Zadanie wykonane – fotel lidera obroniony

Przed meczem z Gruzinami zastanawiano się tylko nad jednym: nie czy, ale ile wygramy. Bo to, że zdobędziemy trzy punkty było pewne jak śmierć i podatki…

Nikt nie dopuszczał do siebie myśli, że w sobotnie upalne popołudnie na Stadionie Narodowym możemy stracić punkty z Gruzinami, których jesienią ograliśmy dość lekko, łatwo i przyjemnie. Dyżurny sceptycyzm zachowywał prezes Zbigniew Boniek, który przypominał, że w Tbilisi gospodarze do przerwy mogli prowadzić 2:1, ale szczęśliwym zrządzeniem losu było 0:0… Zastanawiano się i dyskutowano nad kształtem jedenastki na Gruzję. Adam Nawałka zaskoczył większość kibiców i dziennikarzy, desygnując do gry w podstawowym składzie Michała Pazdana i Krzysztofa Mączyńskiego oraz sadzając Jakuba Błaszczykowskiego na ławce rezerwowych. Część kibiców na stadionie (a pewnie i przed telewizorami) kręciło z niedowierzaniem głowami widząc wybrańców selekcjonera. No, ale tych ostatnich mamy w kraju prawie 38 milionów. I każdy jest tęgim futbolowym specem. Zatem jeszcze hymny i… gramy!

Gra bez środka
Animuszu i werwy naszym starczyło na 25 minut. Potem już tylko spadaliśmy z wysokich obrotów. Najpierw wpadliśmy w dołek, z którego na chwilę wyrwał nas niezły strzał Arkadiusza Milika sprzed pola karnego. A po zdobyciu pierwszej bramki oglądaliśmy już nie dołek, a dół w wykonaniu Polaków. Gruzini opanowali środek pola i mogli sobie tylko pluć w brodę, że z powodu bałaganu w ich federacji zabrakło najlepszego z ich pomocników, Dżaby Kankawy. Polacy notowali sporo strat, nie było piłkarza, który w środkowej strefie boiska wziąłby na siebie ciężar gry. Aż prosiło się o wejście Karola Linetty’ego, bardziej niecierpliwi na trybunach zaczęli zastanawiać się, czemu Nawałka nie powołał Adriana Mierzejewskiego, ktoś z tyłu zaczął ubolewać nad upadkiem Mateusza Klicha…

Na wyszkolenie Gruzinów patrzyło się z dużą przyjemnością. Radzili sobie z piłką całkiem przyzwoicie, lepiej od naszych orłów, jednak w ich grze było za dużo chaosu, by mogło się wyłonić z niego realne zagrożenie dla naszej bramki. Najbardziej podobał mi się ich lewy obrońca Georgi Nawalowski. W pewnym momencie drugiej połowy ruszył spod własnego pola karnego. Biedny Kamil Grosicki gonił go niemal przez całą długość boiska, a gdy już go dogonił, Gruzin sprytnie obił piłkę o jego nogi i wywalczył rzut rożny. To właśnie Nawalowski sprawił, że polscy kibice wstrzymali oddech, gdy w 82. minucie efektownym uderzeniem „ostemplował” naszą poprzeczkę… Wtedy już odliczaliśmy minuty do końca. Byleby utrzymać to 1:0, byleby wygrać…

I wtedy stało się coś, czego nikt nie oczekiwał. Robert Lewandowski, który przez cały mecz raczej statystował, pokazał, że w reprezentacji może i strzela od wielkiego dzwonu, ale nie wolno go odpuścić, bo w Bayernie przypadkowych piłkarzy być nie może… Jego hat-trick był balsamem na skołatane nerwy i serca kibiców. Upoceni, umordowani niemiłosierną duchotą na trybunach po meczu odśpiewali piłkarzom puszczoną z głośników „Bałkanicę”. A ci tańczyli na murawie. I jedni i drudzy mieli prawo do radości. Thriller zakończył się happy-endem. Teraz przed nami – miejmy nadzieję – pożyteczny sprawdzian z Grecją. Byle do jesieni!

akpa20150613_polska_gruzja_dg_6728

Do raportu, wystąp!
Jak z perspektywy trybun wyglądała gra naszych reprezentantów? W bramce niezwykle pewny Łukasz Fabiański. Każda jego interwencja, nawet przy błahych i z pozoru niegroźnych wrzutkach, znamionowała wielki spokój i klasę. Dawał odczuć obrońcom, że mogą na niego liczyć. Gość dopiero w trzydziestym roku życia zaczyna robić karierę na miarę niemałych możliwości.

Łukasz Piszczek jak zwykle szarpał dużo do przodu, ale tym razem nie było z jego akcji żadnego pożytku. Najgorsze było to, że zapominał o obronie. Jego stroną niemal bezkarnie hasał wspomniany Nawalowski. W meczu z mocniejszym rywalem może się to skończyć dla nas bardzo źle.
Łukaszowi Szukale bardzo zaszkodziła… nieobecność Kamila Glika, bo to właśnie Szukała był kreowany na lidera naszej defensywy. Nerwowy, elektryczny, niepewny. Nie był to najlepszy występ piłkarza arabskiego Al-Ittihad. Przy tak grającym Szukale, niemal na profesora wyrósł Michał Pazdan. Obrońca Jagiellonii dojrzał. Był tam, gdzie być powinien, wybijał, asekurował, uspokajał grę, czyścił przedpole naszej bramki. Niesamowicie pewny, nie przypominam sobie ani jednej jego pomyłki. Wygląda na to, że uświadomił sobie, że wirtuozem futbolu już nie zostanie i nie silił się na wielkie kombinacje, niepotrzebne dryblingi, czy ryzykowne podania. Jak trzeba wywalić piłkę w trybuny, to Pazdan bez wielkich ceregieli to zrobi. Od tego jest na boisku.
Maciej Rybus w końcu zagrał na lewej obronie. Jeśli już ma grać w podstawowym składzie naszej reprezentacji, to tylko tam. Bo im rzadziej Rybus uczestniczy w akcjach ofensywnych, tym dla nas lepiej.
Kamil Grosicki w pierwszych minutach mógł zdobyć dwie bramki, ale mylił się o centymetry. Jak zwykle dużo biegał, dużo walczył, ale jak na skrzydłowego przegrywał za dużo pojedynków. Gdyby częściej włączał na boisku myślenie, byłoby z niego wiele więcej pożytku.
Nasi środkowi pomocnicy, Grzegorz Krychowiak i Krzysztof Mączyński raczej zawiedli. Pomocnik Sevilli wykonywał poprawnie swoje obowiązki na murawie, ale nie dołożył nic ponadto. A mając takiego partnera jak Mączyński, Krychowiak musi dać z siebie nie 100, 120, ale 150 procent. Piłkarz z ligi chińskiej jest ulubieńcem Nawałki i… na tym jego atuty się kończą. Bojaźliwy, szybko oddaje piłkę do najbliżej ustawionego partnera, z reguły jest to stojący za nim obrońca. Poziom reprezentacyjny go przerasta. Owszem, maczał palce (te u nóg) przy pierwszym golu dla reprezentacji, ale w sumie statystował na boisku.
Sławomir Peszko ma 30 lat, ale już chyba nigdy nie nauczy się podnosić głowy do góry, gdy ma piłkę przy nodze. Jeszcze bardziej chaotyczny niż Grosicki. O Peszce powinni pomyśleć filmowcy, gdy będą kręcić remake „Forresta Gumpa”.

Gdyby nie ostatnie minuty, Arkadiusz Milik w pełni zasługiwałby na miano męża opatrznościowego reprezentacji. Aż miło patrzeć jak rozwija się ten chłopak. Gol z Gruzją – palce lizać. Dostał piłkę, podniósł głowę, spokojnie, precyzyjnie i mocno uderzył. Klasa światowa!
Robert Lewandowski ustrzelił fantastycznego hat-tricka, wreszcie w koszulce z białym orłem pokazał snajperski instynkt i dobił Gruzinów. Przy okazji przewodzi klasyfikacji najskuteczniejszych graczy eliminacji. I dzięki temu zapominamy o tym, co robił na boisku przez 86 minut.

Ciekawe czy Jakub Błaszczykowski zebrał kiedyś tyle braw w swojej karierze, ile dostał podczas wejścia na murawę w sobotnie popołudnie. Dzięki jego niebywałej ambicji strzeliliśmy ważną drugą bramkę. Z Grekami powinien zagrać więcej. Tomasz Jodłowiec i Marcin Komorowski grali zbyt krótko, by ocenić ich występ.

Wyjeżdżając z parkingu przy Stadionie Narodowym, w Antyradiu usłyszałem zapomniany kawałek Kobranocki. Odpoczynek dla uszu, po „przebojach”, którymi katowano kibiców na stadionie przed meczem i w przerwie. Miłego odbioru.

Grzegorz Ziarkowski