Wybili się w Polsce

Tych, którym powiodło w lepszych ligach, policzyliśmy na palcach obu rąk…

Przez polską ekstraklasę przewijają się tabuny cudzoziemców. Od dawna wiadomo, że w tym przypadku ilość nie idzie w parze z jakością, bowiem nielicznym udaje się w naszej lidze wypromować na tyle, by za godziwe pieniądze odejść do solidnego zagranicznego klubu, gdzie stają się podstawowymi graczami. Niestety, polska ekstraklasa gwiazd nie promuje…

Na pytanie: co do polskiej ekstraklasy wnieśli w tym sezonie choćby Juraj Dancik, Marko Simić, Lubos Hanzel, Janos Szekely czy Mouhamadou Traore, odpowiedzią będzie jedynie ironiczny uśmieszek. Choć z drugiej strony obcokrajowcy odgrywają w naszych klubach coraz bardziej znaczącą rolę, bowiem gdzie byłaby Legia (a wcześniej Polonia) bez bramek Władmira Dwaliszwiliego, Lech bez goli Aleksandra Tonewa i Grego Lovrencsicsa, a GKS Bełchatów bez Emilijusa Zubasa w bramce?

Ciekawe ilu zagranicznym gwiazdorkom T-Mobile Ekstraklasy uda się wyjechać na Zachód do naprawdę przyzwoitych klubów i właśnie tam zrobić karierę? Spekulacji prasowych jest mnóstwo, a kwoty jakie w nich powodują podniecenie u niejednego klubowego skarbnika. Niemniej między dziennikarskimi dywagacjami a rzeczywistością bywają spore rozbieżności, dlatego nie będziemy się nimi zajmować. Pozostaje jednak otwarte pytanie – czy wyróżniający się w rodzimej ekstraklasie cudzoziemcy dołączą do wąskiego grona graczy, którym po wyjeździe z Polski udało się zrobić zagraniczną karierę? Tych, którym się powiodło zliczyliśmy na palcach obu rąk…

Z Pniew na Camp Nou i Old Trafford
W 1993 roku do pierwszej ligi awansowała ekipa Sokoła Pniewy z rewelacyjnym strzelcem Zenonem Burzawą na czele. W klubie z kilkutysięcznego miasteczka w Wielkopolsce pojęto w mig, że ze składem, który wywalczył awans będzie ciężko powalczyć o coś więcej niż o utrzymanie. Wzmocnień poszukano więc na Czarnym Lądzie, a konkretnie w Zimbabwe. Nowymi zawodnikami drużyny z Pniew zostali 21-letni wówczas Norman Mapeza i o 10 lat starszy John Phiri. Niezbyt wysoki jak na obrońcę Mapeza (184 cm) szybko stał się liderem defensywy beniaminka z Pniew. W sezonie 1993/94 rozegrał w teamie z Pniew 26 ligowych spotkań i odszedł do… Galatasaray Stambuł. Na Ali Sami Yen sposobiono się do eliminacji Ligi Mistrzów, gdzie rywalem Galaty byli luksemburczycy z Avenir Beggen. Dwumecz skończył się wynikiem 9:1 dla Turków i w fazie grupowej Ligi Mistrzów już czekały na nich Barcelona, Manchester United oraz IFK Goeteborg (wtedy wygrał tę grupę!). Niewątpliwie przeskok ze stadionu w Pniewach, gdzie po mocniejszym kopnięciu piłka lądowała na sąsiadującym z boiskiem cmentarzu na Old Trafford czy Camp Nou byłby dla wielu piłkarzy szokiem, jednak nie dla Mapezy, który w barwach Galatasaray rozegrał jeden sezon (25 meczów, 2 gole), a potem grał jeszcze m. in. w Ankaragucu, Altayu Izmir czy Gaziantepsporze.

Na marginesie: w składzie Sokoła z sezonu 1993/94 obok wspomnianych Mapezy, Phiriego i Burzawy znajdziemy m. in. Tomasza Rząsę, Kazimierza Sidorczuka, Tomasza Kosa, Piotra Kasperskiego czy nieżyjącego już Krzysztofa Nowaka. Niezły zestaw…

Obrazek z sezonu 1994/95:


Kluby zarobiły, oni przepadli

W sezonie 1996/97 Antoni Ptak zaczął testowanie na organizmie Łódzkiego Klubu Sportowego zawodników z Brazylii. Jeden z nich – Rodrigo Jorge Vieira Ribeiro zagrał w barwach ŁKS ledwie siedem spotkań, ale wiedział kiedy błysnąć. W wygranym przez łodzian 5:0 meczu z Wisłą Kraków zdobył bramkę i popisał się kilkoma efektownymi zagraniami. Z trybun popisy Brazylijczyka oglądali przedstawiciele Fortuny Duesseldorf, którzy nie wahali się wyłożyć na stół – jeśli dobrze pamiętam – ponad milion marek i kupili pomocnika, wierząc, że Rodrigo pomoże zespołowi z Rheinstadion wrócić do Bundesligi. Rodrigo rozegrał w Fortunie 17 spotkań, w których strzelił jedną bramkę. Potem prawdopodobnie wrócił do ojczyzny. Niewykluczone, że Antoni Ptak zachęcony udaną transakcją z Rodrigo w roli głównej, właśnie po tym transferze zainwestował w Brazylijczyków. Z jakim skutkiem, o tym do dziś doskonale pamiętają w Szczecinie.

Latem 1997 roku do ówczesnych wicemistrzów Polski, warszawskiej Legii, dołączył napastnik z Nigerii Kenneth Zeigbo. Zanim nazwiska Nigeryjczyka nauczyli się koledzy z zespołu, doskonale znał je już Rafał Siadaczka z Widzewa Łódź. Otóż podczas meczu o Superpuchar Polski obrońca z Łodzi niemal za każdym razem widział nazwisko napastnika „wojskowych” przed sobą. Niemiłosiernie ogrywający Siadaczkę Zeigbo zdobył efektowną bramkę dla Legii. Potem błysnął w lidze strzelając pięć bramek w dziesięciu meczach. Był powoływany do reprezentacji Nigerii obok Nwankwo Kanu, Tijaniego Babangidy (obaj Ajax) czy Jay Jay Okochy (wtedy Fenerbahce Stambuł). Jednak w następnych dziesięciu ligowych starciach nie trafił do siatki ani razu. Po sezonie Legia sprzedała Nigeryjczyka za 1 800 000 dolarów włoskiej Venezii. Włodarze tego klubu zapewne pluli sobie w brodę, bowiem leczący kontuzję napastnik zagrał ledwie w trzech meczach w Serie A. Potem Zeigbo na chwilę odnalazł się w lidze Zjednoczonych Emiratów Arabskich i w… Libii, jednak do poważnego futbolu już nie wrócił.

Puchary pomagają
Wszyscy zapewne pamiętają znakomitą postawę Wisły Kraków w Pucharze UEFA w sezonie 2002/03, kiedy „Biała Gwiazda” dotarła do 1/16 tych rozgrywek eliminując po drodze Parmę i Schalke. Jednym z motorów napędowych drużyny Henryka Kasperczaka był grający na prawej pomocy Nigeryjczyk Kalu Uche. Nic dziwnego, że po znakomitych meczach przeciw uznanym firmom na Starym Kontynencie, po piłkarza ustawiła się kolejka chętnych. Najczęściej mówiło się o zainteresowaniu Ajaxu, jednak działaczom „Białej Gwiazdy” marzyła się pod Wawelem Liga Mistrzów i nie wyrazili zgody na transfer Uche. Nigeryjczyk na tyle obniżył loty, że najpierw wypożyczono go na rok do Girondins Bordeaux, a potem sprzedano do Almerii. Z niewolnika nie było pracownika. W Hiszpanii Uche grał przez sześć lat z przerwą na występy w szwajcarskim Nauchatel Xamax. Obecnie jest najskuteczniejszym strzelcem tureckiej Kasimpasy (19 goli w 34 meczach).

Rok po Wiśle, sporych wzruszeń w pucharach dostarczył nam Groclin Grodzisk Wielkopolski, wyrzucając za burtę Pucharu UEFA Herthę Berlin i Manchester City. Obroną grodziszczan dowodził Chorwat, Ivica Kriżanac. Zawodnik z Bałkanów w jednym z wywiadów przyznał, że chciałby zarabiać tyle pieniędzy, żeby trzymać je na balkonie… O dziwo, marzenie się spełniło. Z Grodziska przeszedł do przebogatego rosyjskiego potentata, Zenita Sankt Petersburg. Przez sześć sezonów wywalczył dwa mistrzostwa Rosji, dwa puchary Rosji, a na dokładkę Puchar UEFA i Superpuchar Europy w 2008 roku. Obecnie 34-latek gra w chorwackim RNK Split.

Po zdobyciu mistrzostwa Polski w 2010 roku działacze Lecha tak długo zwlekali z pozyskaniem Artjoma Rudniewa, że zdążyli przegrać eliminacje do Ligi Mistrzów, na otarcie łez kwalifikując się do Ligi Europy. Łotewski napastnik został zgłoszony do rozgrywek grupowych i już w pierwszym meczu zanotował hat-trick na stadionie Juventusu. Rudniew trafił też w rewanżowym starciu z Juve w Poznaniu. W esktraklasie przez dwa sezony w barwach Lecha w 56 meczach strzelił 33 bramki. Obecnie staje się jednym z wartościowszych napastników Bundesligi, w minionym sezonie, w 21 meczach HSV Hamburg jedenastokrotnie pokonywał bramkarzy rywali.

Aż 22 razy w europejskich pucharach w barwach krakowskiej Wisły zaprezentował się Kostarykańczyk Junior Diaz. Najpierw „Biała Gwiazda” sprzedała go do belgijskiego Club Brugge, gdzie nie zrobił furory, po czym wypożyczyła go na rok. Teraz Diaz usiłuje przebić się do podstawowej jedenastki mocnego FSV Mainz. Na razie wychodzi mu to gorzej niż średnio, bowiem na 34 możliwe ligowe mecze zanotował 11 występów.

Marka klubu robi swoje
O sukcesach w pucharach trudno mówić w przypadku Brazylijczyka Marcelo (w barwach Wisły 49 meczów w lidze, 10 goli), który dziś dzieli i rządzi w defensywie PSV Eindhoven, Jana Muchy (zaledwie rundy wstępne Pucharu UEFA i Ligi Europy z Legią), znajdującego się w kadrze Evertonu, czy Moussy Ouatarry (sezon w Legii, potem przez 4 lata gracz FC Kaiserslautern). Jednak swoje w tym przypadku robi marka klubu, zachodni menadżerowie doskonale wiedzą, że w Wiśle czy w Legii zawsze można znaleźć jakiegoś ciekawego piłkarza.

O marce klubu ciężko mówić w przypadku Brazylijczyka Rodneia, którego droga na boiska Bundesligi wiodła przez FC Wilno i Jagiellonię Białystok. Rosły defensor spisywał się w stolicy Podlasia na tyle dobrze, że zapracował na transfer do Herthy Berlin. W stolicy Niemiec nie wiodło mu się już tak dobrze, zatem przeszedł do FC Kaiserslautern. I był to strzał w dziesiątkę, bowiem Rodnei był tam podstawowym zawodnikiem. Obecnie jest ostoją defensywy austriackiego Red Bull Salzburg.

Blokować, czy nie blokować?
Oto jest pytanie! Z perspektywy czasu można stwierdzić, że zdolni zawodnicy przychodzą do polskiej ekstraklasy jedynie po to, by się wypromować i jeśli trafi się na nich kupiec oferujący godziwą zapłatę należy ich najszybciej sprzedać. Dwa czy trzy miliony euro w klubowej kasie to naprawdę gigantyczny zastrzyk gotówki dla każdego polskiego klubu. Nie ma ludzi niezastąpionych. Ile Wisła straciła na Kalu Uche czy Maorze Meliskonie, Lech na Semirze Stlilciu, a Legia na Miroslavie Radoviciu? Jak grali wyżej wymienieni zawodnicy gdy zablokowano im możliwość przejścia do silniejszego i bogatszego klubu – doskonale wiemy. O ile Serb utożsamia się z Legią i jest jedną z jej gwiazd, o tyle pozostali to najemnicy, którzy jedyną więź z klubem czują poprzez przelewy na konto. Smutne to, ale prawdziwe.

Grzegorz Ziarkowski