Wędrówki Ślimaka. Beograd

Moja córka uważa, że nie ma takiego miasta Belgrad. Jest Beograd…
Mniej więcej 10 miesięcy temu wywiało mnie na 148. derby Belgradu. Obiecałem sobie wtedy, że jeszcze mnie tam zobaczą. Słowa dotrzymałem i dwa tyg. temu stawiłem się na 150. Wiecznych Derbach.
Nenad – nasz człowiek w Belgradzie – załatwił hostel i bilety na mecz. Hvala!
Wyruszyliśmy w piątek rano, w cztery osoby. Jarek, Łukasz, Piotrek i moja skromna osoba – oto jedna z polskich delegacji na jubileuszowych, najlepszych derbach w Europie.
Wesoły opel ruszył z Warszawy, minął malownicze Mazowsze, zapomniany przez Boga Radom, skaliste i rozkopane Świętokrzyskie, pagórkowatą Małopolskę i wjechał w polskie góry.
Przez całą podróż przygrywały nam przeróżne rytmy z wielu szuflad i epok. Od spokojnych i nastrojowych pieśni Massive Attack, REM i The Doors przez Prodigy, Faithless, Cypress Hill, Beastie Boys czy Red Hotów, DM, Deep Purple, aż po Slayera. Prym i tak wiodły dwie serbskie kapele obu klubów:
Grupa JNA Partizana
Na stadionu svi verni Grobari
Beograd sad je sav u crno-belom
Do neba volimo te mi i pevamo ti svi
Da jedini si klub na svetu celom(…)
oraz 357 Crvenej
Vojvodina, Banija, Kordun i Dalmacija,
– Zvezda, Srbija nikad jugoslavija
Crna Gora, Krajina, Kosovo, Sumadija
– Zvezda, Srbija nikad jugoslavija(…)
Później szybki przejazd w Chyżnem na Słowację i… zaczęły się schody. Zamiast wjechać na autostradę, postanowiliśmy przedłużyć sobie podróż o kilka godzin i waliliśmy przez Tatry. Trwało to 4 godziny(!), ale przynajmniej widoki mieliśmy zacne:







Bida tam aż piszczy (chcieli euro to mają), drogi dziurawe, ale przynajmniej pooglądaliśmy góry i zamki:


Przez Węgry i północ Serbii przemknęliśmy szybciej niż przez Słowację. Drogi piękne, równe i szybkie. W okolicach Budapesztu na autostradzie miał miejsce wypadek. Policja szybko zawinęła poszkodowane auta i swoje radiowozy na lewy pas, w ten sposób trzy pozostałe pasy były dostępne dla reszty użytkowników ruchu. Czy polska policja to czyta?!
Do Belgradu wjechaliśmy późnym wieczorem (jechaliśmy łącznie ok. 14 godz.), ale lekko zabłądziliśmy i przekroczyliśmy niepotrzebnie Dunaj… Jako że prawie wszyscy młodzi ludzie w Serbii znają język Szekspira, to daliśmy radę się dogadać. W pierwszej zaczepionej grupie, wesoły człowiek zapytał czy mamy „weed” i stwierdził, że „Samo Partizan!”, ale jego koleżanka powiedziała nam już nieco więcej, dowiedzieliśmy się m.in. że musimy znaleźć rondo Slavija, przeciąć je i przejechać mostem na drugą stronę rzeki. Przejęci i skupieni (za chwilę kończył się mecz polskiej ligi i umówieni byliśmy w hostelu z Nenadem), więc aparat chwilowo był odstawiony. Wygrzebałem jednak w necie owe rondo. Nasz kierowca był lekko przerażony:

Ostatecznie jednak daliśmy jakoś radę i trafiliśmy do hostelu, tego samego co w ub. roku, który za dnia wygląda tak:

Tym razem bujało jeszcze bardziej, bo łóżka były piętrowe, a z Nenadem przywitaliśmy się po słowiańsku. Jutro derby, więc poszliśmy spać. Piotrek (na górze wozu) nie był przyzwyczajony do takich luksusów i opierdolił biednego Jarka (na dole wyra), że ten trzęsie łóżkiem. Bogu ducha winny Jareczek był lekko zdezorientowany… Piotrek, to nie Jarek bujał, to Dunaj.
Hostel prowadzi Saszka, przyjaciel Nenada. A skoro my jesteśmy przyjaciółmi Nenada, to i Saszki. Byliśmy więc traktowani jak VIP-y; iście po królewsku. Wstaliśmy skoro świt, na stół wjechało osiem burków (po cztery z serem i kapustą). Wciągnęliśmy po jednym i nie jedliśmy już nic aż do wieczora. Smaczne i pożywne. Bardzo pożywne.
Potem poszliśmy pozwiedzać – oba stadiony i centrum miasta.
Jupitery zawsze cieszą oko:

Cerkiew robi wrażenie:

Na stadionach skupiłem się na dość nietypowych widokach – graffiti, stare bramy wejściowe, nieczynne kasy itp.

Crvena:













Partizan:






Na zdjęciu poniżej Dragan Mance, napastnik Partizana, który zginął w wypadku samochodowym w drugiej połowie lat 80-tych:

Skwer kotów (na zdjęciu widocznych sześć osobników, w rzeczywistości było ich tam kilkanaście sztuk):

Plac zabaw w samym centrum Beograda:

I spacer po mieście:













Kalemegdan:











Hotel Moskwa, w którym jeden z naszych zostawił ładunek:

Poniżej jeden z wielu straganów. Ten był wyjątkowy ze względu na uśmiechniętego sprzedawcę bez zębów. Był tak fajnym gościem, że zostawiliśmy u niego trochę dinarów kupując pamiątki (pół lodówki mam w serbskich magnesach).

Kolorowe przejście podziemne:

I nasz nowy trzydniowy dom widoczny po drugiej stronie Dunaju po prawej stronie:

Jeszcze jedno; w Serbii nadal można palić szlugi w knajpach, barach i restauracjach, a na ławkach, skwerach i chodnikach można pić smaczne trunki procentowe:

UE też tam nie kochają:

Nadszedł czas, by zebrać się na mecz. W Serbii jest tak, że jeśli wezwie się telefonicznie TAXI, to trzeba być w umówionym miejscu, bo kierowca nie czeka ani nie oddzwania. Zawija się, nawet się nie zatrzymując i jedzie do następnego wezwania.
Dojechaliśmy w okolice Partizana i spokojnie przeszliśmy pod stadion na Humskiej 1, po drodze mijając kibiców obu klubów(!) i spore grupy mundurowych. Ekipy były spokojne i nikt nikomu nie wchodził w drogę, obeszło się bez awantur, co nie ucieszyło rządnego przygód Łukasza.
Nad głowami krążył helikopter, a wśród kibiców przewijały się zgody obu klubów. Widzieliśmy grupki Spartaka Moskwa i CSKA. Byli też Grecy, Bułgarzy i Szwajcarzy. Z Partizanem podobno Widzew. Słowem – sporo gości z różnych krajów. Nic dziwnego, wszak to 150. Beogradske Derbi!



















W porównaniu z ubiegłorocznymi derbami na których byłem, stwierdzam, iż piłkarsko było ciekawiej, kibicowsko już nie. Ale po kolei…
Mecz stał na zaskakująco wysokim poziomie; akcje były szybkie i składne. Lepiej poukładana taktycznie była Crvena (która mistrzostwo ma już w kieszeni), ale zawodnicy Partizana nadrabiali walecznością. Czuć było, że to derby. W naszej opinii najlepszy na boisku był czarnoskóry stoper gospodarzy, pochodzący z Wybrzeża Kości Słoniowej Cédric Gogoua. Ten wysoki obrońca ma dopiero 21 lat i coś mi się wydaje, że niedługo przejdzie do lepszej ligi. Nie dość że zdobył jedynego gola dla FKP, to jeszcze tak znakomicie czyścił przedpole, że napastnicy Crvenej nie pohasali zbytnio. Gogoua był praktycznie bezbłędny, jego decyzje były przemyślane i dojrzałe, facet umiejętnie kierował całą defensywą swojej drużyny. Patrzyło się z przyjemnością na jego grę…
Było trochę spornych sytuacji (sędzia nie zagwizdał ewidentnego karnego dla gospodarzy w I połowie), była czerwona kartka dla gości. Wpadły trzy ładne bramki i było naprawdę sporo emocji.
Jeśli komuś się nudzi, to cały mecz można sobie obejrzeć:
Na trybunach nadkomplet, cały stadion na stojąco. Crvenej grubo ponad 10 tys., Partizana ponad 20, choć w młynie ciut mniej od Delije. Cały czas coś się świeciło. Raz jedni, raz drudzy odpalali jakieś świecidełka. Partizan w 2. minucie zadymił boisko tak, że sędzia musiał przerwać spotkanie (szczegóły na fotkach powyżej).
Doping miażdżący, choć na Marakanie było pod tym względem lepiej (wiadoma sprawa – zadaszenie). Crvena potężnie i wydaje mi się, że lepiej od gospodarzy, Partizan natomiast więcej pirotechniki.
Za nami siedział człowiek, który wybił sędziemu całą rodzinę, wraz z kuzynostwem, ciotkami, wujkami, teściami itd. Zanim ich zabił, wcześniej ich wszystkich zgwałcił. Folklor.
Po meczu tłumaczył nam po serbsku, że karny powinien być i że arbitar to pička.
Po meczu była rakija w hostelu, a na drugi dzień Nenad zabrał nas do restauracji BrdO’Piva:

Ciemne piwo, ćevapčići, pljeskavica, kawa po turecku, bułki z pieca, kapusta kiszona, kiełbaski, boczek(?) i deser. Niebo w gębie!!
Łukasz prosił, bym napisał o tamtejszym patriotyzmie. Wszędzie powiewają flagi, ludzie są dumni ze swojego pochodzenia. Każdy się utożsamia z Serbią. Widziałem staruszki w koszulkach z godłem swojego kraju. Znamienne i godne podziwu.
I pamiętajcie – Serbia to nie naród. To stan umysłu.
Ruszyliśmy w niedzielę wieczorem. Powrót trwał jakieś 16 godz. (miałem wrażenie, że Słowacja to największy kraj Europy, bowiem znów nie wjechaliśmy na autostradę). Zmęczony ale szczęśliwy wszedłem do domu.
Rok temu byłem samolotem, teraz autem, czyżbym za rok się wybrał pociągiem? A dlaczego nie?
***
Podziękowania i pozdrowienia: Marta, Nenad, Sasza, Jarek Czapla, Picia, Łukasz, San Art Hostel, BrdO’Piva, Naku, Jacek Zięba, Skrentek, Majki, Maciek Słomiński z rodzinką, Paweł Król, Grzesiu Ziarkowski, Marcin Wandzel, Trevor, Dawid, Koval, Tomek Wiereska, Rafał Kostrzewa, Jacek Szydlik, Dziku, Aga Jurczok, Ewa Ciećwierz i Ania Zaręba.
Косово је Србија!
Dariusz Kimla