ŻALgiris, czyli ostatnia ofiara Grunwaldu

Czekałem dwa tygodnie na to, by poznać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie: czy Marek Zub jest faktycznie trenerskim geniuszem, a piłkarze ze stolicy Litwy mogą zagrać w poważnej fazie europejskich rozgrywek. Dostałem konkretną odpowiedź: w Salzburgu Żalgiris poległ 0:5.

Żadna to przyjemność skopać leżącego. Niemniej wynik czwartkowej potyczki IV rundy eliminacyjnej Ligi Europy uzmysłowił nam bezmiar kompromitacji poznańskiego Lecha w tegorocznej edycji europejskich pucharów. Głównym winowajcą tej klęski jest Mariusz Rumak, szkoleniowiec Kolejorza.

Żalgiris znaczy Grunwald
Grunwald kojarzy nam się z historycznym polsko-litewskim zwycięstwem nad zakonem krzyżackim. W języku litewskim Grunwald to Żalgiris. Wychodzi na to, że ostatnią ofiarą Gruwaldu jest właśnie trener Rumak. I to ponad 600 lat po pamiętnej bitwie.

W tej edycji Ligi Europy poznański klub miał nie lada przywilej, o którym polskie kluby mogą jedynie pomarzyć, mianowicie rozstawienie w każdej z eliminacyjnych rund. Oznaczało to, że rywalami Kolejorza będą drużyny absolutnie w jego zasięgu, a na przeciwnika z Francji, Rosji, Anglii, Hiszpanii czy Niemiec, Lech będzie mógł trafić dopiero w fazie grupowej. Nic, tylko grać, golić frajerów i zbierać punkty do rankingu UEFA. Owe rozstawienie wynikało głownie ze znakomitej postawy lechitów w pucharach za czasów Franciszka Smudy, Jacka Zielińskiego i trochę mniejszej zasłudze Jose Mari Bakero. Dzięki tym ludziom Rumak mógł i powinien spijać śmietankę, lekko, łatwo i przyjemnie awansując do fazy grupowej LE.

Finowie uśpili czujność
W starciach z fińską Honką poznaniacy nie zachwycili, a mimo to odnieśli dwa zwycięstwa. Niewysokie, niezbyt przekonujące, lecz pozwalające z optymizmem patrzeć w niedaleką przyszłość. Zdziesiątkowani podczas okresu przygotowawczego lechici zdawali się wychodzić na prostą. Mecze z Żalgirisem miały potwierdzać progres teamu Rumaka, bowiem Litwinów nikt poważnie w Polsce i w Europie nie traktował. Ba, wyeliminowanie przez nich Irlandczykówz Saint Patrick’s oraz Pjunika Erewań traktowano bardziej jako wypadek przy pracy. Kim bowiem drużyna z Wilna miałaby straszyć poznaniaków? Trenerem Zubem, który w 2008 roku w koncertowy sposób spuścił dość solidny Widzew do drugiej ligi? Kamilem Bilińskim, Georgasem Freidgemasem i Pawłem Komołowem, którzy nie poradzili sobie w naszej ekstraklasie? Wiekowym Andriusem Skerlą na środku obrony? Każdego rywala szanować trzeba, ale nie można się go bać. A co gorsza lekceważyć.

635110477914834426

Pierwszy mecz w Wilnie pokazał, że trener Rumak wraz ze swoim sztabem nie odrobił pracy domowej. A ta nie była skomplikowana. Wystarczyło sobie przypomnieć błędy jakie popełnił Maciej Skorża przygotowując Wisłę Kraków do pamiętnych pojedynków z Levadią Tallin. Rumak, podobnie jak Skorża, liczył, że jego podopieczni właściwie z marszu przejdą teoretycznie słabszego rywala. I to był błąd, bo gdyby ktoś z Poznania tu i ówdzie zasięgnął języka, zorientowałby się, że na mecz z polskim zespołem Litwini wyjdą wyjątkowo zdeterminowani. Że Zub zrobi wszystko, by pokazać, że za wcześnie skreślono go w Polsce.

Na Lecha trzeba niewiele
Jeśli w meczach z Dumą Wielkopolski gracze ze stolicy Litwy zaprezentowali maksimum swoich możliwości, to mamy skalę kompromitacji Lecha. Żalgiris grał prostymi, topornymi środkami. Obrońcy, niewiele się namyślając wywalali piłkę do przodu ile sił w nogach, pomocnicy biegali za dwóch, Komołow rozdzielał piłki na bok do szybkich, aczkolwiek surowych technicznie piłkarzy. W ataku szarpał Biliński, ale z powodu niezbyt dużych umiejętności niewiele mógł zdziałać. Drużyna z Litwy grała na poziomie – nikogo nie obrażając – Termaliki Nieciecza, którą w ubiegłą niedzielę poznaniacy rozbili 4:0. Tymczasem Kolejorz sprezentował bramkę podopiecznym Zuba i sam niewiele robił, by odrobić straty. Może piłkarze ze stolicy Wielkopolski liczyli na to, że z nawiązką odrobią straty na własnym stadionie?

Zakłócenia na wizji (trenerskiej)
W rewanżu trener Rumak zaskoczył wszystkich ustawieniem, wystawiając do gry dwóch defensywnych pomocników – zagubionego jak dziecko we mgle Szymona Drewniaka i kopiącego non stop piłkę pod nogi Litwinów Łukasza Trałkę, a w ataku grającego ostatnio na skrzydłach Vojo Ubiparipa. W obronie czwórka defensorów (czego tu bronić?!) z dostojnie kopiącym się po czole Manuelem Arboledą jako głównodowodzącym. I jeszcze ten bezbarwny Możdżeń na prawym skrzydle…

Za to z ławki rezerwowych Żalgiris straszyli błyskotliwy (choć w słabszej formie) Grego Lovrencsics, silny i ambitny Bartosz Ślusarski oraz nieprzewidywalny Łukasz Teodorczyk. A co by było, gdyby Rumak zdecydował się wystawić na skrzydłach Lovrencsicsa i Ubiparipa, jako ofensywny pomocnik grałby Szymon Pawłowski, z głębi pomocy piłkę wyprowadzałby Kasper Hamalainen, zaś stoperów-osiłków Żalgirisu rozpychałby niewiele ustępujący im pod względem centymetrów i kilogramów Ślusarski? Tego niestety, się nie dowiemy…

Na marginesie dodam, że przy takim ustawieniu na ławce rezerwowych Rumakowi z graczy ofensywnych na ławce zostaliby Teodorczyk i Patryk Wolski. W razie niekorzystnego obrotu sprawy trener rzuciłby do ataku „Teo” i młokosa Wolskiego. Wówczas nikt przynajmniej nie zarzuciłby mu, że nie posłał bój wszystkich sił.

Sposób w jaki strzelający bramkę Rytis Leliuga ośmieszył w pojedynkę sześciu (!) majestatycznie statystujących piłkarzy Lecha obnaża jedynie słabość Kolejorza w defensywie. Później było niewiele lepiej. Kreujący ofensywne poczynania Żalgirisu Komołow kiedy zorientował się, że Trałka i Drewniak nie tylko nie potrafią wyprowadzić piłki, ale i jej odebrać, hasał bezkarnie na połowie poznaniaków.

Lepsi przez trzy minuty
W końcówce piłkarze z Wilna oddychali już rękawami, co wykorzystali lechici, strzelając bramkę, bo następną podarował im niezdarnie interweniujący Chorwat Luka Perić. Na wyrównanie zabrakło czasu. Mogłoby go wystarczyć, gdyby Rumak wprowadził na boisko Lovrencsicsa, Teodorczyka i Ślusarskiego już w przerwie, a nie w – odpowiednio – 55., 54. i 61. minucie…

Nie zdziwiłoby mnie, gdyby zadowolony z siebie i nieznoszący krytyki szkoleniowiec Lecha powiedział – wzorem Wojciecha Łazarka – na pomeczowej konferencji, że może i przegrał dwumecz, ale jego zespół wygrał ostatnie trzy minuty starcia w Poznaniu. W ogóle Rumak w Wilnie zapoczątkował nową świecką tradycję: najpierw po meczu spowiadał się kibicom, a nie bossom Lecha ze słabej postawy swoich podopiecznych, potem odmówił pomeczowego wywiadu reporterowi Polsatu Sport w tak sugestywny sposób, że początkujący dziennikarz zapewne nie raz odwiedził psychoanalityka, zaś tuż po końcowym gwizdku rewanżu w Poznaniu zaczął szarpać Andriusa Velickę. Wyobraźmy sobie, że takie zachowania to norma i podobnie reaguje równie temperamentny Andrzej Pyrdoł…

Odwrót od Europy
Powyższe argumenty wskazują na to, że głównym winowajcą blamażu Lecha jest nie kto inny jak trener Rumak. Choć obrońcy trenera mogą powiedzieć, że on na boisku nie grał. Całkowicie zgadzam się z Adamem Godlewskim – choć tak w ogóle rzadko się z nim zgadzam – że pod wodzą tego szkoleniowca poznański zespół cofnął się w rozwoju. W ubiegłym roku dostał tęgie baty od słabego AIK Solna, zaś w tym roku odpadł z jeszcze słabszym przeciwnikiem. Wpadkę z minionego roku można zrzucić na karb niedoświadczenia szkoleniowca, w tym roku nic go nie usprawiedliwia. Rumak po prostu nie wyciągnął wniosków z poprzedniej klęski i z uporem maniaka brnął w kolejną.

A w czwartej rundzie eliminacji Ligi Europy lechici mogli trafić na albańskie FK Kukesi, Skanderbeu Korce gruzińskie Dinamo Tibilisi, czy Dila Gori lub islandzki FK Hafnarfjordur…

PS. O sławetnym transparencie sławiącym polskich panów powiedziano i napisano już wszystko. Jego autorów odsyłam do książki Pawła Jasienicy „Polska Jagiellonów”. Tam przeczytają sobie jak było naprawdę przed zjednoczeniem Polski i Litwy.

Grzegorz Ziarkowski