Wykłady profesora Valdano

Mundial Mexico ’86 był pierwszą imprezą piłkarską, na której – że tak podniośle napiszę – ktoś złamał moje futbolowe serce.

Była to, oczywiście, reprezentacja Brazylii, która przegrała w ćwierćfinale z Francją (Les Bleus lepiej wykonywali jedenastki) i załapała się jedynie na Nagrodę Fair Play. Jak Kanarki odpadły, przerzuciłem się na Maradonę i jego los amigos, którzy w finale trafili na Matthäusa i jego die Freunde.

Niemcom wtedy nikt nie kibicował (podobnie jak Rosjanom). Chociaż nie… Był jeden chłopak na osiedlu, fan Die Mannschaft, ale patrzyliśmy na niego, jakby przybył z innej planety. A może więcej było takich gości? W końcu na Górnym Śląsku sympatie niemieckie to nic dziwnego, o czym świetnie pisał Zbigniew Rokita w „Kajś” (gorąco polecam książkę, mimo że dostała Nagrodę Nike). No dobra, ale za Ruskimi to już na pewno nikt nie był.

W takich oto składach zagrały w finale MŚ 1986 Niemcy i Argentyna:

„Maradona”, „Valdano”, „Pumpido”, nie mówiąc o „Burruchadze” i „Olarticoechei” – tak brzmiące nazwisko działały na wyobraźnię. Komu mógł do niej przemówić jakiś Klaus czy inny Andreas? Andreas to był syn sąsiada, z którego śmiano się, że jak wyjechał do Reichu, to od razu przestał być Andrzejem, a stał się Andreasem. Ale patrząc na historię Górnego Śląska, kwestia imion to też nie jest prosta rozkmina.

Wypada również wspomnieć, że trzech z jedenastu zawodników, na których postawił Carlos Bilardo, już nie żyje. Pierwszy odszedł José Luis Cuciuffo (2004 – wypadek na polowaniu), potem jego imiennik Brown (2019 – choroba Alzheimera), następnie, co wszyscy mamy świeżo w pamięci, choć czasy takie, że wszystko dzieje się krótko i szybko – „Boski Diego”, kapitan La Albiceleste (2020 – zatrzymane akcji serca).

Podziwiało się – wiadomo – Maradonę, choć dziś – patrząc na całokształt – trudno mi go lubić, a i wydaje się, że nawet wtedy, 35 lat temu, to nie jemu kibicowałem najbardziej. Może Burruchadze, może Ruggieriemu, a może Valdano? Trzeba jednak przyznać, że nawet słynna, oszukańcza „ręka Boga”, którą Diego Armando pokonał w ćwierćfinale Petera Shiltona, ma coś w sobie. W przeciwieństwie do chociażby ręki Thierry’ego Henry’ego z barażu z Irlandią. To już była wiocha.

Valdano nie był piłkarskim geniuszem, jak Maradona, lecz graczem „zaledwie” świetnym. Za to intelektualnie stanowił postać biegunowo odmienną od jego niewysokiego kolegi. Po śmierci El Pibe del Oro właśnie były zawodnik i trener Realu Madryt dzierży tytuł najsłynniejszego żyjącego zawodnika wspaniałej Argentyny z meksykańskiego mundialu. Dziś uchodzi za jednego z najciekawszych futbolowych ekspertów, a my – dzięki Eleven Sports – mogliśmy posłuchać, co urodzony w Las Parejas napastnik ma do powiedzenia.


Valdano jako gracz Alavés

Na pierwszy ogień poszedł wywiad, który z Valdano przeprowadził bodaj najbardziej kumaty komentator Eleven, Marcin Gazda (na potwierdzenie tezy zaczął od zacytowania Kierkegaarda). Rozmowę włączyłem, gdy okazała się już z lekka… przeterminowana, gdyż obaj panowie gadali o Ronaldzie Koemanie jako trenerze Barcelony, a o Viniciusie mówiono jako o potencjalnej gwieździe Królewskich. Jak wiemy, Holender stracił robotę, a wieści o fenomenalnej grze Viniego Jr., o tym, że to już kozak niebywały, mogły dotrzeć nawet do ekspertów Polsatu Sport Premium.

Tak czy siak, warto rozmowę dziennikarza z ekspertem obejrzeć, bowiem pierwszy zadaje sensowne pytania, a drugi zdecydowanie wychodzi poza środowiskowe anegdotki, no i jego myśli nie giną pod ciężarem ego, mają wymiar uniwersalny, nawet gdy dotyczą rzeczy nieaktualnych. Gdy Valdano niemal na początku wywiadu uznaje prymat wyniku nad pięknem gry za rzecz żałosną, wiemy już, jakie ma podejście do piłki. Trzeba jednak powiedzieć, że nie jest ani pięknoduchem, ani fanatykiem, zdaje sobie sprawę, iż nie żyjemy w idealnym świecie.

O tym, że Argentyńczyk widzi więcej niż czubek własnego nosa, świadczy jego podziw dla Florentino Péreza. Kiedyś, gdy Valdano był dyrektorem generalnym i doradcą prezesa Realu, toczył w klubie boje z José Mourinho (jak wiemy, ten raczej stawia wynik ponad piękno). Pérez stanął po stronie trenera i zwolnił dyrektora. Nie przypominam sobie, by Valdano – często przecież wypowiadający się na temat Królewskich – nawiązał do starych zatargów. Niedzisiejsza postawa. Na marginesie, niektóre opinie wygłaszane przez byłego trenera Tenerife sprawiają, ze jest on uznawany czasem nawet za kogoś, kto bardziej sprzyja Barçy niż Realowi, co jest zresztą bzdurą.

Gdy skończył się wywiad, pomyślałem, że trochę mnie rozczarował, i to nie z winy Gazdy, lecz Valdano. „Filozof futbolu” odpowiadał na pytania nie tyle zdawkowo, co jakby trochę… zbyt krótko. Kończył, gdy aż prosiło się, aby pociągnął temat. Po chwili naszła mnie refleksja: a może to dobrze? Może umiar w czasach pieprzących trzy po trzy celebrytów to wielka cnota? Lepiej powiedzieć pięć słów za mało niż jedno za dużo?

Po dającej do myślenia rozmowie włączyłem krótki (trwa niecałe 30 minut) dokument o bohaterze tego tekstu, też wyemitowany przez Eleven. Rzecz jest częścią cyklu upamiętniającego 90-lecie La Ligi.

Jest – jak wspomniałem – krótka, trochę chaotyczna i, niestety, omija istotne fakty. Jak zwykle elegancki Valdano, cytując Borgesa, opowiada o sobie i lidze hiszpańskiej, o futbolu w ogóle – nie tylko o grze jedenastu na jedenastu, ale też umieszcza go w kontekście społecznym. Facet cytuje argentyńskiego pisarza i poetę, ale jego wypowiedzi nie są napuszone, potrafi być zabawny. Wystarczy przypomnieć słynny cytat: „Grać przeciwko rywalowi nastawionemu na defensywę to jak uprawiać seks z drzewem”.

Gdy mówi o sobie, najciekawiej słucha się tych mniej znanych (przynajmniej mnie) wątków o jego początkach w hiszpańskim futbolu, czyli pojawieniu się w wieku niespełna 20 lat w Vitorii, by grać dla Deportivo Alavés. Stamtąd ten młody napastnik, o trudnym charakterze, zaczął swą hiszpańską drogę na szczyt. W filmie możemy posłuchać jego ówczesnego trenera, Marokańczyka Abdel-Laia Ben Bareka, który w hiszpańskiej Wikipedii figuruje jako Abdallah Ben Barek.

Świetny jest fragment, w którym Valdano opowiada o najsłynniejszych Argentyńczykach w historii Primera División (jakoś nigdy nie zdawałem sobie sprawy z tego, że było ich o wiele więcej niż Brazylijczyków). Zwrócenie uwagi, na czym polegała wielkość Alfredo Di Stefano czy porównanie Maradony z Leo Messim – mógłbym słuchać o tym godzinami. Kapitalne połączenie erudycji z prostotą przekazu. Były zawodnik Realu Saragossa ożywia się, gdy opowiada o swoim ulubieńcu Pablo Aimarze. Zawsze uważałem, że były pomocnik Valencii był o półkę niżej niż największe gwiazdy futbolu i że nigdy ich poziomu by nie osiągnął. Valdano zdaje się być przekonanym, że El Payaso wszedłby na poziom najwybitniejszych graczy, gdyby nie kontuzje. Dziś rzecz nie do zweryfikowania.

Zawsze też zastanawiałem się, dlaczego „Filozof” tak szybko zakończył karierę trenerską. Teraz poznałem odpowiedź i jest to kolejny powód, by szanować tego eleganckiego 66-latka.

Skoro jest tak dobrze, to czemu jest tak średnio? Po pierwsze, niecałe pół godziny – co to jest? Po drugie – ominięcie niektórych wątków jest niewybaczalne. Najbardziej rzuca się w oczy jeden: przecież Jorge Alberto Francisco Valdano Castellanos jako trener CD Tenerife sezon po sezonie dwa razy pokonał Real Madryt w ostatniej kolejce, co dawało mistrzostwo… Barcelonie. Materiał na film sensacyjny został całkowicie pominięty. Przy okazji warto poszukać w sieci informacji na temat poziomu sędziowania w tamtych meczach.

Nie zmienia to faktu, że oba programy Eleven Sports dobrze się oglądało. Wolałbym jednak, żeby Gazda maglował „Filozofa futbolu” przynajmniej z godzinę, a film o nim niech trwa przynajmniej półtorej.

Warto posłuchać Jorge Valdano. Na pewno przyjdzie mi do głowy postać tego „filozofa futbolu”, gdy jakiś rodzimy ekspert będzie miał problem z wymówieniem nazwiska „Aubameyang” bądź zdziwi się, że Karim Benzema rozgrywa piłkę poza polem karnym rywala.

Marcin Wandzel