Przystanek Bundesliga (21). Uwe Weidemann

Wyróżniała go nie tylko fryzura; białe jak puch, dłuższe włosy. Był kreatywnym graczem, którego głównie zapamiętałem z występów w Duisburgu.

Dzisiaj klub z tego przemysłowego miasta zatacza się jak pijany i znajduje się na dnie 2. Bundesligi. Popularne „Zebry” w historii reprezentowali Polacy, m.in. Tomaszowie: Bobel i Hajto oraz wypożyczony tam z Berlina Piotr Reiss. Historia bohatera tego odcinka sięga jednak daleko wstecz, ponieważ wywodzi się on ze starszego pokolenia piłkarzy i pamięta czasy Oberligi oraz reprezentowania drużyny NRD…

Urodził się w Weißensee, w 1963 roku. W tym niewielkim mieście stawiał pierwsze kroki w miejscowej drużynie o dość nietypowej nazwie Traktor. Szkolił się w niej w latach 1970-1977. Później stał się zawodnikiem FC Rot-Weiß Erfurt, gdzie próbowano go na różnych pozycjach: w środku pomocy, w ataku i na lewym skrzydle. Być może te liczne próby wpłynęły w znacznym stopniu na poziom jego wszechstronności w grze dla MSV Duisburg, kiedy to potrafił odnaleźć się w roli ofensywnego pomocnika…

W 1985 r. przypadł jego debiut w kadrze NRD. Było to dokładnie 6 kwietnia w meczu eliminacyjnym do Mistrzostw Świata ’86 z Bułgarią. Wszedł wówczas tylko na dwie minuty, a jego reprezentacja przegrała 0:1.

W sezonie 1987/1988 Weidemann niejako wbrew sobie trafił do Lokomotivu Lipsk, gdzie jak podają niemieckie źródła internetowe, z góry skazany był na porażkę. Nie był to najlepszy czas na przenosiny, bowiem miał za sobą dopiero co wyleczone kontuzje. Był zresztą w Lipsku krótko, bo wyraźnie mu tam nie szło. Poza tym tęsknił za rodziną i swoją dziewczyną, którzy zostali w Erfurcie.

Rychłe odejście odbiło się jednak wielkim echem, bo Lokomotiv żądał od władz piłkarskich ukarania Weidemanna zakazem gry – nawet dożywotnim! Wszystko z uwagi naruszeń kontraktowych. Blondwłosy pomocnik odbył wprawdzie karę, ale nie trwała ona jakoś długo – i w kolejnym sezonie mógł z powodzeniem występować ponownie w Rot-Weiß Erfurt; rozegrał w nim 22 mecze i raz trafił do siatki.

Kolejnymi przystankami w karierze UW były: 1. FC Nürnberg i SV Waldhof Mannheim. Do tego pierwszego klubu przeszedł w 1991, za kwotę 650 tysięcy marek. Rozegrał w jego barwach w sumie 23 mecze w Bundeslidze, czyli niezbyt dużo jak na półtoraroczny okres.

Uwe WEIDEMANN Panini Nuremberg

W 1992 został więc ten „technik” (takim mianem określali go niemieccy dziennikarze) bez większego żalu oddany do drugoligowego w owym czasie Waldhof Mannheim. Jeden sezon tam spędził, 1992/1993, w którym zagrał sporo; 33 mecze, pięć goli.

Z Mannheim trafił w końcu do Duisburga. I, jak napisali w jego „encyklopedycznej biografii”, to był prawdopodobnie najlepszy etap w karierze Weidemanna. W pierwszym sezonie, z dwóch spędzonych w MSV, grał jako pomocnik notując 30 występów i zdobywając dziewięć goli. W następnym, już w roli napastnika, też 30 razy wystąpił ale zdobył tylko dwa gole. To jednak nie był zastraszająco niski dorobek strzelecki na tle pozostałych kolegów, bo „Zebrom” generalnie w sezonie 1994/95 nie szło i spadły z ligi; zajęły przedostatnie miejsce w tabeli.

Połowicznie udane występy docenili jednak włodarze Schalke 04 i ściągnęli go do siebie na kolejny sezon w elicie. Początkowo raczej należał do graczy podstawowego składu, a dopiero później przyszedł spadek formy objawiający się niewielką ilością występów Weidemanna – kontuzje dały znać o sobie. W Gelsenkirchen udało mu się zająć z drużyną 3. miejsce w sezonie ligowym 95/96. Ale w trakcie dwóch sezonów w Schalke zagrał łącznie 19 razy w meczach ligowych – stanowczo za mało, żeby na tej „wysokiej fali” się utrzymać. Później było mu trudno powrócić do najwyższej formy i grał w niższych ligach w barwach: Herthy i FC Gütersloh (w kadrze tego klubu znajdowali się wówczas Polacy: Adam Matysek, Tomasz Kos i Robert Szopa) w 2. Bundeslidze i Fortuny Düsseldorf zaledwie w lidze regionalnej (Regionalliga Nord).

Na poziomie Bundesligi Uwe Weidemann wystąpił 102 razy i zdobył 14 goli. Mówiono o jego talencie, który na dłużej nie rozbłysł z uwagi na liczne kontuzje. Zaliczany był do grona zawodników świetnie wyszkolonych technicznie. Zapamiętałem go jako gracza będącego „pod grą”, potrafiącego z powodzeniem rozegrać akcję i czasem samemu ją zakończyć. Widział na boisku dużo i – gdy tylko zdrowie mu pozwalało – był zawodnikiem przydatnym w konstruowaniu akcji ofensywnych.

Paweł Król