Liga Retro. Polska 1989

Barbórka – więc temat może być tylko jeden: ostatni śląski mistrz Polski. Zresztą co tam mistrz – całe podium dla Hanysów!

Na ligowych boiskach trwała zwyczajowa łupanka, o wiele ważniejsze rzeczy działy się w rządowych i solidarnościowych gabinetach. Najpierw, 30 listopada 1988 roku, wyludniły się ulice; kto miał, w telewizorze mógł obejrzeć debatę Alfreda Miodowicza z Lechem Wałęsą. Dziś można kpić z tamtych nadziei, ale pamiętam euforię, że Lechu po latach w podziemiu ma się dobrze i dał radę komuszkowi Alfredowi.

1

Zaraz potem rozpoczęły się rozmowy Okrągłego Stołu; wciąż nie wiemy, czy nas tam sprzedano i za ile – pewne jest, że zmienił się system. 4 czerwca 1989 roku szedłem z rodzicami za rękę do lokalu wyborczego, będąc przekonanym, że teraz już wszystko będzie dobrze. Nie wiedziałem, że te wybory są jedynie półwolne; bardziej interesowała mnie tabela ligowa, a tam działo się sporo.

Zmienić się miał zaraz system polityczny, co za tym idzie – również zasady finansowania sportu, w tym piłki nożnej. Symboliczna jest tabela końcowa sezonu 1988/89 – trzy pierwsze miejsca zajęły kluby ze Śląska, finansowane przez kopalnie (czy też hutę, jak Ruch Chorzów). Minęło ćwierćwiecze i od tamtej pory piłkarzom z tego regionu nie udało się stanąć na najwyższym ligowym podium. O tym, że miały przyjść ciężkie czasy, świadczyły również trzy ostatnie lokaty – też zajęte przez kluby górnicze. A przecież węgiel to koks, to antracyt…

Górnik Zabrze był najlepszy w czterech poprzednich sezonach z rzędu i wyszedł na prowadzenie w ilości zdobytych mistrzostw Polski. Prowadził 14:13 z Ruchem, chociaż co do ilości niebieskich tytułów, zdania są podzielone (chodzi o sezon 1951 roku, gdy to Wisła Kraków była pierwsza w tabeli, ale tytuł mistrzowski przyznano Ruchowi jako zdobywcy krajowego pucharu). Bezsprzecznie zabrzanie byli zdecydowanym faworytem sezonu 1988/89. I rzeczywiście na półmetku wszystko szło zgodnie z planem: podopieczni Marcina Bochynka prowadzili z przewagą dwóch punktów nad „Gieksą” i trzech nad Ruchem.

Należy podkreślić, że „Niebiescy” byli ligowym beniaminkiem. Po barażach z Lechią Gdańsk dwa sezony wcześniej po raz pierwszy w swej historii opuścili ekstraklasę. Mocno przyczynił się do tego Janusz Jojko swym przedziwnym golem samobójczym.

Ruch błyskawicznie wrócił do I ligi, a Jojko przeszedł do GKS Katowice i w omawianym sezonie opuścił tylko jedno spotkanie. Twardziel.

W Katowicach grał również do pewnego momentu Andrzej Rudy, uważany za ogromny talent 23-letni zaledwie bohater głośnego transferu ze Śląska Wrocław. 5 listopada 1988 roku pan Andrzej po raz ostatni zagrał dla klubu Mariana Dziurowicza w lidze; „Gieksa” niespodziewanie przegrała pod Wawelem z Wisłą 1:3.

Potem nastąpił wyjazd kadry na towarzyski mecz w Mediolanie z reprezentacją ligi włoskiej (w składzie której zagrali m.in. Diego Maradona, Claudio Caniggia i Lothar Matthäus). Gdy w mediolańskim hotelu Rudy jadł ostatnie śniadanie w towarzystwie Janusza Jojki, smutni opiekunowie ekipy z „firmy” nie zauważyli nic zdrożnego. Potem Rudy wyszedł i tyle go widzieli; tak się wtedy załatwiało zagraniczne transfery. Odnalazł się w Niemczech Zachodnich. Na ile za jego decyzją stała była miss Dolnego Śląska? Ania Rudy wyjechała chwilę wcześniej autem marki Polonez do RFN. Rozłąka, nawet krótka, może dokuczyć najtwardszemu mężczyźnie. A przecież milowym krokami szła liberalizacja polityki paszportowej, o czym piłkarz nie mógł wiedzieć. Oceńcie sami, czy lepsza polowa Rudego warta była grzechu.

1

Zniknięcie Rudego miało też dobre strony; wystarczyło jedno samowolne oddalenie się od ekipy, aby polski futbol wyszedł z kryjówki i przestał być zaściankiem Europy. Polskie władze sportowe musiały się przyznać wobec świata do panującego u nas, w świetle prawa międzynarodowego, zawodowstwa. Lepiej późno niż wcale.

Ale wróćmy do ligi. Trzy śląskie potęgi szły łeb w łeb. Wreszcie 7 czerwca, w 27. kolejce, na stadionie w Zabrzu (oryginalnie nosił on imię Adolfa Hitlera) doszło do decydującego starcia Górnik – Ruch. Mecz o prymat na Śląsku i w kraju. Nie wiadomo co ważniejsze; wiadomo za to, że obie drużyny miały tyle samo punktów, a zabrscy zawodnicy prowadzili różnicą bramek.

Zacytujmy katowicki „Sport”:

Już w 6. minucie meczu na kibiców Górnika spłynął zimny prysznic. Defensorzy zabrskiej jedenastki próbowali zastawić pułapkę ofsajdową, ale Tomasz Wałdoch nieco spóźnił się z interwencją. Wykorzystał to Krzysztof Warzycha i uruchomił celnym podaniem na skrzydło Dariusza Gęsiora. Młody pomocnik Ruchu przebiegł z piłką 20 metrów i gdy wszyscy spodziewali się dośrodkowania – strzelił silnie w krótki róg. Zaskoczony tym faktem Józef Wandzik interweniował niezbyt przekonująco i piłka ugrzęzła w siatce.
W 21. minucie Ryszard Cyroń, przy asyście Dariusza Fornalaka, przewrócił się w polu karnym, lecz sędzia nie przerwał gry mimo protestów piłkarzy Górnika. Wykorzystując chwilowe zamieszanie w szeregach gospodarzy, „Niebiescy” przeprowadzili błyskawiczny kontratak. Dwójka Warzycha – Szuster bez problemów wymanewrowała Mirosława Szlezaka, lecz Krystian Szuster, będąc sam na sam z bramkarzem Górnika, przeniósł piłkę nad poprzeczką. Srodze się to zemściło 180 sekund później. Koronkową akcję tercetu Grembocki – Urban – Cyroń zakończył celnym strzałem ten ostatni.
Sporną sytuację odnotowaliśmy jeszcze w 40. minucie, gdy dla odmiany chorzowianie liczyli na rzut karny. Mirosław Bąk, ostro zaatakowany przez Józefa Wandzika, przewrócił się w obrębie pola karnego, lecz i tym razem sędzia Tadeusz Diakonowicz nie przerwał gry. Z wysokości trybun wydawało się, że rzut karny był ewidentny. Ale starcie Cyronia z Fornalakiem było bardzo podobne.
Po zmianie stron zabrzanie mogli objąć prowadzenie i to trzykrotnie. Najpierw Cyroń ograł Fornalika i w sytuacji sam na sam z Kołodziejczykiem strzelił prosto w ręce bramkarza Ruchu. Potem przepiękny strzał Urbana z 20 metrów golkiper chorzowian sparował na rzut rożny, a po jego wykonaniu strzał Ryszarda Komornickiego zza pola karnego trafił w poprzeczkę. Riposta gości była natychmiastowa i skuteczna. Mieczysław Szewczyk został nieprawidłowo powstrzymywany w polu karnym przez Mirosława Szlezaka i tym razem arbiter nie miał wątpliwości – rzut karny! Krzysztof Warzycha zamienił go na drugiego gola, choć Józef Wandzik był bliski obrony tego strzału.
Cztery minuty przed końcem szczęście uśmiechnęło się do piłkarzy Górnika. Szarżę Ryszarda Cyronia powstrzymał w polu karnym Waldemar Fornalik i sędzia powtórnie wskazał na „wapno”. Poszkodowany nie potrafił przechytrzyć bramkarza Ruchu, który sparował piłkę na rzut rożny. Dzięki temu goście wywieźli z Zabrza bezcenne dwa punkty. Kto wie, czy nie na wagę mistrzowskiego tytułu…

Oceny piłkarzy według katowickiej gazety:

Górnik: Wandzik 5, Grembocki 4, Wałdoch 6, Brzoza 3, Jegor 2, Zagórski 2, R. Warzycha 5, Rzepka 6, Komornicki 6, Szlezak 5, Cyroń 7, Urban 7.

Ruch: Kołodziejczyk 8, Fornalak 6, Waleszczyk 4, Fornalik 7, Chorzewski 6, Nowak 7, Gęsior 8, Szuster 6, Szewczyk 5, K. Warzycha 8, Bąk 6.

Goście wywieźli z Zabrza bezcenne dwa punkty, które pozwoliły im utrzymać pozycję lidera tabeli do końca sezonu. Górnik po derbowym meczu spadł na miejsce trzecie i na takim też zakończył sezon.

Nikt się nie spodziewał, że kolekcjonujący mistrzowskie tytuły Górnik może przegrać. Telewizja nie przeprowadziła nawet transmisji z tego spotkania.

– W możliwość zdobycia mistrzowskiego tytułu uwierzyłem po zwycięstwie nad Górnikiem w Zabrzu. Najbardziej obawiałem się tej właśnie konfrontacji – przyznał trener Jerzy Wyrobek. – „Gucio” Warzycha był wtedy w życiowej formie, chyba nigdy nie grał lepiej niż w meczu z Górnikiem. To dzięki niemu zdobyliśmy mistrzostwo – dodawał jego asystent, Henryk Wieczorek. Ich podopieczni wygrali w trzech kolejnych spotkaniach i sięgnęli po 14. w historii tytuł mistrzowski. Kibice tak świętowali tytuł, że burdy na stadionie w ostatnim meczu sezonu z Górnikiem Wałbrzych (4:1 – za trzy punkty, ta zasada przetrwała jeszcze tylko jeden sezon) kosztowały klub trzy mecze na obcym boisku, które Ruch rozgrywał w następnym sezonie aż we Wrocławiu.

Warto dodać, że właściwie wszyscy piłkarze „Niebieskich”, którzy sięgnęli po tytuł, byli Hanysami, a 90 proc. z nich – wychowankami Ruchu. Krzysztof Warzycha, z 24 golami, był najlepszym strzelcem. W połowie następnego sezonu przeszedł do Panathinaikosu, dla którego strzelił 288 goli.

Jak już jesteśmy przy strzelcach, 17-letni Andrzej Juskowiak zdobył swego pierwszego gola dla Lecha Poznań – przeciw GKS Jastrzębie. W następnym sezonie „Jusko” został ligowym królem strzelców, a potem, w 1992 roku, był najlepszym strzelcem Igrzysk w Barcelonie i przy okazji zdobył srebrny medal olimpijski.

tabela
1

Z ligi spadły ostatnie dwie drużyny, a po barażach – dwie kolejne. Zawisza Bydgoszcz i Motor Lublin okazały się lepsze, odpowiednio, od Pogoni Szczecin i GKS Jastrzębie. Po raz ostatni rozegrano baraże między pierwszą i drugą ligą.

Parę nazw wygląda dziś egzotycznie. Milicyjna wtedy Olimpia Poznań dziś w ogóle nie posiada sekcji seniorów. Szombierki Bytom grają w śląskiej trzeciej lidze, gdzie ich rywalem jest m.in. GKS Jastrzębie. ŁKS Łódź też spadł na ten poziom, a Górnik Wałbrzych i Stal Mielec kopią szczebel wyżej.

W krajowym pucharze było równie ciekawie: w finale rozegranym na stadionie w Olsztynie Legia Warszawa pokonała Jagiellonię Białystok aż 5:2. To był świetny mecz, w którym po dwie bramki dla stołecznej drużyny zdobyli Dariusz Dziekanowski i Roman Kosecki. Ten pierwszy przeszedł do Celticu w przerwie letniej.

1

W Legii po raz ostatni zagrał w tamtym sezonie również Stanisław Terlecki. „Stan” powrócił do USA, gdzie wcześniej wyrobił sobie nazwisko, grając dla Pittsburgh Spirit i New York Cosmos. Potem Terlecki wrócił do Polski, by w 1992 roku zagrać dla drugoligowej Polonii Warszawa razem ze swym synem Maciejem. Teraz ich stosunki nie są ponoć idealne.

W europejskich pucharach polskie kluby stanowiły realną siłę. Górnik Zabrze przegrał u siebie (na Stadionie Śląskim) z Realem Madryt 0:1. W rewanżu prowadził 2:1 na Bernabéu z drużyną Leo Beenhakkera, by ostatecznie przegrać 2:3. Z kolei Lech Poznań był o skutecznie wykonany rzut karny od wyeliminowania FC Barcelona. Niestety, strzał Bogusława Pachelskiego obronił Andoni Zubizarreta i podopieczni Johana Cruyffa awansowali, by ostatecznie zdobyć Puchar Zdobywców Pucharów.

Nie wszystkim szło tak dobrze: Legia Warszawa uległa u siebie Bayernowi Monachium 3:7.

Oto, co kiedyś mówił mi na ten temat Andrzej Strejlau, ówczesny opiekun „Wojskowych”:

– W Monachium, już na rozgrzewce, środkowy obrońca Bayernu, zresztą późniejszy mistrz świata Klaus Augenthaler, z kolegami pokazywali sobie Dziekanowskiego, żeby go wyciąć. Myśmy tam w 25. minucie przegrywali 0:2, strzelamy gola na 1:2. Dziekanowski ograł wszystkich – leżał bramkarz Aumann – podał piłkę koło niego i Krzysio Iwanicki chciał dobić, a wybił piłkę z niemieckiej linii bramkowej. Poprzeczka, niesamowita sytuacja, poszła kontra. Reuter po skrzydle dośrodkował i 3:1. Dziekanowskiego musiałem zdjąć, bo już nie był w stanie nogą ruszać, tak go kopnęli. Nie chcę przez to powiedzieć, że drużyna rywali nie była od nas lepsza, i to o klasę. Zresztą to było jasne już przed meczem.

– Potem rewanż… Tutaj nie było wyboru: można było zrobić to, co zrobił sam Mourinho, który postawił autobus. Ja mogłem tez postawić autobus, ale wyobraża pan sobie postawić autobus na Legii w meczu z niemiecką drużyną? Przecież trzeba zawodnikowi stworzyć cień szansy. I ja to zrobiłem w porozumieniu z piłkarzami. Było 1:2, potem dwie bramki do przerwy. W przerwie powiedziałem piłkarzom, że uczymy się grać od zawodowców. Skończyło się 3:7.

Maciej Słomiński