Z bagażem goli

O spadku notowań włoskiej piłki klubowej już było u nas w przeszłości.

Od dobrych kilku lat przechodzi ona załamanie, o ile jest to odpowiednie słowo. Honoru dzielnie próbuje bronić w ostatnich sezonach Juventus, który w poprzedniej edycji Ligi Mistrzów doszedł nawet do finału. Dopiero w nim jego zakusy na zdobycie trofeum zostały odparte przez Barcelonę. Poza „Starą Damą” nieźle sobie radzi w europejskich rozgrywkach Napoli. Nie słyszymy i nie widzimy jednak efektywnych wyników osiąganych przez inne włoskie firmy.

W ostatni wtorek AS Roma poniosła bardzo wysoką porażkę z FC Barcelona. Była to jej trzecia w przeciągu ośmiu lat przegrana o tak wysokich rozmiarach. W 2007 roku Manchester United pokonał ją 7:1 na Old Trafford. Jesienią ubiegłego roku klub Francesco Tottiego poniósł w Rzymie równie wyraźną i identyczną przegraną, ulegając 1:7 Bayernowi Monachium.

Oczywiście, po tej ostatniej kapitulacji nie brakowało zachwytów nad klasą drużyny z Camp Nou, która kilka dni wcześniej rozniosła Real Madryt w meczu ligowym na jego boisku. Mam jednak nieodparte przekonanie, że jeśli każdy przeciwko jedenastce z Katalonii grałby podobnie nieporadnie jak to robili gracze ze stolicy Włoch (a niestety większość nie dorównuje klasą i tak czy siak jest skazana na porażkę), drużyna Luisa Enrique mogłaby występować z zawiązanymi oczami.

Roma nie jest może najbardziej utytułowanym klubem z Italii, ale swoje w historii potrafiła osiągnąć. 31 startów w europejskich pucharach, w tym kilka udziałów w finałach, jeden triumf w Pucharze Miast Targowych w edycji 1960/1961; zwycięstwo w dwumeczu finałowym z Birmingham City.

Wielu wspaniałych trenerów w historii „Wilczycy”, równie sporo klasowych i utytułowanych piłkarzy (dwudziestu mistrzów świata w dotychczasowym okresie). To jednak tylko wyliczanki, które na boisku nie mają większego znaczenia, bo liczy się jedynie tu i teraz.

Barcelona zdeklasowała Romę, dla której kluczowy do awansu z grupy będzie ostatni mecz przeciwko BATE Borysów. Rzymianie nie mieli nic do powiedzenia we wtorkowy wieczór. Ich bierna postawa aż raziła w oczy. Głęboko ustawieni w obronie, tam jednak statyczni; jakby pozbawieni życia i chęci do dzielnego przeszkadzania. To nie mogło dobrze się skończyć. Końcowy wynik 6:1 najlepiej obrazuje przepaść dzielącą obie drużyny.

sergio-busquets-seydou-keita-champions-league-roma-barcelona_3380874

Podopieczni Rudiego Garcii byli tego dnia bezradni, okazawszy się łatwą przeszkodą dla nabierającej szybkości i rozmachu Barcelony (po kontuzji do podstawowego składu Blaugrany wrócił Lionel Messi). Przykro było patrzeć na miażdżącą przewagę nad gośćmi, ponieważ człowiek zawsze po cichu liczy na wyrównane zawody; bez względu na udział w nich jednej drużyny znacznie bardziej faworyzowanej. Tym razem Roma nie spełniła pokładanych gdzieś głęboko nadziei na zacięte widowisko. Szkoda.

Paweł Król