Raport z Kazachstanu

U rywali grał Biezbekow, ale i tak beki było co niemiara…

Mecz Kazachstan – Polska miał się odbyć cztery tysiące kilometrów od domu, cztery strefy czasowe na wschód. Trudno o większą motywację.

DROGA DO FINAŁU

Finał najbliższego mundialu odbędzie się w Moskwie, dlatego pierwszy eliminacyjny przystanek wypadało uczynić w Kijowie. A tam tradycyjna wizyta na starym stadionie Dynama im. Walerego Łobanowskiego. Pomnik sławnego trenera kiedyś stał wewnątrz obiektu, teraz poza nim – na dole ulicy Mychajło Chruszczewskiego, gdzie toczyły się dwa i pół roku temu ciężkie walki podczas Euromajdanu. Dosłownie tuż obok pomnika padła pierwsza ofiara rewolucji – Białorusin Michaił Żyzniewski. W czasie walk Łobanowski cały był w sadzy od spalonych opon, a potem, zanim protestujący go zasłonili, wyglądał tak:

1

Spacer po Majdanie wywołał oczywiście dyskusję na temat braci Moskali. Popularny ukraiński instrument ludowy, bandura, ma ponad 30 strun, podczas gdy rosyjska bałałajka – ledwie trzy. Zresztą to cudo gospodarze mundialu przejęli od Mongołów, dlatego lokalsi przekonywali, że Rosjanie gdyby startowali w eliminacjach, powinni pogrywać właśnie z Mongolią w strefie azjatyckiej.

Wreszcie clue programu, czyli lot z Kijowa do Astany. Ale wcześniej udało mi się zatrzymać ruchome schody na stacji Wokzalna. Jak? Otóż jakimś cudem schody zassały mego casualowego adidasa gazelę, jak na zdjęciu.

Obsługa stacji przybiegła dopiero, gdy mój druh Jarek powiedział, że jestem z Polski.

– Adkuda ty?

– Iz Gdańska.

– Metra tam nie macie, a?

– Mamy, ale naziemne! – Broniłem honoru ojczyzny do końca.

KSIĄŻKA DLA RODAKA

Lot z Kijowa do Kazachstanu, trwający jedyne pięć godzin, minął w miarę spokojnie, może dlatego, że nie lecieliśmy nad Donbasem. Tymczasem tuż przed wyjazdem, niczym Tytusowe strzały znikąd, dotarła do mnie wiadomość o akcji „Książka dla Rodaka”, czyli kibole mieli wziąć książki dla rodaków. Ja wziąłem jedynie kilka, gdyż większość bagażu zajmowały mokasyny z szyszką, zamierzałem zaprezentować się modnie.

Na lotnisku w Astanie okazało się, że literacki bagaż jednego kibica z Zagłębia Sosnowiec poleciał do Dubaju, a więc z akcji „Książka dla Rodaka” zrobiła się „Książka dla Araba”. Wśród pozycji, które szczęśliwie dotarły, znalazła się między innymi  biografia Janusza Wójcika, tak że jeśli za czas jakiś azjatycki trener polskiego pochodzenia zacznie stosować niekonwencjonalne metody, będziemy wiedzieli, kto winny.

2

W Astanie przywitał nas Witalij Chmielewski (od razu został przez nas ochrzczony jako trzeci brat Kliczko) wraz z dwoma kolegami Aleksandrem i Aleksiejem. Witalij świetnie mówił po polsku, koledzy mniej, ważne, że czują więź z ojczyzną. Zresztą w Kazachstanie wszyscy mówią po rosyjsku, wielkiemu bratu udało się wyplenić język ojczysty Kazachów, a co dopiero Polaków, będących tysiące kilometrów od ojczyzny.

Okej, ale skąd tam Polacy? Otóż w latach 1940-1941 władze radzieckie przeprowadziły cztery wielkie operacje deportacyjne z okupowanych ziem polskich. Co charakterystyczne, Niemcom tam przesiedlonych pozwolono prowadzić szkolnictwo w ojczystym języku, a Polakom nie. Dziś Niemcy praktycznie w komplecie są już u siebie, sprowadzili w latach 90. XX wieku milion swoich rodaków z oddali, no ale oni mogą sobie pozwolić. Polska działa inaczej, chociaż Witalij przyznał, że za nowej władzy coś się ruszyło.

Ale spoko, nasi rodacy dobrze sobie radzą i, jak często bywa, ostoją polskości okazał się kościół katolicki. 11 września w Karagandzie odbędzie się Beatyfikacja Ks. Władysława Bukowieńskiego, kapłana Archidiecezji Krakowskiej, który dobrowolnie przyjął obywatelstwo sowieckie, aby opiekować się katolikami w Kazachstanie. Za swoją działalność spędził 13 lat w łagrach. Nie wszyscy mogą udać się do Kazachstanu, dlatego w Bazylice św. Floriana w Krakowie 11 września 2016 r. o godz. 11.00 odbędzie się uroczysta Msza Św. Więcej o tym niezwykłym człowieku poczytacie na stronie bukowinski.pl.

STARE MIASTO

Wyjazd Prezydenta Kazachstanu Nursułtana Nazarbajewa na pogrzeb Islama Karimowa (Prezydent sąsiedniego Uzbekistanu na łożu śmierci miał powiedzieć, że nie ma nic przeciw kobiecie, jako swoim następcy – w końcu ma dwie córki. Chociaż trzeba przyznać, że starsza, Gulnara, od dwóch lat przebywa w więzieniu), spowodował pewną nerwowość wśród kazachskiej braci. Przywódca nie zwykł wyjeżdżać, a jego nieobecność powoduje ryzyko najazdu sąsiadów. A sąsiadów Kazachowie mają milusi: z północy Rosja, ze wschodu Chiny i, jak sami przyznają, tych drugich obawiają się o wiele bardziej.

3

Od razu z lotniska rodacy wzięli nas w obroty. To co? Piwko? Jasne!

Ale gdzie tu kupić, jak sklepy zamykają o 23? Była 5 rano, czyli w Polsce 1, na Ukrainie 2 – jaki dzień to już za trudne pytanie. No to jedziemy Tour de Astana (jest nawet taka grupa kolarska), zobaczyć miasto, na drugi brzeg rzeki. A tam bloki niczym w Kijowie.

– To stare miasto – zachęcił Witalij.

Całe auto zatrzęsło się od tubalnego śmiechu.

Gdzieś między blokami był sklep nocny, dookoła którego kręcił się kot bez ogona.

astana

Astana (czyli po kazachsku: stolica) pełni stołeczną funkcję od roku 1997. Oto krótkie kalendarium najnowszej historii tego miasta:

– 20 marca 1961 – radziecki przywódca Nikita Chruszczow ogłosił program Ziem Dziewiczych, tj. przekształcenia 250 000 km² stepu w pola uprawne pszenicy, równocześnie przemianował Akmolińsk na Celinograd (ros. miasto na ugorze, celina = ugór), który powołał do pełnienia roli centrum tego projektu.

1991 – po uzyskaniu przez Kazachstan niepodległości miasto przyjęło nazwę Akmoła.

6 lipca 1994 – rząd przyjął uchwałę o przeniesieniu stolicy z Ałmaty do Akmoły.

10 grudnia 1997 – oficjalne przyznanie Akmole statusu miasta stołecznego.

6 maja 1998 – zmiana nazwy miasta na Astana.

SIM CITY

Jakie to miasto ta Astana? Nawiasem rzecz biorąc, jest to siostrzane miasto Gdańska i Warszawy, dlatego trzymałem się z kolegami z Legii, którzy czuli się jak w domu, gdyż w oddali majaczył budynek przypominający Pałac Kultury i Nauki. Z tą różnicą, że ten kazachski służy do mieszkania.

4

Astana w dwóch słowach? Sim City. Nigdy nie byłem w Dubaju i nie wybieram się, ale inspiracja Emiratami widoczna na pierwszy rzut. Ktoś pozrzucał to tu to tam ogromne (my mieszkaliśmy na 20. piętrze) budynki zaprojektowane przez renomowanych projektantów. Jak to ogrzać zimą, gdy temperatura spada do minus 40 stopni?

astana1

Buduje się z ogromnym rozmachem, a to dlatego, że Kazachstan to kraj bardzo bogaty w ropę i gaz. Warto dodać, że litr benzyny kosztuje około 100 tenge, czyli złotówkę…

Po bliższym poznaniu okazuje się, że Astana to Dubaj mocno chiński, winda odrapana, tak jak stadion – wielki, ale jakby lakier schodził. Obok równie ogromne areny hokejowa i kolarska. Wszystko wielkie i imponujące, ale po bliższym przyjrzeniu widać, że robione niskim kosztem.  Ale czysto, ludzie schludnie poubierani, po europejsku. Czuliśmy się bezpiecznie nawet w środku nocy. Wiem co mówię, bo środek nocy mieliśmy o wiele bardziej obcykany niż poranek.

Żałowaliśmy trochę, że mecz nie odbył się w Ałmaty, gdzie dekadę wcześniej grała kadra Beenhakkera. Tamtejszy stadion może i kiszka, ale samo miasto ponoć kulturalne (jak na stolicę z czasów sowieckich przystało) i położone u stóp Gór Tien-Szan.

5

SPAKOWANE WALIZKI

Astańskie tańce i swawole trwały nie pomnę do której. Przez moment było absurdalnie, bo jeden kolega czytał na głos życiorys Stepana Bandery najeżony pikantnymi szczegółami. Aż wreszcie padłem. Rano (czyli koło 15, różnica czasu sprawiła że zegary biologiczne kompletnie nam zwariowały) siadam na dwójkę, odpalam komórkę, a tam dziesiątki powiadomień. Okazuje się, że koledzy (?) z którymi tańczyłem, podrzucili mi do wyra blond krasawicę i opublikowali na facebooku. Dziesiątki lajków i komentarzy (w tym żony – „walizki masz już spakowane”).

6

Wszystko fajnie koledzy, ale tekturowa dama w wyrze to jedynie oczko w punktacji wyjazdowej. Najwyżej punktowane jest wyrwanie bliźniaczek w ciąży. Punkt bonusowy za ich matkę.

Wreszcie matchday, gdy w końcu zrozumieliśmy gdzie podziali się wszyscy Astańczycy. Otóż na skraju miasta znajduje się wielkie, chyba pięciopiętrowe centrum handlowe – tam tłumy niczym na Marszałkowskiej. By ludziom mieszkającym do tej pory w stepie szerokim nie było przykro, giga-market jest w kształcie jurty czyli namiotu.

7

Trochę mnie kusiło miast na żywo mecz obejrzeć w telewizji kazachskiej, gdyż jest ona jedyną na świecie, która komentuje mecz w dwóch językach. Nie tak, że po 45 minut w języku kazachskim i rosyjskim tylko na zmianę. Ale od nowego roku ma się to zmienić, kazachski ma być językiem numer jeden, rosyjski dopiero numer dwa. Od nowego roku mają też być zniesione wizy dla Polaków, na razie na próbę, na rok, bo może za wielu przyjechać. A tak serio, to głównie z powodu Expo, które w 2017 odbędzie się właśnie w Astanie. Już teraz miasto imponująco się rozbudowuje, ale co potem, jak nawet teraz nie bardzo widać ludzi na ulicach, mimo że oficjalnie mieszka ich tam prawie milion?

JESIENNA DEPRECHA

Na stadion pojechaliśmy nawet nie taksówką, tylko po prostu machnęliśmy ręką na skraju drogi. Zatrzymał się jakiś małolat. Ile dacie, będzie dobrze. 500 tenge. Czyli 5 zł. Na trzech. Ogólnie ciężko tam wiele wydać.

– To polskie fudbalisty – spokojnie pokonywaliśmy kolejne zasieki policyjne.

– A ty czemu pijesz piwo godzinę przed meczem?

– Spokojnie, jestem trzecim bramkarzem. Raczej nie zagram.

– Aha, haraszo.

Dobrze, że nie skumali że trzeci bramkarz to Artur Boruc, który przed meczem wrzucał na instagramie jakieś żarty o Boracie, na co miejscowi trochę się obrazili. Borubar wszystko wycofał i przeprosił.

Mecz każdy widział, to nie będę strzępił pióra. Dodam tylko, że też nie wiem, jakim cudem naszym udało się zremisować, mecz, w którym powinni prowadzić czterema golami w przerwie. Potem wdali się w wymianę ciosów, duszenie zamiast grać w piłkę… Czemu nie grał „Jędza” który zagrał świetnie na Euro, a zamiast niego Rybus, który w ogóle nie jest obrońcą? Ale spoko, to dopiero pierwszy mecz eliminacji, lepszy taki zimny prysznic teraz, niż później.

Droga na lotnisko minęła słodko-gorzko.

– Piet możem? – Zapytaliśmy kazachskiego taksiarza.

– Szto, szto?

– Piet!

– Haraszo!

Na co chóralnie zapodaliśmy „Jesienną Deprechę” zespoły Kury. Taksiarz bił brawo.

fot_mecz

DEBIUT SZEWY

Droga powrotna wypadła znów przez Kijów, a tam (o jakie szczęście!) mecz eliminacji MŚ Ukraina – Islandia.

Mecz bez publiki, dlatego musiałem prosić mojego kolegę, fotoreportera Żenię Krawsa ze Lwowa, o załatwienie przepustki. Udało się, ale gdy się spotkaliśmy, przyznał, że bardzo się martwił.

– Miałem bilety na mecz Polska-Ukraina w Marsylii. Znalazłem na facebooku jakiegoś Macieja Słomińskiego z Gdańska, piszę do niego, a on odpisuje, że nienawidzi piłki i właśnie wybiera się do Kanady, by wziąć udział w wyścigach psich zaprzęgów. Myślałem, że sufit zawalił Ci się na głowę.

Na szczęście wszystko sobie wyjaśniliśmy i pośmialiśmy ze starych i nowych czasów.

Podczas meczu, zupełnie jak nie na Wschodzie, po 15 razy sprawdzali przepustki i bagaże. Wreszcie jeden dziennikarz na trybunie Stadionu Olimpijskiego zdenerwował się – idźcie niżej, tam siedzi Rebrow, na pewno nie ma przepustki!

Trener Dynama Kijów jakoś nie jest zbyt lubiany, ale nie mogło go zabraknąć na selekcjonerskim debiucie swego druha z ataku sprzed lat Andrija Szewczenki.

Zupełnie jak wśród polskiej braci dziennikarskiej, wśród ukraińskich żurnalistów dominowała szydera, a największą wesołość wzbudził gol dla Islandii oraz niewykorzystany rzut karny Jewhena Konoplianki. Ten grał fatalnie, za to na drugim skrzydle szalał strzelec bramki dla Ukrainy, Andrij Jarmołenko. Nieźle też spisywał się 19-letni diament Ołeksandr Zinczenko, będą z niego ludzie.

ukr

Po meczu „Szewa”, mówiący tylko po rosyjsku, sprytnie wplótł „Sława Ukrainie” w telewizyjną wypowiedź, na co zebrani w sali konferencyjnej dziennikarze chórem odpowiedzieli „Herojam Sława” – słusznie, w końcu trwa wojna. Potem już na konferencji Szewczenko podziękował kibicom zebranym koło Stadionu Olimpijskiego w fan zonie. Rzeczywiście było ich słychać, zapiewajła dawał z siebie wszystko, jednak stał na straconej pozycji, bo mecz był nudny jak flaki z olejem. Po przestrzelonym karnym nawet „Kto nie skacze ten Moskal” zyskało umiarkowany odzew.

fot_szewa

W spotkaniach bez publiki jest coś patologicznego, niczym w zapiekance bez pieczarek.

Po powrocie do domu wciąż wydaje mi się, że większość ludzi na ulicy mówi po ukraińsku. Może to różnica czasu, a może kac, ale co jeśli on minie i okaże się, że to prawda?

MACIEJ SŁOMIŃSKI