Retro. Koniec selekcjonera Stachurskiego

Stracić pracę w Święto Pracy, to dopiero paradoks!

1 maja 1996 roku na stadionie w Mielcu, reprezentacja Polski zmierzyła się w towarzyskim meczu z Białorusią. Termin meczu wyznaczono niezbyt fortunnie, bowiem selekcjonerzy obu zespołów: Władysław Stachurski i Siergiej Borowski nie mogli skorzystać z zawodników grających w Bundeslidze, która w ten dzień rozgrywała 31. kolejkę. W domu w Monachium został zatem przygotowywany do roli lidera reprezentacji Piotr Nowak, na mecz ze wschodnim sąsiadem nie przyleciał także kontuzjowany Tomasz Wałdoch. Dodatkowo selekcjonerowi Stachurskiemu wypadli z kadry gracze łódzkiego Widzewa, który właśnie Święto Pracy odrabiał ligowe zaległości, wygrywając w Tychach z Sokołem 1:0.

Opaska dla ochotnika
Na obiekt w Mielcu pofatygowało się ledwie pięć tysięcy kibiców. Z pewnością frekwencji nie sprzyjał ani pierwszomajowy termin, ani atmosfera wokół kadry, która ostatni oficjalny mecz wygrała… 11 miesięcy wcześniej, ze Słowacją w Zabrzu (5:0 za kadencji Henryka Apostela). Trener Stachurski reprezentację oparł na graczach ćwierćfinalisty Ligi Mistrzów, warszawskiej Legii. Łącznie z Białorusią zagrało ich ośmiu. Kadrę uzupełniali m.in : hołubiony przez selekcjonera Dariusz Gęsior z drugoligowego Ruchu Chorzów, rewelacyjny nastolatek Marek Saganowski z ŁKS Łódź i kwartet graczy z zagranicy: Henryk Bałuszyński z Bochum, Tomasz Iwan z Feyenoordu Rotterdam, Andrzej Juskowiak z Olympiakosu Pireus i Wojciech Kowalczyk z Betisu Sevilla.

Opaskę kapitana selekcjoner powierzył „Kowalowi”, który po raz pierwszy w reprezentacyjnej karierze dostąpił tego zaszczytu. Doszło do tego w dość osobliwy sposób.
– Na przedmeczowym rozruchu selekcjoner zapytał kto chce założyć opaskę. Zgłosiłem kandydaturę… Wojciecha Kowalczyka. Ze wszystkich grających w Mielcu zawodników mam najwięcej meczów w reprezentacji – opowiadał Kowalczyk.

Kapitańska opaska podziałała na napastnika Betisu niezwykle mobilizująco. Wespół z Bałuszyńskim byli motorem napędowym wszystkich akcji Polaków. W 8. minucie biało-czerwoni objęli prowadzenie. Dośrodkowanie z rzutu rożnego Iwana precyzyjną główką na gola zamienił Kowalczyk. „Kowal” zmarnował jeszcze trzy dobre okazje – najlepszą z nich w 12. minucie, gdy Białorusinów uratowała poprzeczka. Broniący w pierwszej połowie w drużynie gości Andriej Szantasołow miał furę szczęścia. Jak nie poprzeczka, to w sukurs przychodził mu słupek, jak w 33. minucie po uderzeniu Krzysztofa Ratajczyka. Po pierwszej połowie wszyscy byli zbudowani dobrą grą naszej kadry, wydawało się, że fatalna passa 11 miesięcy bez wygranej zostanie wreszcie przełamana.

Gdzie jest reżyser?
Polacy niestety zapomnieli, że w piłkę gra się 90 minut. Zadowoleni z siebie biało-czerwoni po przerwie oddali inicjatywę, co skrzętnie wykorzystali rozkręcający się z minuty na minutę goście. W 61. minucie lewą stroną Markowi Jóźwiakowi uciekł Denis Kulczij. Futbolówka latała między naszymi defensorami, żaden z nich nie potrafił jej wybić. W końcu Piotr Kaczuro uprzedził anemicznie interweniującego Jóźwiaka i z bliska wpakował piłkę do siatki.

Po stracie bramki Polacy próbowali atakować. Próbowali, bo ich gra przypominała dobrze znaną nam mordęgę. Tymczasem gdyby lepiej ustawione celowniki mieli Kaczuro i były pomocnik bydgoskiego Zawiszy, Jurij Malejew, Białorusini mogli wywieźć z Mielca całą pulę.
– Zabrakło kondycji. Za drugą połowę mam pretensje do wszystkich, którzy byli na boisku. Nie było nikogo, kto grałby w piłkę – przyznał nasz selekcjoner. – Reżyserem miał być Tomek Wieszczycki, Radek Michalski i Darek Gęsior mieli wspierać obronę i atak.

Banalne, prawda? Jednak w dobrze znany sposób trenerowi na łamach Gazety Wyborczej odpowiedział Wieszczycki:
– Ja nigdy nie byłem i nie będę klasycznym rozgrywającym. Zwykle gram za dwoma napastnikami. Kto mówił, że miałem być rozgrywającym? Trener?! Szkoda, że nie powiedział mi tego przed meczem – grzmiał do dziennikarzy „Wieszczu”. To nie pierwsze nieporozumienie wychowanka ŁKS ze szkoleniowcem. Kilka miesięcy później Wieszczycki trafi do francuskiego Le Havre, gdzie będzie grzał ławę, tylko dlatego, że trener rysował mu na kartce, gdzie będzie ustawiony na boisku, a podczas meczów trener wymagał od niego, by harował na całej długości i szerokości placu. Gwiazdor Wieszczycki Ligue 1 nie podbił i szybko wrócił nad Wisłę, gdzie trenerzy za wiele od niego nie wymagali…

Wieszczyckiego przebił jednak Juskowiak, który przyznał wprost, że w meczu z Białorusią nie zamierzał się specjalnie wysilać.
– Grałem dziś na 50 procent swoich możliwości. Dzień przed meczem mieliśmy ciężki trening, brakowało mi świeżości. Nie ukrywam, że myślę już o zakończeniu sezonu. Podpisałem kontrakt z Borussią Moenchengladbach i nie chciałem ryzykować kontuzji.

Z kolei Iwan przyznał, że podszedł do meczu zbyt emocjonalnie, za bardzo chciał się pokazać i dlatego mu nie wyszło… Quot capitae, tot sententiae („Ile głów, tyle zdań”) – mówi łacińska maksyma. Za wygraną z Białorusią Polacy mieli obiecane pół miliarda złotych do podziału na zespół. Jak widać, pieniądze nie były im potrzebne.

wladyslaw_stachurski_czarne_newspix_marzec_2013_650


Władysław Stachurski (1945-2013)

Stołek dla Antka
Kilkanaście dni później selekcjoner złożył dymisję. Gdyby wygrał z Białorusią, zapewne ocaliłby swój stołek. Podobno na rezygnację naciskali członkowie zarządu PZPN. Stachurski został selekcjonerem, choć dzień przed jego nominacją prezes Marian Dziurowicz chciał powołać na to stanowisko Antoniego Piechniczka. Pan Antoni w ostatniej chwili zrezygnował, jednak został w PZPN przewodniczącym nowo powołanej komisji do spraw zespołów reprezentacyjnych. Nie chciał jednej fuchy, znaleźli mu drugą. Tęgi fachura nie może zostać bezrobotnym wśród kolegów.

Prezydium PZPN przyjęło jednogłośnie dymisję Stachurskiego, na jego miejsce powołując Piechniczka. Innych kandydatów nie było.

Władysław Stachurski poprowadził reprezentację w czterech oficjalnych meczach. Żadnego z nich nie wygrał. Zremisował w Łodzi ze Słowenią 0:0 i w Mielcu z Białorusią. Przegrał aż 0:5 z Japonią i 1:2 z Chorwacją. Prowadzona przez niego kadra wygrywała jedynie w nieoficjalnych meczach – z Ligą Hongkongu i MTK Budapeszt po 1:0 oraz z Vasasem Budapeszt 3:1.

***

1 maja 1996, Stadion Stali w Mielcu
Mecz towarzyski
Polska – Białoruś 1:1 (1:0)
Gole: Kowalczyk 8. – Kaczuro 61.
Polska: Maciej Szczęsny – Marek Jóźwiak, Jacek Zieliński, Krzysztof Ratajczyk – Tomasz Iwan, Dariusz Gęsior, Radosław Michalski (46. Ryszard Staniek), Tomasz Wieszczycki, Henryk Bałuszyński (68. Jacek Bednarz) – Wojciech Kowalczyk, Andrzej Juskowiak (68. Marek Saganowski).
Białoruś: Andriej Szantasołow (46. Andriej Sasunkiewicz) –Andriej Downar, Aleksandr Oresznikow, Paweł Rodnienok – Andriej Siniczyn (63. Andriej Chripacz), Aleksandr Chackiewicz, Aleksandr Czajka (56. Denis Kulczij), Jurij Malejew (85. Władimir Klimowicz),Walentin Biełkiewicz – Mirosław Romaszczenko, Eugeni Kaszencew (46. Piotr Kaczuro).
Sędziował: Hermann Albrecht (Niemcy)
Widzów: 5.000

Grzegorz Ziarkowski