Mundial w kapciach (2)

Futbol reprezentacyjny jest dla mnie (nie bijcie) o wiele mniej ważny niż klubowy.

Jednak porażka Polaków zabolała moją osobę. Właściwie nie tyle porażka, ile jej styl. Nieporadność Krychowiaka, Zielińskiego, niemrawość Lewego – wszystko to było w sumie przygnębiające. Pierwszy od jednego z najlepszych pomocników Euro 2016 stoczył się do poziomu rezerwowego West Bromu; drugi – jeśli tak dalej pójdzie – skończy jako wieczny talent; trzeci – jako gość, który pozostaje bezradny wobec wielkich wyzwań. Zawiódł przecież również w najważniejszych meczach Bayernu w Lidze Mistrzów.

***

Nie ma jednak sensu gnoić naszych, zwłaszcza że robią to tzw. eksperci. Wojciech „dajcie mi spokój z tą szkołą, jestem piłkarzem” Kowalczyk podyktował (bo przecież nie napisał) kilka cierpkich czy raczej chamskich zdań do swego felietonu, śmiejąc się przy okazji z inteligencji Krystyny Jandy. Nie jestem fanem słynnej aktorki, ale jeśli Kowal pisze coś o Mensie…

Dołożył też do pieca bodaj największy kabotyn polskiej piłki Maciej Szczęsny, publicznie glanując swego syna, Wojciecha. Zapewne fajnie mieć takiego starego.

To prawda – nasi dali ciała, ale skupić należałoby się na analizie meczu oraz fakcie, że przed nimi dwa kolejne, które mogą dać awans do 1/8 finału. Nie na wytykaniu Lewemu nowej fryzury, a komuś innemu modnych gaci. Taki „Fakt” to, wiadomo, szmata, ale niefajnie się robi, gdy do jego poziomu schodzą tzw. poważni dziennikarze.

***

Na przeciwległym biegunie od naszych śmieszków i pseudoekspertów chwalony przez mnie po raz wtóry Robert Podoliński. Naprawdę miło posłuchać byłego trenera Cracovii. Inteligencja, sensowne czytanie gry, poczucie humoru. Doskonale wypada na tle kolegów, którzy nie potrafią wyjść poza odkrywcze stwierdzenia, że trawa jest zielona, a Neymar ma nowe uczesanie. À propos Brazylijczyka – wysyp sucharów po tym, jak wyskoczył z nowym imidżem, powinien dać asumpt do delegalizacji Twittera.

Wracając do meczu – nie umiem za cholerę zrozumieć, co się stało. Ważne, że są tacy, którzy wiedzą, co zrobić, by było lepiej.

Zaimponował mi Meksyk. Zawsze lubiłem tę ekipę, pewnie dlatego, że za łebka mogłem zobaczyć w telewizji gole Hugo Sáncheza, zdobywane przewrotką. Zawodnicy Juana Carlosa Osorio biegali w meczu z Niemcami, jakby uciekali przed końcem świata. I opłaciło się, bowiem po golu Hirvinga Lozano wygrali 1:0. Miło było zobaczyć na boisku 39-letniego Rafaela Márqueza, kiedyś chyba mojego ulubionego obrońcę. Był dogadany z Realem Madryt, lecz gdy Królewscy kupili Ronaldo, Meksykanin wylądował w… Barcelonie.

Jeszcze większe wrażenie niż Meksyk zrobił Iran, fantastycznie grający przeciwko Hiszpanom. Taktyka – rygorystycznie przestrzegana – idealnie dobrana do gry przeciwko La Roja, imponująca technika, czasem fantazja w ataku…

Aż szkoda, że podopieczni Carlosa Queiroza nie dali rady zremisować. Nic straconego, wszak o awans Iran zagra z Portugalią, drużyną, która wydaje się mieć jednego zawodnika w składzie. No może dwóch, bo jest jeszcze bramkarz Rui Patricio.

***

W niedzielę, o 20, gramy o wszystko z Kolumbią. Jedni już trzymają kciuki, inni zaczęli tworzyć memy, tweety i okładki gazet. Pewnie parę felietonów też jest już gotowych.

A zamiast słuchać pseudoekspertów, lepiej włączyć tegoroczną płytę Hot Snakes.

***

Chorwacja, dowodzona przez Lukę Modricia, miażdzy Argentynę. Wreszcie tak naprawdę poczułem klimat mundialu.

Marcin Wandzel