Paweł Zarzeczny (1961-2017)

Przeprowadziłem z legendarnym dziennikarzem swój pierwszy w życiu wywiad. Było to sześć lat temu, ale treść się nie zestarzała…

Dziś książki już nie zmieniają świata. Może i lepiej, gdy przypomnimy sobie, co wynikło z dzieła pt. „Mein Kampf”. Dobra lektura potrafi jednak poruszyć, zmusić do zastanowienia, zaintrygować. Właśnie mocno zaintrygowany poczułem się po przeczytaniu zbioru felietonów Pawła Zarzecznego pod tytułem „Zawsze byłem najlepszy”. Można się zgadzać lub nie, ale lektura absolutnie wciągająca. Przeczytajcie, co miał mi do powiedzenia posiadacz najostrzejszego pióra Wolnej Polski.

Co słychać u Pana starego znajomego, Mariana z betoniarki ze Stadionu Narodowego, postaci już niemal legendarnej?

A dziękuję, wszystko w porządku. Tak naprawdę Marian nazywa się Zdzisiek. Mariana wymyśliłem, żeby mojego znajomego chronić przed utratą roboty. Teraz Marian gdzie indziej partaczy, betonuje, co innego, bo na Narodowym już wylał. Ale partaczy za 2 tysiące miesięcznie, nie jak prezes Narodowego Centrum Sportu za 60 tysięcy.

Jak Pan ocenia stan polskich przygotowań do Euro? Najpierw sportowo…

Sportowo oceniam na zero. Brak spójności, brak tej drużynie kręgosłupa. To jest taka drużyna kondotierów, taka armia zaciężna, która się zaraz podda, gdy zrobi się gorąco. Chociaż muszę docenić chytrość Franciszka Smudy, który tak to poustawiał, że za niego pracuje armia zaciężna, kto inny przygotuje za niego drużynę na Euro. Przecież 3/4 drużyny przygotują trenerzy z Bundesligi, reszta z Francji, Turcji itd.

Poza tym nie pomaga, że w tej kadrze piłkarze lubią poszukać urozmaicenia, wzmocnić jeszcze emocje, przebierają nóżkami, żeby odwiedzić bukmachera….

No właśnie, jak pan widzi problem hazardu wśród piłkarzy, czy możemy w ogóle mówić o problemie?

Podobało mi się to, co powiedział kiedyś Michał Probierz, pytany, jak ma zamiar upilnować Grosickiego. Otóż Probierz zaproponował, żeby kasyna postawić przy klubach piłkarskich, a piłkarzom dawać wypłaty w żetonach. W ten sposób oszczędziliby czas, a kasa, którą by przegrali, zostawałaby w klubie i tak to by się kręciło…

Sportowo nie jest dobrze, ale muszę pana pocieszyć, że w drużynach juniorskich jeszcze gorzej się dzieje. Jeszcze zatęsknimy za pokoleniem Lewandowskiego…

No wiesz, gdy ja byłem dzieckiem, przegraliśmy 1:6 z Włochami i mówiono, że to koniec, że Ernest Pol, który strzelił jakieś 186 goli w lidze to pijak, że Brychczy się nie nadaje, że nigdy nie osiągniemy już sukcesu. A potem nastąpiła eksplozja. Górnik Zabrze w europejskim finale, Legia w półfinale, 3. miejsce na świecie w RFN, do Argentyny jechaliśmy jako faworyci. Tak że nic nie jest dane raz na zawsze, teraz też może nastąpić odbicie wbrew wszelkim przewidywaniom…

A jak stoimy organizacyjnie?

Nie będę mówił o drogach, autostradach, bo moim zdaniem, gdy my je zbudujemy, cały świat zacznie je rozbierać, przestaną być potrzebne. Ktoś, a będzie to zapewne amerykański żyd z polskimi korzeniami, wynajdzie sposób przesyłania produktów przez Internet. Pomidory, ziemniaki, ogórki, wszystko…

Boli mnie jeszcze, że te Mistrzostwa Europy zostaną zapamiętane jako ukraińskie. A my tylko, jako pomagierzy. Ukraina jest przecież gospodarzem finału. I to, że maskotka nazywa się jak synek ich prezesa.

A przecież chyba nikt poważny nie będzie twierdził, że Lwów to nie jest polskie miasto. Czyli mamy 5 polskich miast do 3 ukraińskich. I jeszcze Kijów, trzykrotnie zdobywany przez Polaków, przez Bolesławów Chrobrego, Śmiałego, a potem Piłsudskiego. Czyli powiedzmy, że Kijów jest pół na pół. Końcowy wynik to 5,5 do 2,5.

Jak powinna wyglądać wyjściowa „11” naszej reprezentacji?

W bramce na pewno Artur Boruc, to lansowanie młodego Szczęsnego na siłę już mnie nudzi. Przecież ten chłopak jeszcze pół meczu nie wygrał! W obronie postawiłbym na kwartet warszawskiej Polonii, który miał czas zgrać się w starciach ligowych, poza tym ma dobrego polskiego trenera, który sensownie to poukładał. Obrońcy powinni być zgrani. Czyli od prawej: Tosik, Jodłowiec, Kokoszka, Sadlok.
W pomocy na pewno nie Błaszczykowski, który nie jest piłkarzem turniejowym. Przecież w tej Bundeslidze ma dwa tygodnie przerwy co rusz. Pewnie w czasie tego turnieju się złamie, albo nawet na zgrupowaniu przed…

Dlatego w pomocy u mnie na prawej stronie zagra Kamil Grosicki…

…nawet po tym, jak nazwał pana „grubą świnią”, co zresztą widnieje na okładce zbioru felietonów dla „Polska The Times”…

…tak właśnie. Ja lubię osoby, które mają własne zdanie, a nie tylko przytakują.

…aha, rozumiem, tak, tak… hmm…

Śmiać mi się chciało, gdy Mirosław Trzeciak, komentując mecz kadry, powiedział, że „Grosik” to piłkarz o wielkim potencjale. A kto odpalił go z Legii, jak nie on? Zresztą Robert Lewandowski też mógł grać w Legii za jego kadencji i co? „Lewego” oczywiście wystawiam na szpicy.

Lecimy dalej. Na drugim skrzydle ten pomocnik, chociaż jest słaby, ale niech będzie Adrian Mierzejewski. W środku ciężko o kogoś kreatywnego, to zacznijmy od przeszkadzających. Na pewno nie Rafał Murawski, który jeszcze z dwa lata temu zapowiadał się na dobrego piłkarza, potrafił fajnie wyjść z opresji przy linii bocznej, a teraz tylko się bezradnie rozgląda. Zamiast niego niech będzie Darek Dudka, coś tam gra we Francji, poza tym dobrze rozumie się na boisku i poza nim z Arturem Borucem.

Jako kreatywny pomocnik Obraniak, ktoś musi wykonywać rzuty wolne. Ilu nam jeszcze brakuje? Jednego. Niech będzie Ariel Borysiuk. Miły chłopak. Ktoś taki jest potrzebny do przecinania akcji rywali. Tylko ciągle mu powtarzam, żeby nie strzelał z połowy boiska, bo piłka nawet nie doleci. Nawet takie asy jak Matthaus czy Koeman nie strzelali z 50 metrów. Niech spróbuje na razie z 25 metrów góra, nie więcej.

Franciszek Smuda i Grzegorz Lato to właściwi ludzie na właściwym miejscu? Czy nie ma pan wrażenia, że te funkcje przerastają ich intelektualnie?

Żaden z nich się nie nadaje, to chyba jasne. Nie jest ich winą, że nie odebrali edukacji. Ich wybór odbył się trochę na zasadzie selekcji negatywnej. To już nawet nie są jaja, że Smuda zgodził się wystąpić w reklamie „Biedronki”, wszystkich trzeba powołać. On nie czuje swojej śmieszności, myśli że jak tyle zarabia, to jest wykładnią jego wartości. Nie potrafi słuchać. On i Lato otaczają się jeszcze głupszymi podwładnymi, co jest dużą sztuką. Był taki wiersz, który szedł tak: „wiódł ślepy kulawego, dobrze im się działo”. I to właśnie tak się kula, jeden ślepy, drugi kulawy, ale idą, czy do przodu? Raczej nie….

W takim razie, kto na ich miejsce?

Od lat mówię to samo: Piotr Nowak. Jako selekcjoner i jako szef PZPN. Patrząc na naszych obecnych reprezentantów i pamiętając jak Nowak grał w Bundeslidze, myślę że na boisku też by za bardzo nie odstawał. Tylko z tego co wiem, to jest człowiek za inteligentny, żeby się z PZPN dogadać.

Brakuje nam kogoś takiego jak mają Turcy. Takiego selekcjonera może trochę nawet pierdolniętego jak Fatih Terim czy Senol Gunes, którzy tym piłkarzom swoim wpajają pewnego rodzaju arogancję, patriotyzm, że tak, na pewno dacie rade, nie ma rzeczy niemożliwych.

Są jeszcze jakieś autorytety w polskim futbolu?

Ja takich nie mam.

Kiedyś takim był Kazimierz Górski. Byłem jego sekretarzem, jeździłem na różne spotkania, byłem świadkiem różnych sytuacji. Jakieś wzniosłe rzeczy i zapadające w pamięć rzadko można było od pana Kazimierza usłyszeć. On raczej wolał stawać z boku, nie mieszać się do konfliktów. Jak widział, że jest jakiś spór, to odsuwał go od siebie. Trochę próżny może był… Nie chcę przez to powiedzieć, że był łasy na pieniądze, bo tak nie było. Bardziej chodziło mu o splendor, tu przecięcie wstęgi, tu otwarcie szkoły, tu akademia na cześć…

Każdy sobie wybiera własne autorytety… Dla części osób autorytetami są dziennikarze. Jest to o tyle złudne, że są to ludzie, którzy komentują wydarzenia, nie mając wpływ na ich przebieg. Dobrym przykładem jest Mateusz Borek, który ma ogromną wiedzę piłkarską, na pewno większą niż 95% ludzi w tym kraju. Przez moment poszła taka informacja, ze miał zostać Dyrektorem Sportowym w Śląsku Wrocław. Wiadomo, że po linii polsatowskiej. Oczywiście nic z tego nie wyszło, tę funkcję objął… jak on się nazywa? Paluszek, który szkolił juniorów wcześniej i jego problemem była ciepła woda w internacie. Ten Paluszek jak widzi kogoś znanego ze środowiska piłkarskiego, nie wie czy ma powiedzieć: cześć czy dzień dobry czy w ogóle uciec. A Borek, gdyby mu dano szansę, może by coś zmienił? Chociażby ten kolor koszulek Śląska, może by ożywił, nadał im jakiś ładniejszy odcień zieleni? Bo ten mi się jakoś słabo kojarzy. Właścicielom naszych klubów brakuje odwagi, żeby na takiego Borka postawić. A nuż się uda?

Czy Maciej Jankowski zrobi karierę?

Ja mu kibicuję, bo on wyszedł z tej dziury gdzie ja mieszkam teraz. Mam tę satysfakcję, tu jest jedno boisko, dziurawe dosyć zresztą. On i Tomasz Kupisz. Bez żadnego szkolenia, ale udało im się.

Trochę go skrzywdzili w „PN” tym odkryciem roku. Ale może się wybroni. Kiedyś w Piasecznie było trzech murzynów i Jankowski się ostał… Z Grzegorzem Sandomierskim był taki kłopot, że on już drugi rok grał w ekstraklasie, byłby takim nieświeżym odkryciem w plebiscycie.

Boję się trochę, że Jankowski osiągnął już swój pułap, warunki fizyczne sprawiają, że wiele więcej nie osiągnie, więksi obrońcy będą go obijać.

Bardziej na tytuł odkrycia roku zasłużył Michał Kucharczyk. Przebić się do podstawowego składu takiego klubu jak Legia i to klubu grającego z jednym napastnikiem to wyczyn.

Było już o Arturze Borucu, a co pan myśli o drugim bohaterze tzw. afery amerykańskiej? Czy Michał Żewłakow nie zasłużył na godniejsze pożegnanie?

Nie wiem, czemu Michał przyjął taką pozę defensywną przepraszającą? Może dlatego, że całe życie grał w obronie, ale czemu godzi się, że robią z niego alkoholika? Czemu nie chce powiedzieć głośno, że tak owszem piliśmy wino, ale od trenerów Smudy, Zielińskiego i Kazimierskiego codziennie czuć było alkohol.

Sporo tych afer alkoholowych i nie tylko w naszej kadrze….

No tak, złapano Peszkę i Iwańskiego, że piją piwo po meczu. Ja bym jeszcze im nagrodę dał! Przecież tylko tak drużyna się integruje! Piłkarz Legii i Lecha razem na piwie – tylko przyklasnąć! A oni gadali o piłce, o przyszłości tej drużyny. Przecież nikt z nas nie siedzi w nocy i nie dyskutuje przy gorącej czekoladzie! Ja bym jeszcze przed meczem pić kazał, byle tylko wygrywali.

Czy poskutkował udział w programie „Zrzuć ciężar z Zarzecznym” i co Pana skłoniło do udziału w takim reality show?

Przyczyna była prozaiczna. Zdrowie zaczęło mi szwankować, serce nawet, to był dobry moment, żeby się na to zdecydować. Jak jeszcze ktoś chce za to zapłacić? Grzechem byłoby nie skorzystać. Miałem takiego trenera tam, denerwował mnie trochę, myślałem, ze mu zasunę w twarz, ale okazał się w porządku, chciał dla mnie dobrze….

Na marginesie, Rafałowi Murawskiemu, wspomnianemu wcześniej, taka kuracja też by się przydała. To był dobry piłkarz kiedyś…

Jak ocenia Pan młodych dziennikarzy? Dostrzega Pan ostre pióra, następców chociażby Pana, czy Janusza Atlasa?

Nie ma takich…to znaczy był taki jeden. Krzysiek Stanowski. Nadal, gdy czasem coś napisze na weszło, jakieś jedno zdanie, to klękajcie narody. Miał, nadal ma możliwości, ale mnie nie słuchał. Umie ciekawie opowiedzieć niebanalne historie, ale jest teraz na takim etapie, że nie słucha nikogo.

Jak to nie słucha?

Na przykład mówiłem mu, żeby podpisywał swoje teksty. Nazwisko to marka, a ludzie z czasem będą pamiętać tylko rynsztokowe komentarze z weszło. A przecież zdarzają się perełki, tylko że każdy niby wie kto to pisze, ale powoli to ginie. Krzysiek trochę zajmuje się „bukmacherką” i to by mógł być konflikt interesów, pisanie pod nazwiskiem. Ale przecież łatwo można to obejść. Tak jak to zrobiłem, że lżejsze rzeczy pisałem pod ksywą Paolo River w „Szpilkach” na przykład. Każdy wiedział, że to ja. Nazwisko to marka, którą trzeba wyrobić i potem pielęgnować, a Krzysiek jakoś nie chciał… On teraz jest na rozdrożu, nie wie, co ma robić dalej, a powinien posłuchać starszego kolegi.

Czy to prawda, że miał pan propozycje pisać dla weszło?

Tak, to prawda, ale to było w początkowej fazie tego portalu i Krzysiek nie był skłonny mi płacić z własnych pieniędzy. Ja mam rachunki do zapłacenia. Nie o to chodzi, że jestem pazerny, ale jeśli coś ma mieć jakość, to musi być za pieniądze. Nie dlatego, że się brzydzę za darmo, ale bez pieniędzy teksty nie byłyby dobre. Tobie daję wywiad charytatywnie, ale to wyjątek.

Jakieś rady dla młodych dziennikarzy?

Rada ogólna jest jedna. W dziennikarstwie panuje amerykańska zasada: albo jesteś najlepszy albo nie ma cię wcale. I tę zasadę odnoszę już do najwcześniejszego etapu rozwoju, od szkoły. Jak nie jesteś w niej najlepszy, nie jesteś liderem, to sobie nie zawracaj głowy pisaniem. Najlepszy w kawałach, w imprezach, w nauce też trzeba być niezłym.

Dziennikarstwo to jest niewdzięczny kawałek chleba. Raz na wozie, raz pod. Radzę młodzieży, aby znalazła sobie jakieś stałe zajęcie. Nie wiem? Sprzedaż obnośna komórek, role statystów w filmach grozy i ewentualnie coś pisać na boku. Bo nadaje się jeden na tysiąc albo mniej. Jeszcze wracając do dzieciństwa: jak się spędza mniej niż 10 godzin na podwórku, to taki człowiek nie ma szans zaistnieć…

Czy dalej podtrzymuje Pan swoją radę dla młodzieży: jak najwięcej czytajcie, będziecie mieli mniej czasu na pisanie? Skąd w takim razie wzięła się Pana erudycja, jeśli nie z czytania?

Kiedyś było mniej atrakcji. Książki to była wszystko, moja ciotka miała ogromną bibliotekę i ja ją chłonąłem. Teraz, mam wrażenie, że następuje powrót do przeszłości, do książek też, że osiągnięto przesyt gadżetami. Jakaś pani proponowała mi telefon, który filmuje w 3D, ale po co mi taki? Córka też ostatnio kupiła radio stylizowane na taką retro maszynę. Oczywiście nowoczesna, ale z gałkami do kręcenia.

Dziwię się teraz rodzicom, że protestują przeciw puszczaniu dzieci do szkoły w wieku 6 lat. Jasne, można dzieci trzymać pod kloszem, ale jak wcześniej pójdą do szkoły, wszystko zaczną wcześniej robić: pisać, czytać, dmuchać. Będą mieli przewagę nad rówieśnikami. Przede wszystkim trzeba je do czytania zmuszać, to kształtuje wyobraźnię, a jak się jest dzieckiem, to się najlepiej zapamiętuje. To są rzeczy, których nikt nie zabierze…

Skąd czerpie Pan bieżące wiadomości piłkarskie? I co Pan poleca do czytania?

Gazet i tak za parę lat nie będzie, tak że raczej nie czytam. Mam parę miejsc w Internecie, w których szperam. Ale przede wszystkim informacje mam od kibiców, piłkarzy, trenerów. Tyle się ich nazbierało przez lata, że teraz to idzie w tysiące. Szczególną uwagę przykładam do opinii kibiców, gdyż ten cały cyrk to przecież dla nich. Czasem w knajpie uda się usłyszeć w rozmowie z kibicem tak celną opinię, że próżno podobne usłyszeć od tzw. ekspertów.

Czy podjąłby się pan komentowania meczów reprezentacji?

Ja bym się nie nadawał. Ogólnie słaby jestem w emocjonowaniu się. Pamiętam jak mnie, jako małe dziecko brali za rękę na Legię, gdy padała bramka to kapelusze fruwały, a ja na spokojnie sobie to analizowałem. A było co analizować jak grali Deyna i Gadocha, tracili piłkę dopiero wtedy jak bramkarz obronił, albo strzelali obok bramki. To było wolniejsze, ale jakie płynne.

Kto w takim razie powinien komentować mecze kadry?

Myślę, że dalej Darek Szpakowski ze względu na walory głosowe. Ale po trzecim meczu reprezentacji na Euro (zakładając, że będzie on ostatni nasz na turnieju) „Szpak” powinien pożegnać się z kibicami, zrobić to godnie, ale nie od 80 minuty tylko od 90… Powinien podziękować za to, że piłka uratowała mu życie. Piłka, czyli dziedzina, o której nie ma zielonego pojęcia. Czasem robi takie błędy, że to jest żenujące. Jan Ciszewski też walił gafy, ale jakieś pojęcie miał. Szpakowski broń Boże nie powinien wskazywać swego następcy, bo ma zamiar wskazać tego chłopaka z Olsztyna, który jest beznadziejny. Wybór następcy tronu powinien się odbyć w sposób naturalny, to kibice powinni dokonać wyboru. I nie tak, że ten trzy mecze, tamten trzy. Jak się dokona wybór, to jest przecież funkcja dożywotnia.

Przez wiele lat słynął pan z lekkiego, dowcipnego stylu pisania. Teraz stał się pan konserwatystą i dość twardym krytykiem poczynań ekipy rządowej, np. w sprawie kibiców…

Tak mnie wychowano, że zawsze biorę stronę słabszych. Zawsze jestem w opozycji. Za komuny byłem za Solidarnością. Teraz jestem przeciw rządzącym, a jak się ci przy korycie zmienią, to też będę przeciw nim…

Dla mnie to jest niepojęte, jak Polak może kibicować drużynie zagranicznej. Trzeba być palantem żeby kibicować Barcelonie. Mój syn lubił Liverpool, bo wygrał Ligę Mistrzów w Stambule, na szczęście wybiłem mu to z głowy…

A jak się skończy konflikt między rządem i kibicami?

Premier Tusk powiedział ze dwa dni temu, że Europa to jest najlepsze miejsce do życia. Jeszcze zapomniał dodać, że zależy, dla kogo. Dla niego na pewno tak. A dla kibiców, zwykłych chłopaków z jego ponoć Lechii? Na pewno nie. Stawia się przed nimi wymagania europejskie, za głodowe pensje trzy razy niższe niż w Europie.

Młode pokolenie zostało zostawione samo sobie, bez perspektyw. Nie mając alternatywy, dziewczyny się kurwią w ramach tzw. sponsoringu, a chłopaki co? Mają jechać zmywać naczynia… Ustrój komunistyczny wśród innych rzeczy nauczył nas kładzenia uszu po sobie. A daj spokój, lepiej to przemilczeć. Nigdy nie było u nas terroru, działań radykalnych. Ktoś kiedyś przyspawał lokomotywę do szyn, ale to było 30 lat temu.

Czyli lepiej byłoby gdyby w ’89 roku polała się krew?

Nie o to chodzi. Nie chcę nawoływać do mordu.

Co nie zmienia faktu, że paru osobom by się po mordzie należało. Jaruzelskiemu za stan wojenny, który był tragedią.

Faktem jest, że rozlew krwi ma oczyszczające działanie. Elity, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, stają się mniej pazerne. Nagle zaczynają bardziej rozumieć zwykłych ludzi.

Był pan w Canal+. Nawet moja żona, będąc w tym czasie w kuchni, twierdziła, że monopolizuje pan dyskusje. Czy to sprawiło, że wasze drogi się rozeszły?

Nie, nie poszło o to, że za dużo gadałem. Była taka sprawa – wjechał we mnie motocyklista. Wiadomo, ile ciągną się sprawy w polskich sądach… Dwa lata to trwało. Okazało się, że byłem trzeźwy i to nie było z mojej winy. W tym czasie traktowali mnie po macoszemu, odsunęli na boczny tor. Ale nie mam pretensji.

Kogoś szczególnie pan ceni z tej redakcji?

Bardzo lubię Andrzeja Twarowskiego, lubiłem z nim komentować mecze. „Smok” też jest w porządku. W ogóle charakterystyczne dla nich jest, że starają się, aby gość wypadł jak najlepiej. Odwrotnie niż Szpakowski czy wspomniany Borek, u których „ja” jest zdecydowanie na pierwszym miejscu. Autokreacja jest najważniejsza.

Od jakiegoś czasu nie potrafię się pozbyć wrażenia, że chłopaki z Canal+ trochę gasną. Nie sposób im zarzucić złego przygotowania do pracy, mają po 50 stron zapisanych maczkiem… Ja zawsze waliłem z głowy, ale mniejsza z tym. Jedynym naturszczykiem, prawdziwkiem, który tam został i którego lubię jest Kazio Węgrzyn, który czasem wypali parę słów prawdy, nawet jak nie chce.

Teraz oni się ugrzecznili, a faktem jest, że ze mną mieli wyższą oglądalność.

Przez wiele lat współpracował pan w PN z Romanem Hurkowskim, dla naszego portalu, postacią pomnikową, ale i bardzo kontrowersyjną. Jak wspomina pan RH i tamte czasy? Nie było sielankowo pomiędzy panami ostatnimi laty…

Roman ostatnimi laty zamknął się w swej warowni, otoczony giermkami, minstrelami i heroldami, którzy byli dla niego mili. I on był też miły dla nich. A przecież nie o to w tym chodzi.

Wszystkie jego opowieści o tym, ile ja piłem, to przy jego wyczynach to jest pikuś. No ale trzeba mu przyznać, że był pracowity jak mało kto. Jak tydzień zabarłożył, to dwa tygodnie potem zasuwał za dwóch.

Bywał wredny, jak wtedy, gdy nie chciał mnie przyjąć z powrotem do „PN”. Co nie zmienia faktu, że Profus go skrzywdził w fatalnym stylu wyrzucając z pracy. Wiadomo, że każdemu z nas zdarzało się stracić robotę, ale przydałoby się podać jakieś merytoryczne powody, bo akurat wtedy sprzedaż była dobra.

Nasza znajomość zaczęła się od tego, że trochę mu matkowałem, on był trochę jąkający się, trochę niedowidzący. Setki razy go ratowałem. W pewnym momencie zobaczył, że go przerosłem, jako dziennikarz. Mnie i Stefana Szczepłka między innymi uratowała telewizja, a Roman był mało telewizyjny. Do końca załatwił go Internet, bo wszystko, co on pamiętał, to można było w Google znaleźć. Miał kompleks, że nie zaistniał w TV, bo od pewnego momentu zrobiło się tak, że nie ma cię w telewizji to cię w ogóle nie ma.

Chciałem go wziąć go do Magazynu Futbol, dodatku do „PS”, który miał być konkurencją dla „PN”, ale ostatecznie ten dodatek nie zaczął się ukazywać.

W późniejszych czasach starał mi się gdzieś dopiec, że moje kawałki zapowiadali na okładce „Polska The Times”. Jego prawo do krytyki, to znaczy obiektywnie to jest fajne, co ja tam pisałem o polityce, ale nie każdemu się podoba. A potem on umarł.

Nie byłem na pogrzebie, nie pogodziłem się z nim przed śmiercią, tak jak wcześniej z Januszem Atlasem, któremu zresztą robiłem stypę.

Ja wybaczam każdemu, jeśli przeprosi. Przy okazji przepraszam tych, których swoim pisaniem krzywdzę. Ale pisze prawdę, a prawda jak wiadomo najbardziej boli.

Rozmawiał Maciej Słomiński