Liga Mistrzów po polsku (1)

W rundzie eliminacyjnej Champions League 1995/96 los nie był łaskawy dla mistrzów Polski i skojarzył warszawską Legię z IFK Goeteborg, które w poprzedniej edycji elitarnych rozgrywek awansowało do ćwierćfinału, w pobitym polu zostawiając Barcelonę, Manchester United i Galatasaray Stambuł.

Na wstępie słów kilka o tym dlaczego zdecydowałem się na taki cykl, wszak na naszym portalu cykli mamy pod dostatkiem. Po co więc kolejny? Na awans mistrza Polski do fazy grupowej Ligi Mistrzów czekamy już 17 lat. I poczekamy przynajmniej jeszcze rok. W pamięci starszych miłośników futbolu występy Legii i Widzewa Łódź zacierają się coraz mocniej, a dla młodszych, urodzonych w latach 90-tych hasło „mistrz Polski w Lidze Mistrzów” brzmi jak science-fiction, bowiem nie pamiętają już występów polskiej drużyny w europejskiej elicie. Idee cyklu są zatem wzniosłe i szlachetne – odkurzenie ostatnich sukcesów mistrzów Polski, trochę „ku pokrzepieniu serc”.

Towarzystwo wzajemnej adoracji
Przed kolejną batalią o finansowy i piłkarski raj, właściciel Legii sięgnął głębiej do kieszeni. Ekipę Pawła Janasa wzmocnili Tomasz Wieszczycki (ŁKS), Ryszard Staniek (Osasuna Pampeluna), Cezary Kucharski (FC Aarau) i Andrzej Kubica (Austria Wiedeń).

Najlepsi piłkarze stołecznego zespołu zarabiali około 100.000 dolarów rocznie, czym bili na głowę graczy IFK, mających wówczas status… półamatorów. W głowie się nie mieści, że taki Pontus Kaamark miał etat w sklepie spożywczym, a Magnus Johansson przychodził na treningi po pracy w fabryce tworzyw sztucznych. Gdzie pracował legendarny bramkarz Thomas Ravelli, nie udało mi się ustalić. Skoro z lubością wypominamy przy okazji meczów z San Marino profesje graczy z maleńkiej republiki, teraz przy prezentacji IFK warto jeszcze wspomnieć, że kilku futbolistów miało status studentów. I taka drużyna w minionej edycji Ligi Mistrzów dała pstryczka w nos bogaczom z Barcelony, Manchesteru i Stambułu, zajmując pierwsze miejsce w grupie. Może siła ekipy Rogera Gustafssona tkwiła w nazwie klubu? Idrotts Foerening Kamareterna, w skrócie IFK, to po polsku Towarzystwo Wzajemnej Adoracji.

legia-ifk

Polski Berlusconi
Właścicielem warszawskiego klubu był Janusz Romanowski, przedstawiany w szwedzkich mediach jako „polski Berlusconi”. Romanowski, będący właścicielem kart zawodniczych większości graczy Legii (zarejestrował ich w klubie widmo – Pogoń Konstancin), wyciągnął wnioski z poprzednich nieudanych eliminacji (porażki 0:1 i 0:4 z Hajdukiem Split) i nie żałował grosza na przygotowania przed rozgrywkami. Legia była na zgrupowaniach we Francji i Niemczech, gdzie grała z silnymi rywalami. Legioniści m. in. zremisowali z Olympique Lyon, a także pokonali Besiktas Stambuł.

„Guma” dał nadzieję
Piłkarze ze stolicy przystąpili do pojedynku z IFK mocno skoncentrowani. Przede wszystkim byli skupieni na tym, by na własnym stadionie nie stracić gola. Rola „plastra” przypadła Markowi Jóźwiakowi, który zaopiekował się najgroźniejszym strzelcem IFK, Matsem Lilienbergiem. Oprócz Jóźwiaka rygiel trudny do sforsowania dla przeciwników stanowili Jacek Zieliński, Zbigniew Mandziejewicz i defensywny pomocnik Radosław Michalski.

Sytuacji bramkowych w tym meczu było tyle, co kot napłakał. W pierwszej połowie z rzutu wolnego tuż obok słupka uderzył kapitan Legii, Leszek Pisz. Dogodne okazje miał też Jerzy Podbrożny, ale nie potrafił ich zamienić na gola. Decydującą akcję przeprowadził w 48. minucie Kucharski, który uciekł prawą stroną Johanssonowi. Szwedzki defensor dogonił „Kucharza” w polu karnym, lecz nie był w stanie czysto go powstrzymać. Holenderski arbiter Jaap Ulienberg przyznał mistrzom Polski rzut karny. Do piłki podszedł Podbrożny i bez problemów pokonał rezerwowego bramkarza IFK, Dicka Lasta. Ekscentryczny Ravelli z powodu urazu, jakiego nabawił się po starciu z Wieszczyckim, opuścił boisko jeszcze przed przerwą.

– Przed meczem w szatni zapytałem Jurka, czy będzie wykonywał rzut karny. Odpowiedział, że tak. Przy jego uderzeniu nawet nie zamknąłem oczu – przyznał po meczu Paweł Janas, trener Legii. W umiejętności „Gumy” nie do końca wierzyło kilku jego kolegów, którzy podczas strzału zasłonili twarz rękami.

Mały kroczek
Do końca meczu legioniści mądrze się bronili i nie dali sobie strzelić gola. Po meczu Podbrożny przyznał, że IFK zaskoczyło go pasywną postawą, bowiem spodziewał się, że ćwierćfinalista poprzedniej edycji Champions League postawi trudniejsze warunki. Zaś Romanowski stwierdził, że zwycięstwem nad IFK, Legia zrobiła mały kroczek w kierunku Ligi Mistrzów. Z kolei kapitan Szwedów, Kaamark odparł ze stoickim spokojem:
– Ten wynik jeszcze niczego nie rozstrzyga.

9 sierpnia 1995, Stadion im. Wojska Polskiego w Warszawie
Runda kwalifikacyjna Ligi Mistrzów
Legia Warszawa – IFK Goeteborg 1:0 (0:0)
Gol: Podbrożny 49. karny
Legia: Maciej Szczęsny – Marek Jóźwiak, Jacek Zieliński, Zbigniew Mandziejewicz – Grzegorz Lewandowski, Radosław Michalski, Leszek Pisz, Tomasz Wieszczycki, Jacek Bednarz – Jerzy Podbrożny (88. Ryszard Staniek), Cezary Kucharski (78. Andrzej Kubica).
IFK: Thomas Ravelli (44. Dick Last) – Pontus Kaamark, Mikael Nilsson, Jonas Olsson, Magnus Johansson – Mikael Martinsson, Stefan Landberg, Magnus Erlingmark, Jesper Blomquist (64. Peter Eriksson) – Stefan Petersson, Mats Lilienberg (83. Erik Wahlstedt).
Żółte kartki: Podbrożny/Johansson
Sędziował: Jaap Ulienberg (Holandia)
Widzów: 11.000

Grzegorz Ziarkowski