznej z Piastem! I na dodatek zakończy się bezbramkowym remisem.
Poziom był jeszcze niższy, a spotkanie zakończyło się wynikiem 0:0…
Nie o to jednak w tym całym szaleństwie chodzi. Ale po kolei.
Wyruszyliśmy w dwie osoby z Okęcia. Półtorej godziny w chmurach zleciało raz-dwa na procentowych trunkach i wesołych rozmowach, m.in. z chłopakami ze świetnej stronki kartofliska.pl.
Belgrad przywitał nas piękną pogodą, a na lotnisku czekał na nas Nenad. Poznaliśmy go po tym, że był w dresie Polski. Szacun!
To jedziemy z fotami. Autorami zdjęć są Jacek, Skrentek, Naku i moja skromna osoba. Żaden z nas nie jest zawodowym fotografem, więc proszę o wyrozumiałość:

Nie pytaliśmy Nenada komu kibicuje, bo widać było od razu, że Crvenej:

Później dojechaliśmy do naszego nowego (dwudniowego) domu, który stał na Dunaju. Nie na brzegu, tylko na rzece! W nocy bujało, przyjemnie zresztą.

Nenad został z nami tylko chwilę, bo spieszył do domu na Zawisza – Cracovia (a nam się dziwił, że przyjechaliśmy na derby Belgradu).
Gdy zostaliśmy sami, popijaliśmy serbskie piwo (pyszne i tanie) i napawaliśmy się widokami z naszego nowego domu.



W środku, nad barem przybiliśmy wlepę. Oczywiście za zgodą pracowników hostelu. Swoją drogą – ludzie tam uprzejmi, jedzenie pyszne, a kobiety piękne jak malowane.

Później zrobiliśmy sobie wycieczkę przez park do Ušće.




Ušće baj najt:

Ranek przywitał nas upałem. Postanowiliśmy ruszyć na małe zakupy do sklepików obu największych serbskich klubów.
Po drodze mijaliśmy klimatyczne obiekty, jakich w Polsce niewiele. M.in. Zastawę:

I cerkiew:

I kilka fotek z trasy na stadiony:







I w końcu naszym oczom ukazały się jupitery Marakany:

I stadionu Partizana:


Graffiti na Marakanie dupy nie urywa, ale swój klimat ma:



I czas na zagadkę. Znajdź slowfoot:

A żeby było łatwiej:

No i stadion na kilka godzin przed meczem. Trybuna północna (Sever – miejsce młyna Crvenej):

I południowa (tu zasiądzie kilka tys. fanatyków Partizana):

Sklepik klubowy, w którym zrobiliśmy małe zakupy:


I sklepik kibiców – Delije:

Pora na kolejną zagadkę pt. Gdzie jest slowfoot?

Tu łatwo namierzyć:

Później ruszyliśmy na teren Partizana (oba stadiony w linii prostej dzieli 500 metrów). Kolega Skrentek jednak tak nas prowadził, że szliśmy te pół km jakieś pół godz. Ale było tak uroczo, że nawet byliśmy mu wdzięczni. Na fotach oddalająca się Marakana:



I po długim spacerze naszym oczom ukazał się las. Wróć! Stadion Partizana.

Tu już ciut lepsze grafy:




I znów zagadka – GJS?

I dla ułatwienia:

Na stadionie także znajduje się strzelnica sportowa Partizana:

Niestety, bramy zamknięte. Ale coś tam ujrzeliśmy:

Sklepik. Bardzo mały, ale pełen ciekawych, czarno-białych upominków:

Pod stadionem zbiórka setek mundurowych:

I ostatni rzut oka na estadio:

I przyszedł czas derbów. Tuż przed meczem pod Marakaną od strony trybuny zachodniej, na którą mieliśmy bilety:

Po wejściu, na sektorze zostawiliśmy ślad:

Trybuny powoli się zapełniły. Delije:

I Grobari:

Delije z kilkoma spektaklami:




Grobari także nie próżnowali. Odpalili świecidełka, które tak zadymiły boisko, że sędzia na kwadrans musiał przerwać mecz. Całe spotkanie trwało więc łącznie 3 godziny, bowiem opóźniło się o 45 min, z powodu sporej awantury. Najpierw tłukli się na wschodniej kibice obu klubów, potem na placu boju pozostała już tylko Crvena i policja. Było trochę rozbitych głów, aresztowanych i rannych. Cóż, co kraj to obyczaj…
Zdjęcie świecidełek Partizana zapożyczyłem z Internetu, my bowiem osłupieliśmy i zapomnieliśmy wtedy pstrykać.

A tu wspomniany kwadrans przerwy:

Chcieliśmy wracać do naszej przystani taryfą (naprawdę niedroga ta Serbia), ale kolega Jacek postanowił posmakować komunikacji miejskiej z tłumem po derbach i ostatecznie zdecydowaliśmy się na autobus. Nie żałowaliśmy, bo ujrzeliśmy np. takie sceny, jak otwarte drzwi i półtorej osoby wystającej na zewnątrz (autobus pojechał z tymi otwartymi drzwiami):

Na drugi dzień trzeba było już wracać do domu. W niedzielę rano, w drodze przez park trafiliśmy jeszcze na wyścig kolarski młodych adeptów dwóch kółek:

A z samolotu mogliśmy podziwiać stolicę Serbii i się pożegnać. Coś mi się wydaje, że jeszcze tu kiedyś wrócimy…


***
Reasumując – Belgrad jest klimatyczny i na swój sposób piękny. Taki trochę PRL, w sensie architektonicznym. Jest jeszcze parę budynków nieodbudowanych po bombardowaniu w 1999 r.

Ludzie wyglądają na szczęśliwych i wyluzowanych. Nikt się nigdzie nie spieszy. W barach, pubach i restauracjach wszyscy jarają szlugi, jak śpiewał pan Kazimierz, a na ulicach, w parkach itp. można pić piwo! U nas też tak kiedyś było, ale się w dupach poprzewracało.
Pisałem już, że kobiety tam piękne? Piękne niczym Polki…
Jak jesteście kawalerami i szukacie żony, to jedźcie do Serbii (tylko szukajcie takiej, która nie ma braci). Jedna z mnóstwa dziewczyn z tego kraju:

A co jedna, to ładniejsza…
***
O samym meczu mógłbym napisać książkę. Ciężko stwierdzić, która ekipa kibicowska zrobiła na mnie większe wrażenie… Oba młyny ogromne, doskonale zorganizowane i zsynchronizowane. Doping oszałamiający, równy, potężny, na najwyższym poziomie. To już nie był hałas, to swoisty huk trybun!
Crvena to włoski styl kibicowania – oprawy, piro i doping, Partizanowi bliżej do angielskiego stylu – donośne i gromkie śpiewy. Choć ci drudzy, też lubią odpalić to i owo…
Poprzeczkę postawiliśmy sobie bardzo wysoko. Mam wrażenie, że niewiele meczów jest w stanie nas teraz zaskoczyć. Nie pozostało nic innego, jak znów za rok się wybrać na derby. Już teraz rozumiem, dlaczego kolega z kartoflisk zadał nam w samolocie pytanie – „który raz na derby?”. Byłem pierwszy, ale na pewno nie ostatni (jeśli nie zdarzy się nic nieprzewidzianego rzecz jasna).
Na murawie już tak ciekawie nie było. Boisko grząskie, piłkarze raczej nieporadni, choć kilka akcji było składnych i mogło się podobać. Tym bezbramkowym remisem Partizan zagwarantował sobie 26. mistrzostwo kraju (co ciekawe, Crvena także 26-krotnie była mistrzem).
Już niektórym to pisałem; Wiele spraw miało napompowany balon do niewyobrażalnych rozmiarów, wiele było przereklamowanych i nie sprostało oczekiwaniom. Jedna rzecz wręcz przerosła oczekiwania. To derby Belgradu.
Jeśli ktoś chce poczuć choć namiastkę tego, co miałem przyjemność przeżyć w ub. sobotę, niech odpali poniższe filmiki:
Delije
Grobari
Swoją drogą, wyobrażacie sobie co by się u nas działo po takim meczu? Zamknięcie stadionów, odwołanie rozgrywek do klasy C, milionowe kary, tysiące zakazów stadionowych i inne tego typu wymysły pajaców w krawatach.
***
Podziękowania i pozdrowienia – Marta, Nenad, Maciek z rodzinką, Jacek, Naku, Skrentek, Majki, Koval, Paweł Król i Упознао сам све Србе.
Косово је Србија!
Dariusz Kimla