Zmiany po niebieskiej stronie miasta

O ile Liverpool od lat trzyma się obranego kursu, o tyle Everton wciąż szuka właściwego dla siebie kierunku.

Wielkim wyczuciem wykazali się działacze Liverpoolu, którzy w 2015 roku zatrudnili w roli menedżera Jürgena Kloppa. Może nie natychmiast wysoki Niemiec sprawił, że popularni „The Reds” weszli na najwyższe obroty. Faktem jednak jest, że dość szybko drużyna prowadzona przez niego zaczęła nabierać kształtu i rozmachu.

Zgoła inaczej jest po niebieskiej stronie miasta, gdzie ostatnio nowym menedżerem „The Toffees” został Frank Lampard. Były znakomity pomocnik Chelsea jest ósmym człowiekiem na tym odpowiedzialnym stanowisku na Goodison Park od 2015 r. Wymieńmy teraz jego poprzedników:
Roberto Martínez, Ronald Koeman, Sam Allardyce, Marco Silva, Duncan Ferguson (tymczasowo), Carlo Ancelotti, Rafael Benítez.

Jedynie pierwszy z nich pracował w tym klubie dość długo w roli głównego menedżera; w latach 2013-2016. Pozostali na dłużej miejsca nie zagrzali.

Bardzo jest zatem możliwe, że nieco starsi kibice Evertonu tęsknią za stabilizacją z okresu pracy w tej roli Davida Moyesa. Docenionego, namaszczonego na następcę samego Sir Alexa Fergusona i w konsekwencji tego skuszonego przez Manchester United Szkota, który był „szefem” dziewięciokrotnego mistrza Anglii w latach 2002-2013. Przed nim przez cztery sezony stanowisko piastował zmarły w minionym roku Walter Smith, legenda szkockiego Rangers; na Ibrox Park za jego czasów trafiło do gabloty 21 krajowych trofeów.

Jeśli chodzi o sukcesy Evertonu, ostatni znaczący przypadł temu zasłużonemu klubowi dawno temu, bo w 1995 r. Wówczas podopieczni Joego Royle’a sięgnęli po Puchar Anglii po pokonaniu w finałowym meczu na Wembley 1:0 Manchesteru United. Upragnionego gola zdobył napastnik Paul Rideout w 30. minucie. Poznajmy zwycięską jedenastkę wystawioną do rywalizacji przez Royle’a i zobaczmy wzorową kontrę:
Southall – Ablett, Unsworth, Watson (kapitan), Jackson – Hinchcliffe, Horne, Parkinson, Limpar – Stuart, Rideout.

Piłkarzem finału, co ciekawe, został wybrany Dave Watson. Z pewnością kapitan „The Toffees” wzorowo kierował obroną, co uznano za kluczowe.

W drodze na Wembley Everton kolejno pokonywał: Derby County 1:0, Bristol City 1:0, Norwich City aż 5:0, Newcastle United (znowu) 1:0, a w półfinale na Elland Road Tottenham Hotspur 4:1.

Tym samym w całej edycji rozgrywek o PA drużyna z niebieskiej części Liverpoolu straciła zaledwie jednego gola.

W maju tego roku upłynie więc 27 lat od ostatniego znaczącego sukcesu. Warto dodać, że również w 1995 r. Everton przed rozpoczęciem nowego sezonu wywalczył jeszcze jedno trofeum – Tarczę Dobroczynności. Pokonał, też na Wembley, 13 sierpnia Blackburn Rovers… 1:0 po trafieniu Vinniego Samwaysa.

Kończąc nawiązania do tego udanego dla Royle’a i jego piłkarzy czasu, nie można pominąć pozycji, którą zajęli oni w lidze na koniec sezonu 1994/1995. Była to dopiero piętnasta lokata na dwadzieścia dwie możliwe do zajęcia, bo wówczas liga liczyła więcej drużyn niż obecnie. I zaledwie 5 punktów przewagi nad pierwszą ekipą, która spadła, czyli Crystal Palace. Wymowna była także seria dwunastu meczów Evertonu bez wygranej w tamtych rozgrywkach.

W Pucharze Zdobywców Pucharów, do którego Everton uzyskał przepustkę dzięki wspomnianemu sukcesowi w krajowym pucharze, skończyło się tylko na drugiej rundzie. Najpierw udało się przejść Knattspyrnufélag Reykjavíkur (dwie wygrane: 3:2 na wyjeździe oraz 3:1 u siebie). Następna przeszkoda była już trudniejsza i po minimalnej przegranej 0:1 w dwumeczu z Feyenoordem Everton pożegnał się z europejskimi pucharami.

Kolejny sezon pod wodzą Royle’a był w lidze bardzo udany, mimo że przyniósł pewien niedosyt. Na finiszu Everton zajął szóste miejsce i zabrakło mu niewiele, aby uzyskać możliwość gry w Pucharze UEFA – stracił 2 punkty do piątego Arsenalu. Najlepszym strzelcem drużyny został Andriej Kanczelskis, sprowadzony z Old Trafford za 5 milionów funtów, który trafił do siatki 16 razy.

Chluby za to nie przyniosło odpadnięcie w 4. rundzie Pucharu Anglii po dodatkowym meczu z niżej notowanym Port Vale. Na Goodison Park było 2:2, na wyjeździe Everton przegrał 1:2. Tyle o okresie menedżerskim Joe Royle’a (na zdjęciu, po prawej, jako zawodnik drużyny z Goodison Park). Teraz przeskoczmy w czasie.

Ostatnie lata pokazują, że liczne zmiany w Evertonie na tym stanowisku nie popłacają. Po odejściu Moyesa najwyższe miejsce z drużyną zajął jedynie Roberto Martínez – piąte, od razu po odejściu Szkota, w sezonie 2013/2014.

Całkiem wysokie i dobre wejście zaliczył także były już trener Barcelony, Ronald Koeman. Siódma lokata z Holendrem u steru na koniec sezonu 2016/2017, patrząc szczególnie teraz, wygląda okazale.

Następne dwa sezony, w których prowadzili drużynę odpowiednio: Sam Allardyce i Marco Silva, także nie były złe. Zarówno za doświadczonego Anglika, jak i młodszego Portugalczyka Everton zajmował ósme miejsce w ligowej tabeli. Z kolei włoski fachowiec Carlo Ancelotti w kolejnych dwóch kampaniach zajmował lokaty dwunastą i dziesiątą.

Obecne rozgrywki Everton rozpoczął na ławce z Rafą Benítezem, czyli byłym menedżerem ich derbowego rywala. Początek nie zwiastował kłopotów. Jednak długa seria bez wygranej sprawiła, że z Hiszpanem klub się pożegnał. Krótko, jak zwykle, w rolę tymczasowego menedżera wszedł Duncan Ferguson, po czym zatrudniono Franka Lamparda. W tej chwili drużyna znajduje się na dalekim, siedemnastym miejscu i czeka ją prawdopodobnie walka o utrzymanie do samego końca. Trudne więc zatem zadanie postawione przed ekipą prowadzoną przez Lamparda. Spory ból głowy ma też pewnie irański właściciel Evertonu, Farhad Moshiri.

Jedno to liczne zmiany na stanowisku menedżera, na które wskazałem. Czymś równie ważnym, co mogło przyczynić się do popadnięcia w kryzys, a już na pewno nie sprzyja stabilizacji, jest nieskończenie długa lista piłkarzy, jacy trafiali w ostatnich latach na Goodison Park. Rzadkim okazem jest może na tym tle w tej chwili wyłącznie Séamus Coleman. Irlandczyk i kapitan w jednej osobie, który od 2009 (z krótką przerwą na wypożyczenie do Blackpool) jest w Evertonie.

Kadrowo Everton wciąż jednak wygląda nielicho i Lampard nie może narzekać na brak piłkarzy o sporych umiejętnościach. Trzeba je tylko (i aż) wydobyć, żeby stali się regularni i dobrymi występami przynosili drużynie niezbędne w tej chwili punkty. W innej sytuacji komuś w zarządzie znowu zabraknie cierpliwości…

Paweł Król