Wędrówki Ślimaka. Toskania

Nic się nie zmieniło; nadal, niezmiennie, najbardziej w mojej pracy lubię urlop.
Zróbcie sobie herbatę, rozsiądźcie wygodnie w fotelu i oglądajcie, wszak jest prawie 200 zdjęć. No bo z jakiego tu zrezygnować i nie podzielić się nim z Wami..?
W tym roku wywiało nas do Toskanii. Raptem 20 godzin autem (3h w korku przed Florencją), 1600 km z Warszawy przez Czechy i Austrię, i byliśmy na miejscu.
A tam? Wino, pagórki obsiane winoroślami i drzewkami oliwkowymi, pizza, bruschetta, panini, ciabatta, urokliwe miasteczka, espresso, spaghetti, calcio, scudetto, catenaccio, jaszczurki i jeszcze raz wino.
Wieczorem byliśmy na kampie i rozbiliśmy namiot. Camping w środku lasu, niedaleko miejscowości Cecina. 90% ekipy na miejscu to Holendrzy. Oprócz nich Włosi, Belgowie, Francuzi, Anglicy, Niemcy, Duńczycy i my (oprócz nas jeszcze jedna rodzina z Polski, fajne ludziska się okazali).
Traf chciał, że ulokowaliśmy się w strefie… ślimaka (po włosku lumaca):

Generalnie rzecz ujmując, była tam mała Holandia. Ale to dobrze, bo trudno Holendrów nie lubić; wszyscy uśmiechnięci, przyjaźni, chętni do bezinteresownej pomocy. Nieprzyzwyczajony do takich klimatów na co dzień, śmiałem się, że są aż za mili. Z jednym z nich już pierwszego dnia uciąłem sobie pogawędkę w wiadomym temacie. Zaraz na początku zaznaczył: „ajdontlajkfutbol”, a wiedział w temacie więcej, niż niejeden dziennikarz piłkarski u nas…
Z jednym mnie tylko lekko denerwowali; gdy opowiadałem, że byłem u nich dwukrotnie, to pytali, czy w pracy? Co oni, nie wiedzą, że jeździło się do nich pozwiedzać coffeeshopy? By napić się pysznej kawy, jak sama nazwa wskazuje…
Na kampingu wypas – trzy baseny, boisko do piły, do kosza, do siatkówki, kort tenisowy, stoły do tenisa stołowego, piłkarzyki, siłownia na świeżym powietrzu, sklep (wino z beczki za 2,20€/litr!), pizzeria, bar, restauracja, czyste prysznice i 35 stopni w cieniu każdego dnia. Jeśli ktoś jest zainteresowany, to rzucam LINKA.

Co do boiska, to trochę meczów się rozegrało (ze względu na kontuzję często stałem na bramce, ale broniłem jak lew, możecie mi wierzyć), ale sporo było dzieciaków. Nie graliśmy przez to na całego, z wiadomych powodów. Postanowiłem więc wziąć sprawy w swoje ręce i zorganizowałem mecz z udziałem dorosłych wczasowiczów. Oczywiście był mały stres, że ekipa nie dopisze, ale wyszło idealnie – przyszło 10 osób (pięciu Holendrów, czterech Włochów i Polak). Włosi i Holender stanowili jedną drużynę, a ja z pozostałymi czterema Holendrami drugi team. Włosi grali znakomicie, widać było, że nie grali ze sobą pierwszy raz; pykali piłkę szybko, na jeden kontakt i ładowali bramkę za bramką. Na przerwę schodziliśmy przegrywając dziesięcioma golami! W drugiej części wzięliśmy się do roboty i ostatecznie przegraliśmy 23:27. Skóra ze stopy zeszła, zmęczenie było ogromne (graliśmy łącznie 100 minut w 40-stopniowym upale), ale było warto, wiadomo.

Pod namiotem jedliśmy takie cuda:

W ristorante takie:

A wieczorem na Italo disco takie:

Słyszałem od znajomych, nie do końca zainteresowanych futbolem teksty w stylu – „nie będę oglądał(a) Twojej fotorelacji, bo tam same stadiony”. Nic bardziej mylnego! Specjalnie dla takich maruderów rzucam też foty nie związane z futbolem. Zresztą, zawsze tak robiłem – klik, klik.
Nie marudzić więc, tylko oglądać i komentować proszę.
Swoją drogą… jedni lubią chodzić po muzeach, jeszcze inni po kościołach, knajpach, domach publicznych, restauracjach itd., a ja sobie nie wyobrażam akcji, że jestem w mieście, w którym jest klub piłkarski i nie zobaczę stadionu! Toż to skandal byłby niesłychany!
Jako, że byłem w Italii, a dookoła pełno Holendrów, to nius o transferze Milika dotarł do mnie szybciej niż do Arka. Przy okazji dowiedziałem się, że wg naszych niderlandzkich przyjaciół nasz napastnik to najsłabszy napadzior w Eredivisie, przereklamowany i przepłacony. Podobno taka opinia o polskim grajku jest w całej Holandii i wszyscy się cieszyli że wreszcie odszedł. Czy ja pisałem, że trudno Holendrów nie lubić? OK, niech im Arek udowodni w Napoli, że się mylili.
Kilka spostrzeżeń odnośnie Italii – średnio między godz. 13-tą, a 16-tą wszystko jest pozamykane – sjesta. Wszyscy Włosi oglądają wyścigi Formuły 1 i jeżdżą tak, jak się jeździ w F1; jakby chcieli zginąć w wypadku samochodowym; na czołowe, przez podwójną ciągłą, na czerwonym, itd…
No dobra, to jedziemy. Rozdziały podzieliłem tym razem na miasta i kluby (nie marudzić – slowfoot to piłkarski sajt). Obok nazwy, w nawiasie krótkie info, które osobiście chciałbym widzieć w takiej fotorelacji, pod spodem krótkie komentarze (co mi się tam akurat przypomniało) i mnóstwo fotek.
Vi invito a leggere e guardare!
CECINA (liczba mieszkańców: 58.000, prowincja: Livorno)
Miasto niczym szczególnym nas nie zachwyciło. Płasko, plaża brzydka – czarny piasek, kamienie i płatna (gorsza chyba jest tylko w Splicie), woda w morzu gorąca jak żur, za to lody – najlepsze na świecie!



Mała lodziarnia Gelateria Malecon, gdzie jadłem, wspomniane wcześniej, najlepsze lody w swoim życiu:

AS Cecina (rok powstania klubu: 1924, stadion: Stadio Comunale Loris Rossetti, pojemność: 5000, liga: Promozione Toscana, Girone C)
Stadion otwarty, klimatyczny aż brak słów:







GUARDISTALLO (1.300, Piza)
Moja ulubiona miejscówka z wszystkich, które odwiedziłem. Dość powiedzieć, że to jedyna miejscowość, do której wróciłem pod koniec wyjazdu. Niesamowite miejsce z pięknymi widokami, niemal jak w bajce. Czarne jak smoła espresso (niczym u Jarmuscha), uśmiechnięci ludzie, wąskie uliczki, winiarnie i woda z okolicznych źródeł tryskająca ze skały. Boisko też jest, więc mogę się tam wyprowadzać choćby dziś:








Winiarnia u dziadka, który po włosku opowiedział nam historię swojego rodu i swojej winiarni:

Po drodze mijaliśmy domek, który nam się podobał. Tak po prostu…

Pisałem już o włoskich kierowcach? Parkują tak:

I zatrzymują się w takich miejscach:

Mają fantazję, to trzeba im przyznać.
MONTESCUDAIO (2.000, Piza)
Rzut beretem od naszego campingu mieściła się ta mieścina (ależ mi wyszło sprytne masło maślane). Widnieje takoż na zdjęciu głównym. Już nieco większa od Guardistallo, ale równie urokliwa. Zresztą, co ja będę niepotrzebnie strzępił klawiaturę. Panie i Panowie – miasteczko, widoki, winiarnia i co tam jeszcze dojrzycie:


















LIVORNO (160.000, Livorno)
Miasto portowe nad Morzem Liguryjskim, drugie pod względem wielkości w Toskanii. Nic ciekawego (oprócz stadionu) tam nie stwierdziłem, od razu więc przejdziemy do kolejnego rozdziału.
AS Livorno (1915, Stadio Armando Picchi, 19.238, Lega Pro)
Kolejny klimatyczny stadion, w starym, oldskulowym, włoskim stylu. Trudno jednak napisać coś pozytywnego o tym klubie. Nie ma chyba drugiego takiego w Europie, gdzie kibice są aż tak skrajnie lewicowi. To, że powiewają u nich czerwone sztandary z sierpem i młotem, to żadna nowość, wszak są inne lewackie ekipy, które takimi szmatami machają, ale w ASL są na trybunach takie debile odporne na wiedzę, które wywieszają podobizny Stalina!
OK, skupmy się na stadionie:











Na stanowiskach dziennikarskich (i nie tylko) przybiłem co trzeba:



Towarzysze w kolejce po karnety przed zbliżającym się sezonem:

Pisa, to nie jest ulubiony klub tifosi Livorno:

PIZA (90.000, Piza)
Dziwne tam budynki są, jakby się miały zaraz przewrócić. A może przez to toskańskie wino mi się tak wydawało? Szczerze powiedziawszy, myślałem, że się przejdę, cyknę jakieś foty i pójdę na stadion, oddalony o jakieś 300 m. Trochę byłem zszokowany, gdy na miejscu zobaczyłem jakiś milion turystów. W mieście tym urodzili się Galileusz oraz… Giorgio Chiellini. Dziwne budynki zobaczyłem, wlepy wbiłem, foty zrobiłem, nie pozostało mi więc nic innego, jak tylko ruszyć na stadio.



AC Pisa (1909, Stadio Arena Garibaldi-Romeo Anconetani, 15.000, Serie B)
Ten obiekt piłkarski zrobił na mnie największe wrażenie z tych wszystkich, które widziałem w Toskanii. Pięknie umiejscowiony, z bajecznymi widokami, czuć na nim ducha prawdziwego calcio. Bramy otwarte, wszedłem wszędzie gdzie chciałem, z pokoju konferencyjnego mogłem wynieść trofea i nikt by tego nawet nie zauważył…
Na dzień dobry pod stadionem warszawska Polonia:

Potem Dinamo Bukareszt:

Okazało się, że Piza, to także komuszki:

Mimo tego na Livorno też brzydko piszą:

Akurat przygrywa mi toskańskie Radio Bruno, wszak mamy wspólne stanowisko dziennikarskie na Arenie Pizy:

I reszta fotografii:


















SIENA (54.000, Siena)
Piękne miasto, robi wrażenie. Mnóstwo zabytków. Tam istnieje do dziś najstarszy w Europie bank i tam wprowadzono po raz pierwszy na naszym kontynencie zakaz ruchu samochodowego w centrum miasta. Dobra, dość ględzenia, czas na foty. Taki widok nas przywitał po zaparkowaniu fury:


A potem było tak:








AC Siena (1904, Stadio Artemio Franchi, 15.373, Lega Pro)
Dziwny stadion, ale ma swój klimat. Po pierwsze ulokowany jest jakby w dole, po drugie wszystkie trybuny stoją na rusztowaniach. Wygląda to tak, jakby się stadion miał zwinąć w kilka godzin i zostawić pusty dół. Hmm…
Obecna nazwa klubu brzmi SS Robur Siena. Nie pasuje mi to, dla mnie to już zawsze będzie AC Siena.
Stadion łatwy do sforsowania – niskie płoty i dziury w ogrodzeniach.










BIBBONA (3.200, Livorno)
Niesamowite widoki, wąskie uliczki, espresso i rozmowa z miejscowymi dziadkami o calcio – to nasz niedzielny wypad do Bibbony. Łapcie zdjęcia:













FLORENCJA (383.000, Florencja)
Stolica Toskanii, to miasto niezwykłe. To jedno z tych miejsc, na które trzeba poświęcić kilka dni, by zobaczyć to, co jest tam do zobaczenia. Wziąłem ze sobą z Polski mapę miasta (Krzychu – dzięki), ale zostawiłem ją w… namiocie. Nic to, jakoś sobie poradziliśmy i kilka miejsc godnych uwagi zobaczyliśmy. We Florencji urodzili się tacy goście jak Dante Alighieri czy Amerigo Vespucci, a tworzyli m.in. Michał Anioł i Leonardo da Vinci.












Byliśmy pod szczególnym wrażeniem Katedry Santa Maria del Fiore:






Zgadnijcie jaki jest ulubiony pojazd Włochów?

Przy wyjeździe trafiłem na busa Celty Vigo. Dzień wcześniej Fiorentina podejmowała CV i przegrała z galicyjskim klubem 0:1. Skoro już o Violi mowa, to idziemy na stadio.

ACF Fiorentina (1926, Stadio Artemio Franchi, 43.147, Serie A)
Zauważcie, że stadion Sieny nazywa się tak samo. Artemio Franchi to włoski działacz sportowy i polityk, w latach 1972-83 był prezydentem UEFA. Urodził się we Florencji, a zmarł w Sienie. I wszystko jasne… Kuby Błaszczykowskiego nie spotkałem, bo akurat dopinał kontrakt z Wolfsburgiem.
Ale pod stadionem byli Serbowie…

…kibice Universidad de Chile…

…i Lecha Poznań, ale jakiś łobuz próbował zdrapać Kolejorza (to nie byłem ja, wszak nic do Leszka nie mam):

Jak szedłem na stadio ACF, to obawiałem się, że mogą być problemy z wejściem, w końcu to Serie A, a jak wiadomo tym największym klubom brakuje ducha sportu. Za dużo pieniędzy i przewraca się w głowach. Jeszcze im ktoś krzesełka wyniesie? No i miałem rację – stadion był zamknięty na cztery spusty. Jednak nie ze mną takie numery. Czy wszedłem? Odpowiedź jest na fotkach:




I tak się składa, że ulubionym kolorem mojej córki jest fiolet. Wystarczająco dużo tego koloru było w wystawie sklepu Fiorentiny. Fota gotowa:

W kawiarni naprzeciwko stadionu szybkie espresso i rzut oka na dekorację:

Batistuta traktowany jest tam dość wyjątkowo i ma swój osobny winkiel, ale fota wyszła tak niewyjściowo, że aż wstyd ją rzucać na tak zacnej stronie jak slowfoot, musicie mi więc uwierzyć na słowo.
CASALE MARITTIMO (1.000, Piza)
Tradycyjne toskańskie miasteczko – uliczki, widoki, po prostu bajka!














Na zakończenie wyjazdu ponowny wypad do Guardistallo.

Tam zakup win u dziadka, źródlana woda do butelek, a na koniec szlug (na wakacjach można), espresso i La Gazzetta dello Sport na ławce. Żyć nie umierać!

Caffe La Piazzetta – pyszna kawa, a właściciel, to kibic Interu. Czego trzeba więcej?

I przyszedł czas wyjazdu. Było miło, ale się skończyło. Z powrotem jechaliśmy łącznie 27 godzin! Trasę nieco sobie przedłużyliśmy, świadomie, choć nie do końca (długo by opowiadać) – jechaliśmy przez Como (pięknie tam), Szwajcarię, Liechtenstein, Austrię i Niemcy.
Jeśli dotrwaliście do końca, to szacun.
***
Podziękowania i pozdrowienia: B. Danusia, B. Ala, Marta, Zuzek, Madziara Mola, Przemo, Tomek Wiereska, Krzysiu Sadowski, Piotrek Szczapa, Paweł Król, Naku, Skrentek, Jacek & Magda & Zosia & Jasiu z Pruszkowa, Arek Milik, Kuba Błaszczykowski.
Dariusz Kimla