Wędrówki ze ślimakiem. Praga
Zorientowałem się, że wyjazd do Pragi pokrywa się z finałem Euro. Najpierw się zmartwiłem tym faktem, potem pojawiła się myśl, że przecież na luzie będzie można zobaczyć mecz w jakiejś knajpie.
Gdy spacerowałem wraz ze swą lepszą połową po stolicy Czech, nie zauważyłem niczego, co przypominałoby o najważniejszym (jak dla kogo – dla mnie istotniejszy był finał Ligi Mistrzów) meczu tego roku. Tylko jakiś Polak klarował koledze na temat ambicji Cristiano Ronaldo. Poza tym – zero. Portugalczyków i Francuzów nie zauważyłem, a Czesi, którzy nie wyszli z grupy, najwyraźniej mieli ciekawsze rzeczy do roboty.
Postanowiłem więc spotkanie Portugalia – Francja zobaczyć w pokoju hotelowym (powodzi się, dlatego nikogo do redakcji Slow Foot nie dopuszczamy; nie chcemy się dzielić kasą). Telewizor malutki, ale przynajmniej poczułem autentyczną ulgę, że nie muszę słuchać nakręconego „Matiego”, o Hajcie nie wspominając (choć partnerem Borka w finale był chyba Włodzimierz Lubański? Legenda Górnika akurat nie wkurwia). No i cała ta czeska telewizja publiczna wygląda – w przeciwieństwie do naszej – całkiem dobrze.
Mecz jak mecz, znaczy się: finał jak finał. Francuzi niby lepsi, ale jacyś niepewni. Portugalia mająca świadomość, że jest słabsza, ale skoncentrowana, grająca z wiarą, że wcale nie jest daleko od wygranej.
Będąc fanem Sashy Grey, nie mogłem sobie odmówić naklejenia naszego logo obok niej
No i Mark Clattenburg. Kiedyś bardzo mi się podobało to, jak sędziuje, ale trzeba przyznać, że Angol zaczął przeginać. Najpierw był sławetny mecz Chelsea – Tottenham, w którym 41-latek powinien pokazać ze trzy-cztery czerwone kartki gościom, a nie pokazał ani jednej, a teraz nie przerwał akcji, w której Dimitri Payet zapewnił Cristiano Ronaldo kilka tygodni L4. Fajnie, że Clattenburg nie gwiżdże byle bzdetu, ale czasem mógłby zwrócić uwagę na to, że złośliwe nadepnięcie na dłoń czy też ostry atak w kolano, to jednak jest coś kwalifikującego się do przerwania gry.
Zabrakło Ronaldo, ale drużyna Fernando Santosa wygrała – po golu Édera, który wcześniej podczas turnieju chyba nie powąchał murawy. Ponoć Cristiano zapewnił go, że strzeli zwycięską bramkę – tak rodzą się legendy. I dobrze. No więc „słaba Portugalia” wraca ze złotem. Poskakałem sobie trochę po hotelowym pokoju z radości.
Trzeba było zaliczyć jakiś stadion: padło na jeden z najstarszych w Czechach – Viktorii Žižkov. Viktorka ma 113 lat i gra w czeskiej drugiej lidze. Stadion jest niewielki, oldskulowy, położony w nie najpiękniejszej części Pragi. Ale również tam jest ciekawy klimat: w pobliżu obiektu menele piją na trawie, a 20 metrów od nich wyżyłowany gość ćwiczy jakąś sztukę walki. Nie zrobiłem mu zdjęcia, bo pewnie jednym ciosem mógłby ze mną zrobić to, co Éder z Francją.
W drodze na stadion Viktorii: obelisk upamiętniający Ryszarda Siwca
Praga to – jak powiedziałby Tomasz Hajto – fenomenalne miasto. Jest co zwiedzać, jest gdzie wypocząć. Nie będę tu robił za przewodnika, bo nie odróżniam północy od południa, a można przecież wejść chociażby na stronę Mariusza Szczygła. Warto pamiętać o tym, że na Starym Mieście za piwo zapłacimy co najmniej 50 koron, a na Małej Stranie – gdzie koniecznie trzeba zobaczyć Pomnik Ofiar Komunizmu – 28; na przykład w „Pod Petřínem”.
Trzeba przyznać, że w stolicy Czech klimat jest luźny, specyficzny. Widzimy rzeźbę, która parodiuje narodową świętość; widzimy taką oto fontannę: dwóch chłopców sikających na kontur niewątpliwie przypominający Czechy. U nas zrobiono by z tego kolejną wojnę polsko-polską.
Na pewno do Pragi wrócę. Tym razem również po to, żeby zobaczyć jakiś mecz. Na przykład Viktorii Žižkov.
Marcin Wandzel
PS Moja jedenastka Euro: Rui Patrício – Ashley Williams, Leonardo Bonucci, José Fonte – Grzegorz Krychowiak, Aaron Ramsey – Dimitri Payet, Gareth Bale – Nani, Antoine Griezmann, Cristiano Ronaldo.
Już się tłumaczę. Trójka obrońców, bowiem żaden z bocznych mnie nie zachwycił. Nie ma również Pepe, bo – według mnie – wybitnie zagrał jedynie przeciwko Polsce, często był niepewny, a José Fonte wprowadził mnóstwo spokoju w grę Portugalczyków. Pochwalić Fernando Santosa za to, że inteligentnie reagował w trakcie turnieju czy doczepić się do tego, że źle zestawił jedenastkę na mecze grupowe? No, raczej pochwalić. W końcu nie jestem dziennikarzem.
No i to tyle o Euro. Przeciętny turniej, ale jednak będzie co wspominać.